fot. Adrian Wykrota

Archiwum bez adresu – fotografie Janusza Chlasty

Zwykło się mawiać, że najtrudniej fotografować na własnym podwórku. W tym przypadku było zupełnie inaczej – najtrudniej było wydobyć archiwalne fotografie z garażu, który krył skarby z podwórka. A były ich tysiące!

To garażowe archiwum to naście, a może dziesiąt lat życia codziennego Gniezna i okolic na negatywach autorstwa Janusza Chlasty. Właśnie ukazał się album „Przemiany 1960–1989”, który podsumowuje szereg działań przywracających twórczość gnieźnieńskiego fotografa szerokiej publiczności.

Wycinki

Jego archiwum to zdjęcia, które są wycinkami PRL-owskiej rzeczywistości, czyli epoki budzącej nadal sporo emocji, a jednocześnie ciekawego okresu do analizy i interpretacji – na wielu polach. Weźmy na przykład kilka fotografii Chlasty, na których w tle widzimy katedrę gnieźnieńską, natomiast na pierwszym planie „dzieją się” czyny społeczne, klasa pracująca jest w drodze do i z zakładów pracy, święci się obchody, jubileusze, no i mamy czas wolny, czyli sport, kino letnie i muzykę.

 

fot. Adrian Wykrota

To pierwszy, bardzo charakterystyczny zgrzyt tego okresu – katolicki symbol jest tłem dla siermiężności tamtych czasów.

We wstępie do książki szerzej na ten temat rozpisuje się Maciej Szymonowicz, m.in. przybliżając konteksty pracy fotografa epoki PRL-u. Szymonowicz cytuje Danutę Rago[1] i zwraca uwagę na monotonię pracy fotoreportera, która była wyznaczona i regulowana przez krajową politykę społeczno-kulturalną. Wysnułbym jednak przewrotną tezę, że niewiele się zmieniło! Ten zawód jest do tej pory regulowany z jednej strony dyskusyjnymi prawami rynku, a z drugiej pewnymi powtarzalnymi rytuałami – widzimy przecież co roku podobne ujęcia ze świąt państwowych, religijnych czy wieców politycznych. Do tej pory mawia się w środowisku fotoreporterów, że najważniejszy jest pierwszy rok pracy, potem już wszystko mamy i lecimy z górki. Zatem system się zmienił, a oficjalne potrzeby wydawców niekoniecznie. Wracając jednak do Chlasty, to zgrzytów na jego zdjęciach mamy dużo więcej i chyba dlatego są one z perspektywy czasu ciekawe, choć to niejedyny i moim zdaniem nie najważniejszy powód tego, że z dużym zainteresowaniem spoglądamy na jego czarno-białe, kwadratowe kadry.

Humanistyczna migawka rzeczywistości

Weźmy na przykład fotografię rozkładówkową ze strony 38/39. To zdjęcie grupowe – czyli coś, czego fotoreporter nie lubi najbardziej. Raz, że niezwykle trudno jest sfotografować w korzystny sposób grupę ludzi, a dwa, że kojarzy się to z ustawianym, nudnym, dokumentacyjnym zdjęciem wykonywanym na jakieś konkretne, niezbyt oryginalne potrzeby. Na myśl przychodzi fotografia wernakularna.

 

fot. Janusz Chlasta

Patrząc na ten kadr, mamy jednak zgoła odmienne wrażenie.

Przed nami staje grupa młodych chłopaków, takich, co to niejedno na osiedlu zmajstrowali. Skąd to wiemy? Prężą się dumnie przed obiektywem, stojąc na betonowej belce. Tuż za nimi wielka płyta, z której właśnie budowane są kolejne bloki, a gdzieś w tle majaczą rozmyte, jeszcze świeżutkie 10-piętrowce, może nawet z windami i zsypem. Chłopiec stojący w środku szpaleru trzyma plastikowy karabin. Nagle orientujemy się, że jego kolega tuż obok ma hełm, a jeszcze inny tuli małą spluwę. Jeden z członków ekipy chowa się za plecami większego kolegi – coś chyba kombinuje. No i dwóch faworytów – najniższy z nich o minie tak poważnej, że nie mamy najmniejszych wątpliwości, że dowodzi on całą „organizacją osiedlową”, i ten z boku, który zdecydowanie wyrósł ze swoich ubrań i pod szyją co nieco się nie dopina. Jeden prosty obraz, a ile mówi nam o czasie, miejscu i ludziach. Chlasta zatrzymał się, nie relacjonował wydarzenia, nie robił w tym momencie chałtury ani propagandy. Robił coś przy okazji… Robił humanistyczną migawkę tamtej rzeczywistości. Robił po prostu dobrą fotografię. Co więcej, chciałbym zobaczyć reakcję bohaterów zdjęcia, gdy teraz, z perspektywy czasu spojrzą na swoje dziecięce przygody zapisane na tej fotografii. Zresztą podobnych ujęć przedstawiających grupy osób w różnych okolicznościach jest w tym albumie kilka. Za koncepcję fotoedycyjną publikacji odpowiadał Mariusz Forecki. Bardzo świadomie wybrał on fotografie grupowe, co jakiś czas przerywające nam wizualną narrację i stanowiące swoisty refren, który podkreśla podmiotowość kadrów Chlasty i całej jego fotograficznej pracy.

 

fot. Katarzyna Grażewicz

Andrzej Dobosz, projektant książki, dołożył swoje trzy grosze – wspomniane zdjęcia zbiorowe jako jedyne wydrukowane są na całej rozkładówce do tzw. spadu (bez marginesu).

Dzięki takiemu układowi wspólnotowość wysuwa się na pierwszy plan. Nawet zaczynamy trochę lubić ten miniony i trudny okres w naszej historii. Może dlatego, że współczesne czasy to raczej brak wspólnoty, deficyt współpracy i triumf podziału? To właściwie kolejny zgrzyt – propaganda PRL-u mówiła przecież o wspólnocie, wszyscy zdajemy sobie jednak sprawę, jak naprawdę było, ale zdjęcia Janusza Chlasty nie są typowym wykwitem tej myśli propagandowej. Przez swój humanizm są od niej w pewien symboliczny sposób oderwane.

Aspekt dokumentalny

Oczywiście możemy mówić o zmierzchu popularności fotografii humanistycznej – pewnie przez jej zbyt optymistyczne czy nawet romantyczne założenia mówiące o prawdzie obrazu, a może przez język wizualny, który się już nieco opatrzył. Trudno jednak dyskutować z tym, jak takie fotografie działają na odbiorców po latach. Szczególnie gdy są w pewien sposób szczere i przynajmniej w części pozbawione pierwotnych intencji twórcy – czy to artystycznych, czy propagandowych. Do tego dochodzi niepomijalny aspekt dokumentalny.

 

fot. Katarzyna Grażewicz

Grzegorz Chlasta (syn Janusza) przywołuje w tekście wprowadzającym do albumu ważną rolę społeczną wizualnych zapisków ojca.

W jego archiwum znalazły się kadry, które ukazują m.in. początki fabryki „Polania” i budowę nowej części gnieźnieńskiego osiedla Winiary. To ważne momenty dla społeczności Gniezna, choć z perspektywy czasu gierkowski boom lat 60. został oceniony bardzo krytycznie. Janusz Chlasta miał to odczuć na własnej skórze – nie potrafił pogodzić się z jednostronną i krytyczną oceną tego okresu, pomijającą zaangażowanie i ciężką pracę wielu osób – w tym jego samego. Być może dlatego negatywy przeleżały tak długo w garażu, a na światło dzienne znów wystawił je dopiero Władysław Nielipiński, organizując digitalizację, a następnie kilkanaście wystaw Chlasty[2], których naturalnym podsumowaniem jest omawiany album.

Najlepsza rekomendacja

fot. Adrian Wykrota

Wagę garażowego archiwum można było namacalnie poczuć na premierze albumu, która odbyła się 13 stycznia 2024 roku w Miejskim Ośrodku Kultury w Gnieźnie. Na wydarzeniu zgromadziły się tłumy, ludzie żywiołowo komentowali fotografie, wspominali i dyskutowali. Najlepszą rekomendacją niech będzie to, że album rozszedł się w mgnieniu oka. To pokazuje, jak ważne są takie zdjęcia i takie postawy twórcze – pewnego rodzaju konsekwencja i determinacja – nie tylko z punktu widzenia estetyki, wizualności czy walorów artystycznych, ale także, a może przede wszystkim, z punktu widzenia dokumentalnego i tożsamościowego. W tym przypadku fotografia pozwala na odłożenie trudnej historii na bok i to jest właśnie jej siła, siła zdjęć Janusza Chlasty.

 

[1] Danuta Rago była jedną z ważniejszych przedstawicielek polskiego świata fotografii reklamowej i reporterskiej okresu PRL-u i ostatnio (podobnie jak Chlasta) doczekała się digitalizacji swoich zbiorów, a także wystawy w siedzibie Fundacji Archeologia Fotografii w Warszawie.

[2] Na przełomie września i października 2023 odbył się Festiwal Fotografii „Z garażu Janusza Chlasty”, w ramach którego zorganizowano kilkanaście wystaw na terenie całego województwa wielkopolskiego.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
14
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0