Czy inna wspólnota jest możliwa?
Opublikowano:
8 kwietnia 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Łukasz Kaźmierczak/Łucja Kuttig, a dalej po prostu Ł.K., to jeden z bardziej obiecujących młodych poetów/ młodych poetek kilku ostatnich lat. Najnowsza książka domyka opowieść o dojrzewaniu i sięga po nowe, jeszcze bardziej zagłębiając się w język.
Po dwóch książkach, Kokostach (debiut nagrodzony Nagrodą im. Jacka Bierezina) oraz Agrestach (książka-laureatka poznańskiego Konkursu Poetyckiego im. Klemensa Janickiego), przyszedł czas na opowieść domykającą pisanie dojrzewaniu (tym razem napisaną dzięki wsparciu Nagrody im. A. Włodka, przyznawanej przez Fundację Wisławy Szymborskiej).
A mowa o Orzechni. Orzenini-Orzechnicy-Orzechniczce wydanej przez Wojewódzką Bibliotekę Publiczną i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu.
Jak w tym tryptyku Ł.K. zmienił się bohater, jak zmienił się jej język? W końcu: do czego postać Ł.K. dorosła i czy wspomniane dojrzewanie wymaga definitywnego odcięcia się od wyobraźni?
Żonglerka zaimkami nie jest tu bynajmniej od czapy. Twórczość Łukasza/Łucji/ Ł.K. wyrasta z niebinarności: mowa tu nie tylko o swobodnym traktowaniu zaimku osobowych, ale o czymś o wiele bardziej istotnym: o wykuwaniu tożsamości, o budowaniu związków z otaczającą rzeczywistością, która, lekko mówiąc, często nie znosi różnicy.
Niebinarna, czyli jaka?
Queerowych opowieści jest jednak w literaturze coraz więcej (zwłaszcza ostatnimi laty): to rzecz jasna dobrze. Nie tak dawno Wydawnictwo Krytyki Politycznej opublikowało monumentalną antologię Dezorientacje (red. B. Warkocki, A. Amenta, T. Kaliściak), w której znajdziemy wybór tekstów osnutych wokół nieheteronormatywnych tożsamości od XVIII wieku po dziś dzień.
A przekrój jest szeroki: od Mickiewicza, przez Iwaszkiewicza, Gombrowicza, Miłosza po Tokarczuk, Stasiuka czy Karpowicza.
Odkrywanie, rewidowanie, a może nawet negocjowanie kanonu nie omija nawet największych gwiazd szkolnej podstawy programowej: mam tu na myśli choćby literaturoznawczą pozycję Marty Justyny Nowickiej, czyli Słowackiego. Wychodzenie z szafy.
Opisywanie historii literatury za pomocą nowej optyki, odkrywania zapomnianego, przesuwania punktów ciężkości: to jedno. Tworzenie tekstu literackiego o niebinarnym bohaterze/niebinarnej bohaterce: to drugie.
A polszczyzna w tym zakresie jest aż zadziwiająco giętka. Mamy przecież rodzaj nijaki (choć przyznać trzeba, że sam termin jest mało przyjazny), któremu Ł.K. uważnie i niebezkrytycznie się przygląda:
styl niezalecany przez polonistów
ono grzeje się jak pies w pełnym słońcu od strony werandy
jakim zaimkiem zaczynają pytania w jego brzuchu – kultury bakteriisłowem tym: co – i powtarzajmy po bobiku: „tato to ona”
wbijaj kłucie w żywą skórę: „tato to ona” (bez przecinka) – nieprawda, że
rodzaj nijaki nosi wyłącznie dziecię gdyż też kurwiszcze
ono bierze się do pracy jak w luterańskich liturgiach a tu brakuje
oprzyrządowania językowego na stopiony wosk spływający aż po tors
spadając aurą w słońce stając wodą w morzu lub okrakiem na tafli
ono słyszy się w sobie i nie wie gdzie domyka cudzysłów a owo
otwarcie jątrzy bezmierniej niźli cudzych słów jasność
ono nie zna manier i nie ma wyczucia stylu: wierzga odnóżami
przewrócone na grzbiet dopóki apoptoza nie uruchomi odliczania
samymi ruchami kończyn spala wnętrzności włączywszy jelita
krzyżuje się w końcu na metę w kopniętą literę „że” z cyrylicy
tym spójnikiem po rotacji zostawia miejsce na mowę niezależną, że
Od kapitału do klimatu i z powrotem
W najnowszej książce Ł.K. nie chodzi bynajmniej tylko o życie wbrew, w kontrze, o akcentowanie granic i zaznaczanie różnicy: to działo się już choćby w Agrestach. Orzechnia. Orzenini-Orzechnica-Orzechniczka to otwarcie się na inny temat: na możliwość nowej wspólnoty.
Na ten trop nakierowuje już choćby sama wyliczanka po Orzechni (bogini? kapłance? naczelnej istocie?).
Porządek przyrody nakłada się przy tym na porządek rytuałów, obrządków, codziennych spraw: stąd i Orzechniczki (grzeszniczki? podróżniczki? powierniczki?) i Orzechnice (podobnie jak przed chwilą, ale z nutą patosu i powagi). Ale, zanim szerzej o świecie roślin, najpierw jednak do ogólnej uwagi o sytuacji, w której przyszło nam żyć:
malthus, malthus co z ciebie wyrośnie,
martwimy się od wieku pary
samsung chwyta smak snów o tym by ranek
zacząć szklanką świeżego powietrza
mróz tych słów mijam koło wiaduktu a tego
typu śnieg przed sylwestrem kłuje nozdrza
ostatni raz w tej postepoce węgla i gazu
w tym roku wyczerpiemy złoża antymonu
choremu zaś być może w przyszłym
aspekt dokonany anonsuje
amerykańska inspekcja geologiczna
zastanawia ze względu na potencjalną poetyckość
braku: ponieważ czy w pustce potrzeba liryki lub
lingwizmu choćby – dobieramy się do głębszych
droższych stóp snów o antymaltuzjańskim postępie
Coraz wyraźniej polska poezja współczesna reaguje na zbliżającą się wielkimi krokami katastrofę klimatyczną (a właściwie jej oddech możemy czuć na własnych plecach). Wyraźne wątki antykapitalistyczne nie tyle znikają, co zmieniają przebranie. Krytyka przebiega dziś jeszcze wyraźniej po linii środowiska.
Również Ł.K. czyni z przyrody ramę dla swojej książki: tomu, który rozpada się na trzy części: „Uprawę powietrza”, „Uprawę roślin” i „Uprawę powietrza”. Ale nie tylko o przyrodę tu przecież idzie.
Osią książki Ł.K. pozostaje dla mnie projektowanie wspólnoty: ów proces nie polega jednak na zrezygnowaniu z postaci człowieka, ale na poszerzaniu jego granic, swobodnym skakaniu pomiędzy perspektywami, naruszaniu porządków, burzeniu skostniałych konstrukcji pojęciowych.
Mamy przecież język od wszystkiego: od medycyny, fizyki, polityki i tysiąca innych spraw. Każdy z nich jest jednak oddzielną (i nieskomunikowaną) wyspą. W Orzechni pierwszym podejrzanym jest więc wspomniany język, ale i rytuał:
seanse okultystyczne: litania do orzechnini
Zmarłe we śnie zwierzały się nama, że pragną oglądać księżyc zielony jak
przejrzałe awokado. Kroić jego oleisty miąższ, ciec jako niezgrabnie obie-
rana pomarańcza. Nie obchodzić Wielkiej Nocy. Nie dochodzić do świąt
i nie przechodzić przez nie znowu. Nie odmawiać sobie zapachu lasu, nie
odmawiać modlitw pokutnych. Podyktowały nama litanię, każąc zlitować.
Sobie spojrzenia innych ludzi na mnie.
za spanie – przebacz nama, Pani/Pano
za całkowanie – przebacz nama, Pani/Pano
za płyn Lugola – zmiłuj się nad nama, Pani/Pano za lanolinę z owiec – przebacz nama, Pani/Pano
za otwieranie ust – przebacz nama, Pani/Pano
za owijanie w bawełnę – przebacz nama, Pani/Pano za życie na wiarę – przebacz
i na kocią łapę – też
za dokarmianie kotów – przebacz…oraz za dostawanie kota w worku – wybaczcie, Panie. Amen.
Kolaż, freestyle czy zlepek?
Wadzenie się z językiem odbywa się jednak na szereg różnych sposobów: mniej i bardziej subtelnych, mniej i bardziej przejrzystych. Frazie Ł.K. nie można odmówić zamaszystości: względnie stabilny obraz, dość przezroczysty opis, potrafią rozpędzić się w mgnieniu oka do zawrotnej prędkości. Wtedy też tekst przypomina gorączkową recytację, dźwięki słów mieszają się, nachodzą na siebie i oddzielają od znaczeń.
Dlatego też w wierszach Ł.K. tak ważną rolę odgrywa przerzutnia, czyli łamanie wersów w nieoczywistych miejscach. Taka złamana fraza rozgałęzia wiersz: i tak za każdym razem, niemal jak w strukturze grafowej.
odczyn biernackiego w chodzie
nie obchodzę sylwestra nie obchodzę sylwka ani sylwii nie piję nie stara-
m się stresować oksydacyjnie ni staczać nie staram się starczać na sta-
lat starych lat na nowy rok nie obchodzę kaca kac nie wstawia mnie
w szeregi zbieżne do społeczeństwa
nie obchodzę ostatek ani też prawitek dziewitek walentynek
włosów nie wyjmuję z prezentów i życzeń nie odmierzam
przez daty przez laty nie strzelam fajer-
weltszmerców na cztery sto dwa nie ćwiczęna wychowaniu nie ćwiczę fizycznie tłustych dni
wychowanie wyćwicza mnie w somatyczne
staranie w staniu na skrzyżowaniach z sygna-
tyzacją nie o zapachu piołków ojca fio czy póżanych rączków
nie obchodzę nudzi nie obchodzę ludzi z urodzinami każdy
następny rok będzie taki sam na umie- na u-mnie- na ucie-
ranie nosa policjantowi poliplanowi poliplantce za przejścieniezgodnie z kierunkiem bądź zwrotem pozostaje jedynie
bieg i nieobchodzenie nieoglądanie punktów przyciągania wieku natwarzy
obchodzę święto doceniania chwastów zostaję obchodzone
mam marne marzenia zdmuchuję migające światło
Konstrukcja książki pozwala się jednak z techniką Ł.K. stopniowo oswajać. Zaczynamy lekturę zanurzeni w rzeczywistości, którą dobrze znamy. Rozłączanie ogniw języka stopniowo zmienia swój wydźwięk. To już nie zabawa, to wołanie o nowy świat, jednocześnie obcy i szalenie bliski, bo własnoręcznie wynegocjowany.
koniugatorka botaniczna
nalepiamy na mowę języka czynność a te wszystkie najlepsze
i lepkie najchętniej zachowują nieregularność w przewyższeniu
być a byt z kosmologicznych podwalin – co nosi w sobie, że tak się
różnicuje i rozregularnia dla osób, liczb, temp, modów, stron i honorów
mieć posiłkuje pierwsze rządy i związki a jakże
w orzeczeniu imiennym nie nadać bytowi miana
trzeci posiłek zostaje zastałym zabytkiem imiesłowów zapatrzon w zmysły
częste czyny bowiem lubią wyrażać się przez mocne czasowniki jak
widzieć – wiedzieć – słyszeć – iść – jeść – czy – pić
gdzieś poza indywiduami znajdujewa te mieszczańsko
regularnie odmienialne słowa jak meble ze sklejki
w westybule zaś filują dziwaczne czasowniki wrażliwe na
kwas – wrośnięte niczym żłobik koralowy – choćby róść
obuwam je – w nich rostę wraz z warżką obuwika
spopod którego wypełłom tę prostą perlistość
wkorzeń we mnie glewiki najzgrywniej koniugujące