Odsłony kolonializmu
Opublikowano:
7 maja 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Jest rok 1979, rok zmian, wielkich wydarzeń politycznych, wojska wietnamskie obalają dyktaturę Czerwonych Khmerów, w Iranie do władzy dochodzi w wyniku rewolucji islamskiej ajatollah Chomeini, wybucha kryzys naftowy, mający gospodarcze i polityczne skutki na całym globie. W Irlandii wojna IRA z Brytyjczykami eskaluje, ofiary po obu stronach liczone są już w dziesiątkach. Ten katolicki kraj odwiedza też w tym roku Jan Paweł II i podobnie jak w Polsce wzmacnia on politycznie siły katolickie. To koniec okresu stabilnej nowoczesności i początek niespokojnych lat 80.
Pozornie istnieją miejsca wolne od tego zamętu, omijane przez czas, ludzi, wydarzenia. W takim właśnie wydawałoby się miejscu dzieje się akcja powieści „Kolonia” autorstwa Audrey Magee opublikowanej przez Wydawnictwo Poznańskie.
Takim złudzeniem żyją Francuz Jean-Pierre Masson i Anglik Lloyd, którzy przypływają na małą, skalistą wysepkę u wybrzeży Irlandii.
Pierwszy, językoznawca, chce skodyfikować resztki ginącego języka, wyjątkowej na tej wyspie odmiany języka irlandzkiego (gaelickiego). Drugi z nich, malarz, w geście powtarzającym Gaugina pragnie ożywić swe gasnące natchnienie dzięki obcowania z wyspą i jej mieszkańcami.
Ramy interpretacyjne
Krajobraz, klaustrofobiczna atmosfera wyspy przypomina tę znaną z „Duchów Insherin”. Równocześnie w prozie Audrey Magee mniej jest mroku, gęstości atmosfery tego filmu, bliżej jej do uważności, z jaką irlandzką prowincję sportretowano w „Cichej dziewczynie”. Mieszkańcy to garstka kobiet, wdów po rybakach, oraz wszechobecne mewy, króliki i ryby, których obecność w okolicznych wodach pozwala przeżyć. Ryby – to też przekleństwo, skazanie na niebezpieczny los rybaków, wyznaczające trajektorię życia kobiet i mężczyzn na wyspie.
Zamknięcie to również swoisty kokon bezpieczeństwa pozwalający uniknąć, przynajmniej częściowo, politycznych zawirowań.
Ryby, próba ucieczki od nich i od losu rybaka wyznacza ramy jednego z bohaterów powieści, młodego Irlandczyka – Jamesa/Semausa. Jego losy splatają się na dobre i złe z Lloydem – wspomnianym już angielskim malarzem. Ich relacje wyznaczone są swoistą, zgoła psychoanalityczną relacją; ze strony Jamesa to częściowo poszukiwanie ojca, mistrza, ze strony Lloyda to figura, którą Žižek odnajdował w „Titanicu”, gdy opisywał parę bohaterów granych przez Kate Winslet i Leonardo di Caprio jako wariant opowieści o prawie ludzi bogatych do „wysysania sił witalnych z ludzi biednych”.
Tu dotykamy pierwszego z wymiarów tytułowej „kolonii” i „kolonizacji”. Jest ich w książce więcej, od niewinnego dość znaczenia, jakim jest „kolonia” jako miejsce dla artystów szukających plenerów – w tym wypadku mamy do czynienia z kolonią jednoosobową uosabianą przez angielskiego malarza.
Równocześnie jego narodowość przywołuje kolejną ramę interpretacyjną – historię angielskiej kolonizacji Irlandii. Ten wymiar obecny jest najsilniej. Przypominają o nim ponurym rytmem notki o zamachach i walkach między Anglikami i Irlandczykami w Irlandii Północnej, które oddzielają poszczególne rozdziały. Czytelnicy dzielić muszą swą uwagę: mamy zacisze odizolowanej wyspy i „świat”, który gwałtowanie daje znać o sobie wybuchami, strzałami, rozerwanymi ciałami. Przez większość powieści światy te wydają się nie przenikać.
Odsłony kolonizacji
Angielska okupacja wyspy obecna jest także w sposób zapośredniczony przez badania językoznawcze Francuza. Tym, co go interesuje, jest język irlandzki i badanie tego, jak zmienia się on wraz z obecnością języka angielskiego. Jean-Pierre Masson to nie tylko badacz, a także osoba z misją, pragnie on bowiem ocalić zanikający celtycki irlandzki przed naporem angielszczyzny. Sam równocześnie w ten sposób przepracowuje własną historię kolonialną, tyle tylko, że związaną z Algierią i imperializmem francuskim.
Początkowo w tle, ale nasilająca się wraz z upływającą lekturą jest różnica płciowa i nakładanie się struktur patriarchatu i kolonizacji.
To kobiety, kilka pokoleń mieszkanek skalistej wyspy, stanowią główne bohaterki, to wokół nich owija się zarówno świat, jak i opowieść o nim. Patriarchat, obcesowa (nad)obecność mężczyzn, to nagłe interwencje w rzeczywistość, którą podtrzymują szorstkie od pracy ręce kobiet. Mężczyźni, także ci miejscowi uosabiający patriarchat, to kolejna z odsłon kolonizacji, i podobnie jak w przypadku poprzednich zostaje ona przedstawiona za pomocą doskonale oszczędnych środków.
Problemy globalne
„Kolonia” Audrey Magee to mistrzostwo w operowaniu w zamkniętym mikrokosmosie wyspy, a równocześnie ukazanie problemów globalnych i uniwersalnych. Rozmowy, wydarzenia, które obejmują kilka osób, równocześnie stają się nośnikami struktur społecznych, politycznych, które dalece wykraczają poza zamknięty świat skalistej wysepki. Autorka jest równocześnie precyzyjna i potrafi pisać ze swoistym rozmachem, wydaje się to brzmieć jak sprzeczność, ale jej ta trudna sztuka się udaje.
Jeżeli chcecie zobaczyć klify, usłyszeć mewy i pomiędzy rozmowami o rybach dostrzec polityczno-filozoficzny traktat o kolonizacji, to sięgnijcie po „Kolonię”.