Nie bójmy się dobrych słów
Opublikowano:
15 kwietnia 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Vera ma wiele twarzy. «Vera to ja» to taka myśl, że z naturą nie warto igrać, bo nigdy się z nią nie wygra. Lepiej ją zaakceptować, oswoić i po prostu cieszyć się tym, co nam daje” – mówi Daga Gregorowicz z polsko-ukraińskiego zespołu Dagadana, który wspólnie z Renatą Przemyk już niedługo wyda wspólną płytę.
Sebastian Gabryel: Niedawno wspomniałaś na Facebooku, że kiedy byłaś nastolatką, tańczyłaś na stole, śpiewając „Babę zesłał Bóg” Renaty Przemyk. Wtedy śpiewałaś razem z nią i teraz zrobiłaś to samo, ale już naprawdę. Jakie to było uczucie nagrać wspólną płytę?
Daga Gregorowicz*: To było niesamowite. Renata spełniła wszystkie moje oczekiwania, a nawet więcej. To wspaniała i serdeczna osoba, która bardzo się przed nami otworzyła. Już po tygodniu czy dwóch dzieliła się z nami wieloma intymnymi szczegółami ze swojego życia, zwierzała się tak, jak zwykle robi się to tylko z najbliższymi. Przyznała, że nie tylko bardzo dobrze jej się z nami nagrywa, ale i po prostu przyjemnie spędza czas. W krótkim czasie nawiązała się między nami przyjaźń. Z jednej strony czuję się zaszczycona, a z drugiej, ta relacja od początku jest bardzo naturalna i swobodna. Czułyśmy z Renatą, jakbyśmy znały się od dawna. Okazała się zupełnie taka sama, jak przez te wszystkie lata sobie ją wyobrażałam. To buntowniczka, ale i szalenie ciepła osoba, dobra mama i kobieta o wielkim sercu, która adoptowała swoją córkę. A przecież trzeba mieć naprawdę wielkie serce, by zdobyć się na taki ruch i już to bardzo dużo mówi o człowieku.
SG: Jak właściwie się poznałyście?
DG: Ona już od jakiegoś czasu śledziła naszą twórczość, jednak po raz pierwszy spotkałyśmy się w Poznaniu na spektaklu muzycznym „Kombinat” z piosenkami Grzegorza Ciechowskiego, w którym obie brałyśmy udział. Po moim występie Renata podeszła do mnie i powiedziała mi wiele ciepłych słów.
Przyznała, że to dla niej ważne, żebym je usłyszała, i że wcześniej wstrzymywała się, by tak swobodnie do kogoś podejść i wyrazić pozytywne opinie na temat jego pracy.
Wtedy opowiedziałem jej o swoim bardzo podobnym doświadczeniu sprzed lat – z Daną [Vynnytską – przyp. red.], kiedy ta skomplementowała moje występy na warsztatach jazzowych, co później doprowadziło do naszej współpracy w ramach Dagadany. Takie momenty pokazują mi, że czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak ważne jest docenianie innych tak, żeby o tym wiedzieli. Przecież wszyscy pragniemy akceptacji i dobrego słowa. A takie dwa, trzy miłe zdania mogą bardzo pozytywnie wpłynąć na drugą osobę, dodać jej skrzydeł. Mogą też zbudować nowe, piękne i wartościowe rzeczy, tak jak było w przypadku naszej płyty.
SG: „Vera to ja”, ale kim tak naprawdę jest?
DG: Vera ma wiele twarzy. Vera to Renata Przemyk – ze swoimi ogromnymi pokładami miłości, z którymi cały czas musi coś robić. Jej teksty na tę płytę niosą dużo życiowej mądrości i troski o nowe pokolenia, bo pisząc je, myślała głównie o swojej córce. Słowami tych piosenek chciała opowiedzieć jej o kobiecie, w całości, od poczęcia do śmierci. O cyklu życia kobiety bez jakiegokolwiek tabu.
Vera to ja, Vera to Dana, Vera to każda kobieta.
Ale ta płyta nie jest wyłącznie dla kobiet. Można powiedzieć, że to taka muzyczna instrukcja kobiety – śpiewamy o kobietach, bo jesteśmy kobietami i o nich najwięcej wiemy. To płyta o zachwycie naturą kobiety, a w momencie, kiedy człowiek czymś się zachwyca, wówczas może jeszcze lepiej to poznać. „Vera to ja” to również taka myśl, że z naturą nie warto igrać, bo nigdy się z nią nie wygra – lepiej ją zaakceptować, oswoić i po prostu cieszyć się tym, co nam daje. To nigdy nie jest tak, że jako kobiety jesteśmy jakoś źle skonstruowane. Na swój sposób wszystkie jesteśmy doskonałe, zupełnie tak samo jak mężczyźni. Myślę, że warto się takim rzeczom przyglądać, by po prostu lepiej żyć.
SG: „Vera to ja” to łączenie starego świata z nowym – tekstowo, ale również muzycznie. Z jednej strony instrumenty etniczne, z drugiej – elektroniczne. Zarówno biały śpiew, jak i loopy. Czy praca nad tą płytą – której premiera już 17 maja! – była trudna?
DG: Renata Przemyk nigdy nie kalkulowała i tak było również teraz. Powiedziała nam wprost, że już niczego nie musi i że chce zrobić ją totalnie po swojemu, zaprosić do niej ludzi, z którymi od dawna chciała poeksperymentować. Stąd właśnie na tym albumie tak wiele różnych brzmień – od rocka, przez muzykę etniczną, po tak bliską Renacie piosenkę poetycką. Wszystko zaczęło się od jej tekstów, które napisała w dwa tygodnie, a potem miałyśmy zaszczyt dodać swoje trzy grosze do szkiców piosenek. Powstało takie twórcze laboratorium, to była burza mózgów i serc.
Nasze pomysły zebrał Tomasz „Harry” Waldowski, multiinstrumentalista, kompozytor i producent, znany z zespołu LemON.
Czuć było, że wszystkich dosłownie rozsadza pozytywna energia. Kiedy podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu po raz pierwszy zaprezentowaliśmy ten materiał na żywo, reakcja publiczności była niezwykle entuzjastyczna. Po koncercie ludzie podchodzili do nas i mówili: „Vera to ja!”, „A ja też chcę powiedzieć, że Vera to ja!”, wiesz, utożsamiali się z tymi tekstami i muzyką. „Vera to ja” to również dla mnie bardzo ważne doświadczenie. Zresztą nie tylko muzyczne – dzięki niemu zrodziła się nasza przyjaźń.
SG: Niedawno Dagadana obchodziła piętnaste urodziny. Jaką kobietą była, a jaką się stała?
DG: Z początku zespół Dagadana był przede wszystkim dziewczyną szaloną i kreatywną. Zresztą, ona nadal taka jest. Zjeździła cały świat, zagrała w ponad trzydziestu krajach. Ale teraz na pewno jest znacznie dojrzalsza. Przeżyła dużo więcej, niż musiała. Trzeba jej było dojrzeć do spraw, do których nie chce się dojrzewać. Dagadana to kobieta, która doświadczyła – tu mówię o Danie – dobrowolnego pójścia swojego męża na wojnę. Po inwazji na Ukrainę zaciągnął się jako ochotnik, nie ma go z nią już dwa lata. Na szczęście jest cały i zdrowy. Jestem matką chrzestną ich córeczki. A wracając do Dagadany, to myślę, że jest zespołem, który przede wszystkim przeszedł wiele zmian. Kiedyś chciał być apolityczny i przez bardzo długi czas taki był, ale sytuacja zmieniła się na tyle, że pchnęła nas do wykorzystania swoich możliwości jako ambasadorów kultury. Dagadana zaczęła głośno mówić o polityce, rozmawiać o kwestiach, których dotąd nie poruszała.
SG: No właśnie – 24 lutego 2022 roku, dzień inwazji Rosji na Ukrainę. Większość przedstawicieli polskiej kultury rzuciło się do pomocy, organizując zbiórki i na różne sposoby wyrażając solidarność z naszymi wschodnimi sąsiadami. Jednak dla takiego zespołu jak Dagadana, to musiał być szczególnie doniosły moment. Co zapamiętałaś z tamtego dnia?
DG: Z początku nie dowierzałam. Pamiętam, że w tych pierwszych chwilach nawet złościłam się na swoich kolegów z Radia 357, mówiąc że dolewają oliwy do ognia… Wiesz, miałam takie dziwne poczucie, że jeśli dziennikarze będą mówili, że wojna wybuchnie, to będzie to taka samospełniająca się przepowiednia. Z perspektywy czasu to wydaje się śmieszne, bo przecież wszystko już zaczęło się dziać, ale taki wówczas był mój stan ducha.
Potem szybko poczułam wielkie zaniepokojenie, lęk, bo było to coś, co dotyczyło nie tylko Ukrainy, ale całego regionu, a nawet globalnie mogło mieć ogromne konsekwencje.
A jednocześnie czułam determinację – by działać, pomagać i wyrażać solidarność z ludnością Ukrainy. To był czas, kiedy czułam, że jako społeczność musimy naprawdę stanąć razem, by wspierać tych, którzy tego potrzebują. Od tamtego dnia przez ileś miesięcy działałam jak robot. W sytuacjach stresowych zawsze zachowuję się jak maszyna. To był stres, ale jednocześnie chęć wykorzystania wszystkich swoich umiejętności, by pomóc. Codziennie pracowałam od szóstej, siódmej rano do nawet pierwszej w nocy. Non stop.
SG: To był nerwowy, ale chyba i pouczający dla wszystkich czas…
DG: Tak, i to pod wieloma względami. Odbierałam wiele cennych lekcji, w tym od Witolda Horowskiego, byłego honorowego konsula Ukrainy w Poznaniu, który wielokrotnie podkreślał, jak ważna jest pomoc również tym, którzy sami pomagają. Jego postać jest dla mnie symbolem mądrości i szacunku. W czasie spotkania Stowarzyszenia Ukraińska Wiosna, 24 lutego w popołudniowych godzinach, gdy omawialiśmy nasze cele i działania, podniósł kwestię, którą zupełnie pominięto – właśnie tę konieczność ciągłego wspierania tych, którzy angażują się w pomoc. Podkreślił, że ich wytrwałość jest kluczowa dla skuteczności działań i że musimy zadbać o to, by nie wypalili się zbyt szybko. Nawet sama prosiłam czasem przyjaciółki, by pomogły mi w jakichś codziennych obowiązkach, żebym miała więcej czasu na pomoc.
W Radiu 357 prowadziłyśmy z Daną program „My z Wami”, poświęcony tematyce Ukrainy i mobilizowaniu słuchaczy do pomocy.
Ostatnie pytanie zawsze kierowałyśmy do wolontariuszy i stowarzyszeń: „Jak konkretnie możemy Wam pomóc?”. To proste pytanie często wywoływało u nich ogromne zdziwienie. A okazywało się, że nawet takie drobne rzeczy, jak zapewnienie miejsca do odpoczynku, bardzo dodawało im sił. Dbanie o siebie pozwala działać bardziej efektywnie dla innych. To też starałam się przekazać Danie, która początkowo czuła, że wciąż robi za mało… Dopiero z czasem zrozumiała, że aby skutecznie pomagać, musi ustalić priorytety, nawet kosztem oddelegowania niektórych zadań. To jest nauka niezwariowania i zachowywania sił do życia. Wręcz matematyka.
SG: Od czasu inwazji minęły już dwa lata. Napisałaś: „Czekamy na wiosnę, która nie może nastać. Ale w końcu nadejdzie”. Jak sytuacja w Ukrainie wygląda dziś z twojej perspektywy? Natłok informacji, często niesprawdzonych, sprawia, że właściwie trudno cokolwiek ocenić.
DG: Sytuacja jest fatalna. Wszystko wskazuje na to, że amunicji potrzebnej do zbijania rakiet, które nadlatują nad miasta, starczy do początku kwietnia. Cała nadzieja w Europie, w Stanach Zjednoczonych. Nie chcę nawet myśleć, co będzie, jeśli ta pomoc nie nadejdzie…
Skupiam się więc na tym, na co mam wpływ.
Podróżujemy z naszą muzyką po różnych krajach, od tych najbliższych po najodleglejsze, ciągle podnosząc głos na temat wydarzeń w Ukrainie. Gdziekolwiek się pojawiamy, tam zawsze zabieramy ze sobą flagę – w połowie polską, a w połowie ukraińską – która zresztą powstała jeszcze przed wybuchem wojny. W poznańskiej pracowni zakupiłam dwie największe flagi naszych państw i poprosiłam o ich zszycie. Rosyjska propaganda jest jedną z najlepiej opłacanych na świecie, więc każde nawet najmniejsze działanie ma znaczenie i może przyczynić się do zmiany narracji. Warto o tym pamiętać.
SG: Gdzie wystąpicie w najbliższym czasie?
DG: Jeśli chodzi o Polskę to 2 maja wystąpimy we Wrocławiu, 12 maja w Warszawie, a 13 maja w Gdańsku. Do Poznania dotrzemy jesienią – 10 października zagramy w klubie Tama. Bilety są już w sprzedaży. Zapraszamy!
*Daga Gregorowicz – wokalistka i kompozytorka, fascynuje się przetwarzaniem głosu i wplataniem go w muzykę elektroniczną i ludową. Jest założycielką polsko-ukraińskiego zespołu world music Dagadana oraz poznańsko-bydgoskiej formacji Dobre Bo Dobre. Śpiewa też w elektro-folkowym projekcie Provinz Posen. Jako dumna poznanianka kocha rogale świętomarcińskie, które zawiozła nawet do Kantonu. Ukończyła studia na Wydziale Nauk Geograficznych i Geologicznych UAM oraz Studium Piosenkarskie im. Czesława Niemena w Poznaniu. Głód poznawania ludzi i dalekich krain zaspokaja na trasach koncertowych oraz podczas poszukiwań nowych nagrań muzycznych. 17 maja 2024 ukaże się nowy album Dagadany, nagrany z piosenkarką Renatą Przemyk. „Vera to ja” to autorski projekt etniczny, składający się z szczęśliwej trzynastki utworów inspirowanych prawdziwą naturą kobiety, która czerpie siłę z ziemi, wody i Księżyca. Jej historia rozpoczyna się przy poczęciu, przechodzi przez relacje ze światem, mężczyzną, kobietą, córką, aż po świadome odejście. Życie zgodne z naturą jest jednocześnie głębokie i proste, a trudne tematy zwyczajnie opowiadane odczarowują tabu.