Dla księgarza każdy dzień to kilkanaście mikroklubów książki
Opublikowano:
31 października 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Wydaje się, że spotkania w księgarniach przeżywają swój renesans: i nie chodzi tu tylko o wieczory autorskie. Jaką rolę odgrywają kluby książki w nowoczesnym świecie? - z Marcinem Białeckim oraz Moniką Wójtowicz, inicjatorami klubu Bookowskiego rozmawia Agnieszka Budnik
Agnieszka Budnik: Czy idea klubów książki jest jeszcze żywotna?
Marcin Białecki: Wydaje mi się, że jest nawet nie tyle jest żywotna, co powraca do żywych. Od pewnego czasu obserwuję zarówno powstawanie nowych klubów, jak i zwiększanie się frekwencji na istniejących spotkaniach tego typu. Oczywiście, to tylko moje jednostkowe obserwacje i należałoby przeprowadzić wnikliwe badania, ale coś wyraźnie sprawia, że potrzeba spotykania się i rozmawiania o książkach na żywo powraca do łask. I znowu, można spekulować na temat pochodzenia tej potrzeby. Czy jest to moda na tradycyjnego książkofila, czy może wyczerpanie się języka internetowego i chęć znalezienia nowych (starych?) narzędzi dyskursu? A może po prostu pożądamy powrotu do wspólnotowych działań? Nie wiem, niech ktoś mądrzejszy to zbada. Faktem jest, że kluby powstają. W dużych miastach, w małych miejscowościach, w domach kultury, w księgarniach, w spółdzielniach, w grupach prywatnych. A za tą liczbą idzie oczywiście potężna różnorodność. Nawet nie będę próbował wymieniać tematów, którymi się zajmują.
Monika Wójtowicz: Ja może odpowiem na konkretnym przykładzie Klubu Czytelniczego Państwowego Instytutu Wydawniczego, który prowadzę, bo też zauważam pewne zmiany. Klub powstał w 2021 roku, więc jeszcze w okresie pandemii. Głównym założeniem było właśnie to, żeby wyjść z domu i się spotkać, też mam wrażenie, że format spotkań online zaczął się wtedy wyczerpywać.
Mimo to jednak początkowe spotkania były dość kameralne, ale jednak osoby, które się wtedy pojawiły w większości przychodzą regularnie do teraz, ale też są to jednostki, które potrafią chodzić na kilka klubów w miesiącu. To co jednak się znacznie zmieniło, to to, że w ostatnim roku zainteresowanie Klubem znacznie wzrosło. Pojawia się coraz więcej nowych osób i wzrasta potrzeba, jak ja to nazywam równościowej dyskusji o literaturze.
Ciekawe jest też to, że większość osób uczęszczających na kluby, nie ogranicza się tylko do jednego, a niektórzy nawet chodzą na 4-5 spotkań, co podziwiam.
AB: Wrócę jeszcze do trudności z wymienieniem tematów takich spotkań. Spróbuj. W głowie zbyt często dźwięczy nam stereotyp – weźmy taki najpaskudniejszy. Oto bowiem pani bibliotekarka u progu emerytury czyta z trzema bądź czterema osobami bestseller lub masowo produkowaną książkę najniższej literackiej próby. A bibliotekarki i bibliotekarze to spece jakich mało, na spotkaniach rozmawia się o przekroju tematów, a sale potrafią pękać w szwach.
MB: Prawda. To żywotny stereotyp, bo takie kluby cały czas istnieją i mają się dobrze. I świetnie. W końcu nie na wszystkich musimy rozkładać na części pierwsze nowe przekłady Joyce’a. Co do tematów, to serio można powiedzieć, że da się znaleźć klub na każdy temat. U nas będziemy niedługo omawiać książki o rdzennych ludach Ameryki Północnej, w Bookowskim w Zamku [księgarnie Bookowskich znajdują się w dwóch poznańskich lokalizacjach: w CK Zamek oraz na ul. Dąbrowskiego – przyp. red.] w zaczynają rozgrzebywać teksty Calvino, wcześniej dużo uwagi poświęcano literaturze azjatyckiej. A to tylko Klub Bookowskiego. Przecież są miejsca, gdzie czytelnicy mniej skupiają się na beletrystyce, a bardziej na non-fiction, co ma być pretekstem do omówienia jakiegoś aktualnego tematu. Będą spotkania dotyczące książek nagradzanych, odkurzających klasyki, czy skupiające się na nowościach. I mógłbym tak wymieniać, tylko nie wiem, czy jest sens. Bo może właśnie w tym momencie ktoś planuje spotkanie klubu, na którym omawiane będą powieści znane ze swoich scen ze spożywaniem posiłków. Bo dlaczego nie?
MW: Stereotyp paskudny, ale to, że funkcjonuje to już coś. Bo jednak mam wrażenie, że istnienie klubów książki w Polsce to nie jest zjawisko wyjątkowo często spotykane, a już tym bardziej nie jest kulturowo przetrawestowane, jak ma to miejsce w Stanach, gdzie o Klubach powstają filmy. I trochę stąd też mamy taki stereotyp, że starsze panie spotykają się żeby czytać Greya. Mnie jednak fascynuje to, jakim zjawiskiem wspólnototwórczym są kluby: bez podziału na wiek, zainteresowania czy sposób życia, dzięki temu sama tematyka poruszana na spotkaniu zyskuje rumieńców.
AB: Jak na tym tle rysuje się klub książki Bookowskich? Skąd taka potrzeba, skoro jest w czym wybierać?
MB: To jest chyba ta głupia i denerwująca potrzeba księgarza, żeby pomimo zbyt dużej liczby wydarzeń, robić coś jeszcze. Najwyraźniej nie potrafimy nad tym panować <wzrusza ramionami ze zrezygnowaną miną>. Ale oprócz tego jest to chęć pogłębiania relacji z osobami, które Bookowskiego odwiedzają i w Bookowskim kupują książki. Nie oszukujmy się, dla księgarza każdy dzień pracy to kilka/kilkanaście mikro klubów książki. Jest wiele osób, które przychodzą, po to, żeby wymienić się opinią i podyskutować o ostatniej lekturze. No to dlaczego by tych ludzi nie zebrać i tego ciężaru z naszych barków nie przerzucić na innych uczestników? WYDAJE MI SIĘ, ŻE TO ŚWIETNY POMYSŁ. No i nie oszukujmy się, księgarniom zależy na aktywnych, świadomych czytelnikach, bo to oni są głównymi odbiorcami wszystkich naszych działań: spotkań autorskich, wieczorów z tłumaczkami i tłumaczami, inicjatywami oddolnymi. A nie ma chyba lepszego sposobu na tworzenie wspólnoty świadomych czytelników, niż klub książki.
MW: Kiedy startowałam z Klubem, to wydawało mi się, że będzie to cykl w stylu spotkań autorskich i zaskoczyło mnie to, że w trakcie kilku miesięcy udało mi się nawiązać serdeczne relacje z osobami, które przychodzą: mogę je teraz nazywać dobrymi znajomymi. Wiemy o sobie nawzajem całkiem sporo i teraz już nawet jesteśmy w stanie przewidzieć, co się komu spodoba. Myślę, że to właśnie jest najfajniejszy aspekt klubów, tworzenie zaangażowanej społeczności wokół księgarni.
AB: Jak działacie? Czy książka to tylko zapalnik rozmowy, czy centrum dyskusji?
MW: Tutaj bywa różnie, bo to jednak mocno zależy od omawianej książki, od tego czy dany tytuł większości się spodobał, czy raczej nie, czy może jednak głosy są podzielone. Mamy takie spotkania, przez których czas trwania rozmawiamy o tym, co działo się w książce, omawiamy bohaterów, ich decyzje, analizujemy wątek kulturowy (zwłaszcza jeśli omawiamy tytuły azjatyckie, których jest u nas całkiem sporo w programie), w przypadku omawiania klasyków, jak n.p. Camusa, pojawiają się wątki kanonu literackiego. Czasami jednak zdarza się tak, że grupa nie ma potrzeby głębszego zagłębiania się w treść i wtedy wątki poruszone w książce rozwijają się w różnych kierunkach, często znacznie wykraczających poza literaturę. Mam też na tyle zgraną grupę osób pojawiających się na klubie, że często też rozmawiamy o zwykłych życiowych sprawach, które spontanicznie pojawiają się w trakcie dyskusji; o planach na wakacje czy wymienianiu się polecajkami książkowymi.
MB: To oczywiście zależy od Klubu (bo mamy 3). Klub na Jeżycach jest klubem młodziutkim, więc myślę, że sposób działania będzie się jeszcze docierał. Zamysł jest jednak taki, żeby nie skupiać się na jednym tytule, a raczej na temacie, prądzie, motywie. To jest taki mój twist dodany do samej idei klubu.
Nie wybieramy jednej książki, tylko temat przewodni, a do takiego tematu każdy uczestnik wybiera inny tytuł. Jasne, tracimy przez to pewne pole dyskusji, bo nie wszyscy czytają tę samą treść, ale poszerzamy za to pole interpretacji, kontekstów i punktów widzenia. Zobaczymy w praniu, czy taki tryb działania ma prawo wyjść.
Podam przykład. Na pierwsze spotkanie wybraliśmy wspólnie temat pierwszych narodów w Ameryce Północnej i samo zobaczenie tego, jak wiele tytułów na ten temat zostało wydanych w Polsce jest już przyczynkiem do dyskusji. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby przy tak obszernym temacie można było wybrać jedną książkę i omawiać tylko ją. Myślę, że kluby w ogóle działają trochę na zasadzie tego, że książka jest przyczynkiem do dyskusji. Może jest kilka kręgów, które pochylają się tylko nad treścią i maglują ją na wszelkie sposoby, ale wydaje mi się, że w większości po kilkudziesięciu minutach rozmowy o książce, dyskusja zaczyna naturalnie meandrować i zahaczać o inne, bardziej, bądź mniej pokrewne tematy.
AB: Nie zawracasz takich dyskusji?
MB: Na razie jesteśmy klubem młodym, więc nie chcę tutaj zaprowadzać jakiś zamordystycznych rządów, ale kto wie? Może będzie trzeba, jeśli za bardzo odpłyniemy w odmęty rozmowy o codziennych sprawach i jeśli ja sam nie będę tego prowodyrem (co mi się czasem zdarza). To jest temat na osobną dyskusję, czy bardziej zależy nam na tym, żeby pozwolić grupie na swobodną rozmowę, czy na tym, by skupiać się na literaturze.
AB: Co Ty, jako Marcin, jako Monika, wynosicie z takich spotkań dla siebie? I dlaczego to robicie?
MB: Dla pieniędzy. Ale tak naprawdę to nie, bo w księgarstwie nie ma pieniędzy. Ha!
Dla mnie praca w księgarstwie to jest praca z człowiekiem, a nie książką. Nie ma czasu na czytanie w robocie, jest za to mnóstwo czasu na rozmowy o tej książce i w pewnym momencie pojawiło się tyle wspaniałych osób, z którymi tak świetnie się o tych książkach rozmawia, że naszła mnie ochota, żeby ich wszystkich zebrać i ze sobą skonfrontować. Mam też trochę nadzieję, że pomoże mi to w przekleństwie XXI wieku, czyli szybkim czytaniu bez odpowiedniego skupienia i namysłu. Nie wiem, czy też tak masz, że czasem nie możesz sobie przypomnieć niczego o ostatniej lekturze?
AB: Jak najbardziej.
MB: Ja to zauważyłem u siebie i trochę mnie to przeraża. Bycie na bieżąco z rynkiem jest dzisiaj praktycznie niemożliwe, ale z tyłu głowy cały czas słyszysz: “musisz przeczytać to i tamto i jeszcze tamto też powinieneś”, no i czytasz szybko i dużo, żeby się wyrobić. Tylko nic z tego nie zostaje oprócz jakiegoś ulotnego wrażenia, że to “była spoko książka”, albo “to był gniot”. No to chciałbym, żeby uczestnictwo w klubie trochę mnie naprawiło pod tym względem.
MW: Ja w ogóle uważam, że im więcej się o danej książce mówi, tym lepiej się ją potem pamięta. Czytam masę książek, ale zostają ze mną te, o których miałam okazję sporo opowiadać. Właściwie w przypadku wszystkich książek, które omawiałam na klubach jestem w stanie wyrecytować najdrobniejsze szczegóły każdego tytułu wybudzona w środku nocy (śmiech). To w sumie ciekawe, bo taka forma chyba by się nawet lepiej sprawdziła na lekcjach polskiego niż jakieś klasówki, potem przez całe życie pamiętasz wszystkie szczegóły krajobrazów z “Nad Niemnem”. A tak serio, to w tym pędzie czytelniczym kluby są po to, żeby się na chwilę zatrzymać i myślę, że stąd też się bierze ich popularność w ostatnim czasie.
AB: A w jaki sposób wpływają na siebie opowieści uczestniczek i uczestników spotkań? Czy zdarzają się krwawe konflikty, dantejskie sceny lub konsyliacyjne próby przekonania całej grupy do konkretnej tezy? Słowem – z czym wychodzicie ze spotkania?
MW: Dantejskich scen jeszcze nie doświadczyłam, ale zagorzałe dyskusje są częste. Ja sama czasami zmieniam zdanie o danej książce po dyskusji, a zdarza się, że bronię tytułu, który większości się nie spodobał.
Mamy też w naszej grupie taki już dosyć kultowy przypadek “Uciekaj, Króliku!” Updikea, który omawialiśmy na samym początku istnienia klubu i wtedy został bardzo mocno skrytykowany, a z czasem wszyscy zyskaliśmy jakąś dużą dozę sympatii do tej książki.
Dla mnie najważniejsze jest jednak to, że z każdego spotkania wychodzę z super energią, która nakręca mnie żeby cały czas to wszystko ciągnąć.
MB: jak wspominałem, Klub jeszcze młody, więc może zbyt niedojrzały na posiadanie własnej Wielkiej Księgi Uraz i Dyskusji, ale wiem, jakie rozmowy potrafią zupełnie spontanicznie tworzyć się w księgarni. Z niecierpliwością czekam na dyskusje zebrane pod sztandarem Małego i Dziwnego Klubu Książki Bookowskiego. I taka refleksja jesienna mnie nachodzi, że jeśli rzeczywiście księgarnie kameralne za jakiś czas znikną z miejskiego pejzażu, to stracimy niezliczoną liczbę mikroklubów książki, które codziennie, w bardzo organiczny sposób, tworzą literacki ferment.