fot. A. Budnik

Co robi krytyczka? Część pierwsza: wymyśla przyszłość

W labiryncie przedziwnego XXI wieku, gdzie każdy korytarz prowadzi do nowej definicji odbioru i tworzenia literatury, zastanawiam się, jak wyglądać będzie życie literackie w niedalekiej przyszłości. Czy technologia przyjdzie i nas zje, czy może, jak to często bywa w sztuce, wszystko zatoczy koło, a stare stanie się nowe?

Przewidywania sprzed dekady rzucają światło na ewolucję, jaką przeszła literatura od czasów intensywnego romansu krytyki literackiej z mass mediami. I choć ten romans trwa, to nastawienie do niego zmieniło się od nadmiernego optymizmu, przez nieufność, aż po przekonanie o konieczności tego partnerstwa. Owa niesamodzielność literatury, jej krytyki, a nawet socjologicznych narzędzi analizy wydaje się kluczowa w zrozumieniu, w jaki sposób akt lektury wpływa na rzeczywistość. To nie literatura sama w sobie się zmienia, ale metody jej recepcji, publikowania, a nawet – dowiadywania się o nowościach.

Rosnąca popularność audiobooków i e-booków przeobraża krajobraz literacki szybciej niż kiedykolwiek​​. Wzrost platform streszczających książki (naprawdę, nie żartuję), takich jak choćby Blinkist czy MentorBox, to zwiastuny nowego (chociaż – czy na pewno?) sposobu konsumpcji wiedzy – szybkiego, skondensowanego​​ i de facto pomijającego proces interpretacyjny. Czy informacja zje artystę?

Influencerka, której nikt się nie spodziewał, czyli rynek w natarciu

Na to się wcale nie zapowiada. No i tutaj drobna ironia losu: czyli paradoks Wisławy Szymborskiej – influencerki, twarzy przyszłości literatury i jej odbioru, choć zza grobu. Wiralowe interpretacje wierszy poetki w wykonaniu piosenkarki Sanah, kolekcje papiernicze i odzieżowe z frazami noblistki – to tylko przykład na to, w jaki sposób literatura (czy ściślej – osoby odpowiadające za jej promocję) może szukać nowych sojuszników w marketingu, mediach społecznościowych, nawet w świecie designu i estetyki. Docieranie do dotąd często nieosiągalnych grup odbiorczyń i odbiorców nigdy nie było prostsze. Nie było też trudniejsze – bo nie ma przepisu na wiralową strategię.

 

fot. nadwyraz.com

fot. nadwyraz.com

Czy przyszłość literatury zależeć będzie od przechwycenia mechanizmu rynkowej symplifikacji, od umiejętności przekucia literackich afektów na chwytliwe slogany? Mam nadzieję. Czy będziemy świadkami konsumpcji literatury zamiast jej recepcji? Nie sądzę.

Znowu: nie popadajmy w skrajności.​ A technologia? Staje się kluczowym konkurentem tradycyjnych wydawców – choć wciąż, raczej w modelu amerykańskim i eksperymentalnym – a sztuczna inteligencja już pisze artykuły, a wkrótce może także i książki​​. Z całego tego zamieszania, czyli niewiarygodnego wręcz przyspieszenia technologicznego ostatnich kilku lat (i to raczej dwóch, nie pięciu), wyłaniają się jednak strategie godne uwagi – również dla sztuki.

Plusy w minusach i wszystko plusy

Współcześni pisarze i współczesne pisarki stają przed wyzwaniem nie tylko tworzenia, ale i funkcjonowania w świecie, gdzie granice pomiędzy autorem a marketingowcem, twórczynią a przedsiębiorczynią zacierają się z każdym dniem. Samodzielne publikowanie to już nie wyjątek, lecz coraz częstszy wybór, nawet dla autorów o ugruntowanej pozycji, choć to wciąż eksperyment raczej amerykański niż europejski. Nie sposób też ignorować połączenia gigantów wydawniczych, które, jak w przypadku fuzji Penguin Random House i Simon & Schuster, zwiększając własną siłę na rynku, rodzą obawy co do monopolizacji i ograniczenia różnorodności literackiej.

 

fot. A. Budnik

Jednakże w cieniu tych kolosów rozkwitają małe wydawnictwa, które odważnie inwestują w dzieła (lub kiełkujące pomysły), mogące umknąć uwadze wielkich graczy rynkowych. Wciąż podnoszone są bowiem argumenty za potrzebą publikowania różnorodnych głosów – tych tkwiących dotąd w cieniu starego kontynentu, jak i tych, którym celowo tego głosu nie udzielano. W samej literaturze, a także branży wydawniczej widać echa wspomnianych przemian – przemian, które mogą ostatecznie doprowadzić do radykalnych zmian, jeśli tylko utrzymają swój pęd.

W tak zmiennym środowisku nie sposób pominąć narzędzi cyfrowego marketingu, które stają się kluczowe w budowaniu trwałych relacji z czytelnikami. Wszystkie te tendencje zataczają koło, prowadząc nas do przyszłości, w której literatura żyje w symbiozie z nowymi technologiami, dostosowując się, lecz nie tracąc swej osobności. Ostateczna postać przyszłości literatury pozostaje niewyraźna, ale jedno jest pewne – będzie ona odzwierciedlać naszą współczesność, nasze lęki, nadzieje i aspiracje. Audiobooki opowiadane przez AI czy e-booki dostępne na każdym urządzeniu – to wszystko staje się częścią naszego literackiego krajobrazu – i nie sądzę, by taki obraz miał napawać przerażeniem.

Skoro nie Terminator, to co?

Niewątpliwie, to czas, w którym twórca, by odnieść sukces (choć to kategoria zasługująca na osobny tekst) musi stać się również narratorem w cyfrowym świecie, a każde wydawnictwo – innowatorem bądź czujnym i otwartym na zmiany rzemieślnikiem. Otwierają się nowe obszary dla eksperymentów literackich, które wydają mi się szczególnie interesujące – rozszerzona rzeczywistość (AR, augmented reality) i sztuka immersyjna.

 

fot. Wikipedia

fot. Wikipedia

Wyobraźmy sobie powieść, która dostosowuje się do emocji czytelnika, opowieści, które podążają w zupełnie różnych kierunkach, zależnie od wyborów dokonywanych na bieżąco przez odbiorców i odbiorczynie. AR dodaje warstwę wizualną do tekstu, umożliwiając czytelnikom doświadczenie scenariusza w trójwymiarze, gdzie postaci i scenerie wyrastają z kart książki. To właśnie immersyjność przynosi nadzieję na głębsze zaangażowanie w tekst, na przeżycie literatury w sposób bardziej bezpośredni i osobisty.

I choć brzmi to wszystko dosyć egzotycznie, konwencjonalne muzea korzystają z tych narzędzi od dłuższego czasu – z powodzeniem i darmową reklamą płynącą z recenzji wystaw. I nie szukając daleko, spójrzmy na nagrodę Pulitzera sprzed dziesięciu lat i dzieło „Snow Fall” Johna Brancha.

„Snow Fall” okazał się bowiem innowacyjnym projektem multimedialnym „The New York Timesa”, opowiadającym o tragicznej lawinie w stanie Waszyngton. Autor tekstu, John Branch, połączył szczegółowy reportaż z interaktywnymi grafikami, wideo i biografiami postaci. Projekt wykorzystywał cyfrowe możliwości, aby wzmocnić narrację i zanurzyć czytelników w opowieści, dodając wizualny i dźwiękowy kontekst sekwencji wydarzeń.

„Snow Fall” wywołał także dyskusję na temat równowagi między formą a treścią w nowych mediach. Pojawiające się pytania dotyczyły również kwestii stricte etycznych: czy pamiętamy treść historii, czy też przede wszystkim sposób jej prezentacji? Czy multimedialność służy historii, czy też ją zastępuje? „Snow Fall” stało się więc pracą o dwóch obliczach – jest zarówno osiągnięciem w dziedzinie opowiadania historii, jak i pozostaje przestrogą przed nadmiarem formy i bogactwa środków kosztem treści​​.

Co wydarzy się teraz, po gwałtownym, niespełna rocznym, sukcesie chatu GPT i AI? Przyszłość jest co najmniej ekscytująca, bynajmniej nie straszliwa. 

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
4
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0