Co wypełznie z głośników
Opublikowano:
6 lutego 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Nie ukrywam swojej fascynacji hałasem, bo wbrew pozorom on może mieć wiele twarzy. A jeśli chodzi o szufladkowanie, to nie jest tak, że nie lubię o tym rozmawiać. Po prostu ciężko jest podsumować swoje fascynacje muzyczne, mówiąc o tych wszystkich gatunkach” – mówi Mateusz Rosiński, który w ramach swojego jednoosobowego projektu Wrong Dials właśnie wydał swoją nową płytę „Future Tragedies”.
Sebastian Gabryel: Kiedyś twierdziłeś, że „życie smutne też jest wesołe” – teraz zwiastujesz „przyszłe tragedie”. Zanim porozmawiamy o tym, co zawarłeś na swojej nowej płycie „Future Tragedies”, chciałem zapytać cię o emocje, jakie podczas jej nagrywania ci towarzyszyły. Albo inaczej – z jakich powstała?
*Mateusz Rosiński: Chociaż ta nazwa nie brzmi zbyt optymistycznie, to muszę przyznać, że przy nagrywaniu tej płyty – w przeciwieństwie do „Życie smutne też jest wesołe” – wcale nie towarzyszyły mi nastroje minorowe. Wręcz przeciwnie! Czułem radość z tego, że w końcu nagrywam jakieś nowe solowe rzeczy oraz spokój.
Ta nazwa, jak i nastroje tej muzyki nie są odbiciem moich obecnych stanów emocjonalnych, a raczej pogodzeniem się z tym, jak jest i będzie – czyli znów spokój.
Na większość spraw, szczególnie w kontekście globalnym, niestety nie mamy większego wpływu, można więc pogodzić się z tym i oddychać. Ale to nie oznacza, że mamy stać się egoistycznymi olewusami. W dalszym ciągu możemy dużo dobrego zrobić dla naszego najbliższego otoczenia, to zawsze coś. Cholera, i już się odpaliły moje egzystencjalne zapędy, a ty tylko zapytałeś, czy byłem smutny, czy wesoły, gdy nagrywałem piosenki…
SG: Materiał został nagrany na kasetach pochodzących z recyklingu. A ile jest go w „Future Tragedies”? Ile w nim sampla, a ile zabawy oscylatorami?
MR: Gotowy dźwięk nagrałem na dobrej jakości kasetach, które regularnie skupuję przy okazji wizyt w różnych graciarniach. Polecam „Skarby Skandynawii” w Gorzowie i „Lamusa” w Boczowie – ale wybierając się tam, to trzeba urlop wziąć, racje żywnościowe i jakąś karimatę, bo ilość gratów jest, delikatnie mówiąc, przytłaczająca. Z doświadczenia wiem, że takie kasety, pomimo tego, że są nagrane powtórnie lub nawet któryś tam raz z rzędu, ostatecznie wypadają dużo lepiej brzmieniowo niż fantazyjne, kolorowe nowe kasety z internetu.
W domowym studio mam kilka magnetofonów połączonych liniowo, dzięki temu mogę sprawnie nagrywać kilka kaset w tym samym czasie.
A co do samego materiału, to jak zwykle ciężko to oszacować, ale to chyba fifty-fifty. Korzystałem z X_Rollz Analog Synth produkcji Macieja Jaciuka, Sigil Instruments, którego polecam poszukiwaczom niewygodnych brzmień. Poza tym trochę surowizny z Abletona, przetworzonej na wiele sposobów, nagrań terenowych i recyklingowych, zgrywek ze starych taśm i winyli. Takie skrawki przetwarzam dość drastycznie – odzyskanych pętli nigdy nie używam w formie 1:1.
SG: Wydanie kasetowe to biały kruk i małe cudeńko. Nie dość, że limitowane – to ledwie 30 sztuk – to każde w innej szacie. Opowiedz coś o graficznej stronie „Future Tragedies”. I jak koresponduje ona z zawartością płyty?
MR: Tutaj decydującą rolę miało założenie, że wydawnictwo będzie okraszone grafikami, których nie trzeba będzie drukować na nowym papierze, którego nie trzeba będzie za bardzo projektować poza wycięciem pożądanego kadru. Skrawki fotografii pochodzą ze starego albumu o architekturze romańskiej w Polsce, akurat taki znalazłem w biblioteczce Sejfowej, czyli moim klubiku w Gorzowie.
Spodobały mi się odcienie szarości, ale same zdjęcia jako całość to średnio, więc powycinałem z nich fragmenty, które najbardziej mi się podobały.
Dzięki temu po umieszczeniu wycinków w kasetowym pudełku udało się uzyskać bardzo ciekawy efekt. Poza tym, w każdym pudełku jest umieszczone pawie piórko, które ciekawie kontrastuje z tymi szarościami. Nie ma tu żadnego ukrytego sensu czy historii, to raczej zabieg czysto estetyczny, trochę taki kolaż sztucznego z organicznym.
SG: Dla mnie „Future Tragedies” to eksperymentalna i bardzo awangardowa elektronika, nierzadko zbliżająca się do noise. Wiem, że nie lubisz takich szufladek i unikasz rozmawiania o „swoim stylu”, dlatego zamiast zapytać o niego bezpośrednio, zrobię to na okrętkę (śmiech) – gdybyś miał wskazać kilku artystów, którzy, jak czujesz, zdecydowanie mają wpływ na twoją twórczość, to kto by to był?
MR: Jasne, nie ukrywam swojej fascynacji hałasem, bo wbrew pozorom on może mieć wiele twarzy. Myślę też, że hałas wcale nie musi głośny. A jeśli chodzi o szufladkowanie, to nie jest tak, że nie lubię o tym rozmawiać. Po prostu ciężko jest podsumować swoje fascynacje muzyczne mówiąc o tych wszystkich gatunkach.
Czerpię zarówno z awangardy, jak i z bardziej przystępnych nurtów, nawet z muzyki popularnej. Ja też mam swoje ulubione piosenki z refrenami!
Uznajmy, że tworzę muzykę elektroakustyczną i eksperymentalną. A pierwsze nazwiska i nazwy, jakie przychodzą mi do głowy, to Mika Vainio, Iannis Xenakis, Wolf Eyes, Liturygy, Aaron Dilloway, Dean Blunt, Russel Hasswell, Zbigniew Karkowski, Peter Rehberg, Rashad Becker, Shit and Shine, Peter Brotzman i jeszcze milion innych, dużo elektroniki, muzyki etnicznej, black i avant metalu, punka, droniarstwa, ambienciarstwa i cała masa ładnych piosenek z przestrzeni ostatnich 100 lat.
SG: Jakie sprzęty określiłbyś dziś jako najważniejsze w swoim setupie? I czy wciąż jest w nim ten stary odtwarzacz kasetowy Grundig CR 110 kupiony w lumpeksie?
MR: Właściwie laptop i porządny interfejs audio wystarcza mi do tworzenia. Cała reszta jest dodatkowa, bo przez komputer mogę jeszcze wszystko przetworzyć na setki sposobów. Jak zaczynałem grać swoją muzykę na żywo, to zdarzało mi się podróżować autobusem z pecetem! (śmiech). A co do grundiga, to tak, ma się świetnie. Kiedyś znalazłem na gratach takiego samego i teraz mam dwa. Czasem służą mi do grania kasetowych setów.
SG: Zdaniem niektórych obudowywanie się kolejnymi sprzętami to już tylko fetysz – że w dobie wszelkich emulacji właściwie wystarczy laptop. Coraz trudniej wychwycić różnicę w brzmieniu „analogowej i „cyfrowej” wersji Prophet-5 czy Korga MS-20 – wystarczy spojrzeć na to, co robi Arturia. Wyobrażasz sobie sytuację, w której ty – „muzyczny zbieracz złomu” – bazujesz przede wszystkim na takich wtyczkach?
MR: Z wtyczek nie korzystam prawie wcale. Wystarczają mi podstawowe narzędzia, bo to wszystko jest kwestią kreatywności i słuchania. Czasem używam też różnej maści hardware’u, by dbać o różnorodność.
No i jest też kwestia samego obcowania z maszynami, kręcenia gałkami… Nie mam dużo sprzętu, prawie wcale już go nie kupuję, większości się pozbyłem.
Wiem też, jak łatwo jest wpaść w sidła modułów i innych takich. Później siedzą, kręcą, pierdzą, świszczą, piszczą, a muzyki i tak nie ma z tego (śmiech). Oczywiście to nie jest zasada, bo znam wielu majstrów, którzy mają dużo sprzętu i produkcja idzie im z grubej rury. Ja się po prostu do tej zabawy nie nadaję, zresztą teraz wolę wydawać pieniądze na inne rzeczy. Nie interesuje mnie, za pomocą jakich narzędzi ludzie tworzą swoją muzykę, tylko to, co wypełźnie później z głośników.
SG: „Future Tragedies” ukazało się w ramach HISS Collective, którego jesteś członkiem. Co to za grupa? Piszecie, że jesteście czymś w rodzaju „otwartego organizmu, ewoluującego, mutującego wraz z potrzebą chwili”. Jak mógłbyś to rozwinąć?
MR: Tak, HISS to nowy twór, który póki co tworzymy z Danielem Szwedem (BNNT), Patrykiem Daszkiewiczem (DMNSZ) i Krystianem Piotrem (poznański klub LAS) odpowiedzialnym za dźwięk podczas naszych występów. Z mojej strony to wygląda tak, że potrzebowałem zmniejszyć ilość obowiązków związanych z prowadzeniem wydawnictwa i organizowaniem koncertów.
W związku z tym dużo rzadziej organizuję wydarzenia w Sejfie i zawiesiłem wydawnictwo DYM.
Festiwal DYM-u zostaje, ale on jest raz w roku, a z racji tego, że lubię współpracować z ludźmi, zaproponowałem stworzenie takiego kolektywu, który nie będzie wiązał się z aż tak dużą ilością obowiązków i pozwoli bardziej skupić się na moich autorskich działaniach. Tu muszę nadmienić, że osobą, która połączyła nas w takie trio, był właśnie Krystian. Zobaczymy, gdzie nas to zaprowadzi. Plan jest taki, że gramy, wydajemy, czasem solo, czasem w duetach, czasem w trio, planujemy też zapraszać inne osoby do współpracy. I chcielibyśmy działać nie tylko na polu dźwięku, mamy różne doświadczenia i pomysły. Dajmy sobie czas, łapmy inspiracje.
SG: Jak dużo materiału odpalicie w tym roku?
MR: Tego nie wiem, natomiast wiem, że obecnie Daniel Szwed kończy swój solowy materiał, wspólnie go wyprodukujemy i nagramy na taśmach. Poza tym pracujemy nad materiałem, który został zarejestrowany w gorzowskim Sejfie przy okazji naszego pierwszego występu w trio. Zagraliśmy improwizację, Krystian nagrał nas na mikrofony, a teraz trwają szaleństwa produkcyjne. Zaraz pomyślimy nad oprawą graficzną i wygląda na to, że to będzie nasze kolejne wydawnictwo. Poza tym każdy z nas ma swoje inne projekty, zespoły, obowiązki, życie! Trzeba więc mądrze rozłożyć siły. A co będzie dalej? Będzie, co będzie – może łabędzie, a może jestem w błędzie?
*Mateusz Rosiński – gorzowski twórca i animator kultury. Założyciel wydawnictwa i festiwalu DYM oraz przestrzeni kreatywnej Sejf. Występuje pod pseudonimem Wrong Dials, często współpracując z innymi artystami. W swoich działaniach skupia się głównie na improwizacji, jednak nie stroni od działań konceptualnych.