fot. Archiwum Marty Tobiasz-Jouhier

Bliski koniec świata

„Tym, którzy nigdy tu nie przybyli, pozwalam sobie doradzić, aby zbyt długo nie zwlekali” – tymi słowami Louisa Guilloux  Maria Tobiasz-Jouhier rozpoczyna książkę, którą  polecam zabrać na koniec świata.

 

 

Już pierwszy przegląd „Niezwykłej Bretanii” obudził we mnie wspomnienia i emocje, które towarzyszyły moim wielokrotnym powrotom do tej – tak, zgadzam się, niezwykłej! – krainy. Autorka książki od wielu lat żyje w Bretanii, pracując w Radzie Departamentu Ille-et-Vilaine i promując region poza granicami Francji. W jej pisaniu czuje się zauroczenie miejscem i emocjonalny stosunek do tego, co opisuje.

Dostajemy jednak równocześnie solidną dawkę wiedzy o regionie oraz dużą liczbę zdjęć, dobrze ilustrujących poszczególne tematy. Nie jest to suchy przewodnik, ale świadectwo kogoś, kto zrósł się z miejscem.  Dla mnie „Niezwykła Bretania” stała się „włącznikiem” wspomnień i obrazów z moich własnych wędrówek.

Misterium, jaskółki i procesja

Kiedy w latach 90. pojechałam do Locronan, by zrealizować reportaż radiowy o jednym z ważniejszych tradycyjnych świąt bretońskich, nie spodziewałam się, że Bretania stanie się dla mnie jednym z tych miejsc, do których będę chciała wracać, i że powodów ku temu będzie wiele.

Locronan, miasteczko z zachowanym średniowiecznym kościółkiem i starą zabudową dookoła, było scenerią wielu filmów, m.in. „Tess” Polańskiego. Tym razem odbywała się La Grande Troménie – wielka procesja ku czci św. Ronana, z takim rozmachem przygotowywana raz na pięć lat.

Nie widziałam nigdy wcześniej tak zaangażowanej społeczności lokalnej – od seniorów po małe dzieci, poprzebieranych w ludowe stroje, dla których święto to miało wymiar bardziej związany z ochroną lokalnej tradycji niż z kościelnym aspektem.

 

Marta Tobiasz-Jouhier "Niezwykła Bretania"

Marta Tobiasz-Jouhier „Niezwykła Bretania”

W przeddzień procesji na schodach gotyckiego kościółka odbyło się przedstawienie, które na wzór średniowiecznych misteriów opowiadało o życiu św. Ronana. Aktorami byli mieszkańcy Locronan. Nad nami szalały stada jaskółek. I było tak, jakby to misterium naprawdę przeniosło nas o kilka wieków wstecz.

Procesja trwała wiele godzin, przemierzając okoliczne góry, przy marszowych dźwiękach bagad, orkiestry tworzonej na tę okazję przez mieszkańców miasteczka i okolic. I chociaż wędrówkę kończyła msza święta, zaskoczyły mnie bezpośrednie deklaracje miejscowego antropologa, ale i uczestników procesji, że pod chrześcijańską powłoką święta kryje się celtycka tradycja związana z tym miejscem i pokonywaną trasą.

Mówili to z szorstką dumą nacji, która przetrwała w przeszłości mimo prób agresywnej asymilacji ze strony Francuzów, narzucania języka w edukacji, doświadczanej pogardy i wyzysku. Być może dlatego tradycja, w wielu innych częściach Europy obumierająca bądź wymagająca reanimacji, tutaj ma się dobrze, przejmowana i twórczo przetwarzana przez kolejne pokolenia.

Oni tam byli

W Bretanii zostawili swoje ślady Polacy, o czym przypomina autorka omawianej pozycji. Wyjeżdżali tam już od XIX wieku. Wśród wielu innych można  wspomnieć Henryka Sienkiewicza, Gabrielę Zapolską, Władysława Reymonta, Melę Mutter czy Olgę Boznańską. Tutaj pisali i malowali, pod niebem, którego kolor widać w tradycji dekoracyjnej regionu.

Marta Tobiasz-Jouhier przypomina także, że dzisiejsze związki Wielkopolski z Bretanią sięgają lat 80. XX wieku, kiedy jej mieszkańcy wspierali działania Solidarności i starania o zmiany demokratyczne w kraju. Młode pokolenia Polaków mogą nie wiedzieć, że po ogłoszeniu stanu wojennego Bretończycy organizowali zbiórki potrzebnych nam produktów i ich transport do Polski, jak my dzisiaj robimy to na rzecz Ukrainy. Bretończycy, podkreślający swoją kulturową odrębność, dobrze rozumieli naszą potrzebę autonomii i wolności.

Hortensje, wodorosty i lasy

Podróżując przez książkę, w opisie flory natrafiam na zdjęcia przepysznych hortensji, które – jak mnie to zawsze zadziwiało – nigdzie indziej nie rosną tak bujnie. Chociaż, jak podaje autorka, w roku 2016 internauci uznali za roślinny symbol regionu porastający surowe wybrzeża złotożółty kolcolist.

W Bretanii daje się zauważyć, jak bardzo warunki naturalne, położenie, geologia i klimat wpływają na różne sfery życia jej mieszkańców. Marta Tobiasz-Jouhier wspomina o wyjątkowym lokalnym przemyśle spożywczym i kosmetycznym, opartym na… wodorostach. Zbierane są ręcznie, ścina je się, nie wyrywa, żeby mogły odrosnąć. Są bogate w składniki odżywcze, warte badania.

 

Marta Tobiasz-Jouhier

Marta Tobiasz-Jouhier

W latach 90. poznałam bretońskiego naukowca zajmującego się biologią morza, w tym właśnie badaniem zastosowaniem wodorostów w przemyśle spożywczym. Wówczas brzmiało to jak ekscentryczna nowinka. Dzisiaj wiemy, że – wobec stanu naszej planety – takie działania powinny być prowadzone na szeroką skalę, że są alternatywą dla ekstensywnego rolnictwa. Bretania jest jednym z prekursorów takich badań.      

Natomiast bretońskie lasy, chociaż dziś nie jest ich dużo, bo zajmują około 14 procent powierzchni regionu, są ważne z tej racji, że obrosły legendami. Jedna z nich związana jest z magicznym Brocéliande, w którym, jak pisze autorka, widziano w średniowieczu:

 

„scenerię bez oczywistej geograficznej lokalizacji, w której rozgrywały się przygody Rycerzy Okrągłego Stołu poszukujących Świętego Graala”.

 

Inna przywoływana legenda głosi, że głazy w lesie Huelgoat zostały rozrzucone przez wściekłego Gargantuę, któremu tutejsi mieszkańcy dali do jedzenia kaszę gryczaną.

Królestwo kamienia

Poza tym półwyspem rządzi kamień. Z „Niezwykłej Bretanii” czytelnicy dowiedzą się sporo o skalistych przylądkach i geologii regionu oraz o tym, że kamień był tu od tysiącleci nie tylko materiałem budowlanym, ale też przedmiotem kultu, zabezpieczeniem grobowców i tworzywem artystycznym. W związku z częstym w przeszłości zalewaniem lądu przez morze, które nanosiło piaskowiec, łupki czy gnejs, długie, poszarpane wybrzeże półwyspu co chwila ma inny charakter i kolor: od różowego granitu po ciemne skały surowych przylądków.

Książkowe opisy klifów wywołują we mnie kolejne wspomnienie – na jednym z nich, Pointe du Raz, najdalej wysuniętym w ocean, złapała nas ulewa. Sztormowe fale żarłocznie trawiły pociemniałe jeszcze bardziej skały. Przyjęliśmy dobrowolnie chłostę wody, żeby zostać na tym krańcu świata i zobaczyć to, co nieturystyczne – ocean w swojej wściekłej masie, surowość tego miejsca, które w takiej właśnie aurze pokazało swoje prawdziwe oblicze.

Kompletnie przemoczeni, schroniliśmy się w końcu kawałek dalej, w kościółku Notre-Dame des Naufragés (franc. naufragé – rozbitek, tonący). To tutaj całymi latami bretońskie kobiety modliły się w czasie sztormów o bezpieczny powrót swoich mężów i synów z rybackich wypraw.

Kto rzeźbi w skale

Skały zapraszają także w głębi lądu – ostre roc’h i łagodnie zaokrąglone menez, pokryte skąpą roślinnością pasma gór i wolno stojące, obrosłe legendami menhiry (z bret. wysoki kamień), dolmeny (kamienne stoły), czasami z korytarzami, tajemnicze kamienne kręgi czy kurhany z komorami grobowymi.

 

Do dziś naukowcy spierają się o ich pochodzenie i nieoczywiste funkcje, jakie mogły pełnić, a ich szczególne w wielu miejscach ustawienie względem Słońca wiążą z dawnymi kultami, a także z astronomicznymi zainteresowaniami Celtów.

W skale rzeźbi morze, ale i człowiek. Autorka zachęca do obejrzenia niepowtarzalnych dużych rzeźbionych kalwarii. Jedna z bardziej niezwykłych to „La Martyre” w krainie Léon. Kalwarie występują najczęściej w zespołach budynków parafialnych, a powstawały między wiekami XV a XVII, stanowiąc połączenie religijnych wierzeń i ludowych wyobrażeń.

Na wybrzeżach między Saint-Malo a Cancale spotkamy natomiast rzeźby głów i płaskorzeźby głuchoniemego ojca Fouré. Pod koniec XIX wieku osiedlił się tam po doznanym udarze i, nie mogąc już dłużej pełnić religijnej posługi, oddał się tej niecodziennej formie twórczości.  

Niezłomny rycerz i książki po sufit

„Niezwykła Bretania” zawiera także przegląd wartych zobaczenia mniejszych i większych miejscowości Bretanii. Brest słynie ze szkolnictwa wyższego związanego z badaniem oceanu, Concarneau co roku zaprasza na Festiwal Niebieskich Sieci, w Fougères zachowała się imponująca twierdza, strzegąca wrót regionu, Guérande produkuje sól, uzyskiwaną z wody morskiej, a do Quimper koniecznie trzeba zawitać w lipcu na festiwal muzyki celtyckiej. Podczas moich podróży, spośród wielu innych, obok wspomnianego Locronan, najbardziej zapadły mi w pamięć Dinan i Bécherel.

 

Kalwaria zespoły parafialne  la Martyre, fot. archiwum Marty Tobiasz-Jouhier

Kalwaria zespoły parafialne la Martyre, fot. archiwum Marty Tobiasz-Jouhier

Dinan, okryło się sławą dzięki Bertrandowi du Guesclin, XIV-wiecznemu rycerzowi, bohaterowi wojny stuletniej, który obronił miasto przed wojskami angielskimi. Z omawianej książki dowiemy się m.in., że wystawiono mu cztery groby w czterech różnych miejscach Francji, co wydatnie potwierdza jego zasługi. Ale Dinan to po prostu wyjątkowo urokliwe, kameralne miasteczko, jak z filmu, z zachowaną średniowieczną zabudową, sięgającą XII wieku, murami obronnymi i pięknym widokiem na rzekę ze wzgórza. Tu się przyjemnie przebywa. Polecam nie ominąć.

Leżące niedaleko Dinan małe Bécherel jest niecodzienną miejscowością. Nie tylko dlatego, że słynęła z produkcji tkanin z lnu i konopi i że żył tu niegdyś wspomniany wyżej Bertrand du Guesclin. Dzisiaj miasteczko to stanowi wyjątkowe miejsce dla miłośników lektury i jest pociechą dla wszystkich, którzy obawiają się o przyszłość książki.

W 1989 roku Bécherel, dzięki zabiegom pasjonatów, przyjęło bowiem tytuł Cité du Livre (Miasta Książek) i takież jest. W starych kamienicach, na niewielkiej przestrzeni tłoczą się księgarnie, antykwariaty i sklepy z antykami (franc. brocante). Spędziłam tam kiedyś wśród pożółkłych woluminów kilka godzin – szperając, nie mogąc się oderwać od zastawionych po sufit półek, rozmawiając z księgarzami, licząc obowiązujące jeszcze wówczas franki i w końcu wysupłując trochę na dwie książki i stare nuty na fortepian z lat 20. XX wieku.

Na końcu świata

Z  doświadczeń własnych wędrówek potwierdzam, że autorka „Niezwykłej Bretanii” wie, o czym pisze. I chociaż każda synteza pozostawia oczywisty niedosyt, jeśli ktoś chciałby wybrać się do Bretanii, polecam, by tę książkę wsunąć do walizki. Potencjalny podróżnik znajdzie tam solidne oparcie w informacjach dotyczących przyrody i klimatu, zabytków, życia kulturalnego, obyczajów czy lokalnej gastronomii.

 

Przeczytamy w niej o druidach, festiwalach muzyki i tańca bretońskiego, sportach wodnych, okolicznych wyspach i dzienniku „Ouest France”.

We mnie książka ta obudziła Bretanię przeżytą, gdy poddawałam się instynktownie  czarowi legend, słuchałam milczenia menhirów w pustym polu, uczyłam się od Bretończyków kroków ich tańców, siedziałam na surowych klifach przylądków i wędrowałam ścieżkami nieoczywistymi – od wybrzeży ku kalwariom, przez małe mieściny, rozmawiając z miejscowymi, których życzliwość na zawsze pozostanie w moim sercu. Ten koniec świata, podobnie jak autorce książki, jest mi bliski, chociaż geograficznie daleki.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
5
Świetne
Świetne
2
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0