Dzieci – szmuglerzy dobrych praktyk
Opublikowano:
17 kwietnia 2018
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Ilustracje dają ogromne możliwości, których nie mają słowa ani realistyczne fotografie. Rozładowują napięcie trudniejszych tematów, budują formę, która oswaja i zachęca do zgłębiania – mówi Ola Woldańska-Płocińska, autorka książki „Zwierzokracja” w rozmowie z Kubą Wojtaszczykiem.
KUBA WOJTASZCZYK: Zwierzęta powinny sprawować rządy nad ludźmi czy może to ludzie powinni w swoich rządach nad zwierzętami uwzględniać ich dobro?
OLA WOLDAŃSKA-PŁOCIŃSKA*: Myślę, że wzajemny szacunek pomiędzy ludźmi i zwierzętami byłby idealnym rozwiązaniem. Może się wydawać, że to banał, ale jeśli poświęcimy choć chwilę i przyjrzymy się temu, jak sytuacja wygląda obecnie, zobaczymy, jak chory jest ten układ, w którym jedne zwierzęta udomawiamy i traktujemy na równi z ludźmi, a inne wykorzystujemy do granic możliwości. Oczywiście, nie chodzi o to, żeby nagle powrócić do modelu sprzed kilkuset czy kilku tysięcy lat. To nierealne. Można by jednak szukać rozwiązania, w którym choć trochę bardziej będziemy zwracać uwagę na poszanowanie całej otaczającej nas natury, w tym także zwierząt.
Swoją książkę „Zwierzokracja” zaczynasz od cytatu: „Co się przydarza Ziemi, przydarza się także synom tej Ziemi. To nie człowiek przędzie tkaninę życia, on jest w niej tylko małą nitką”. Ty w swojej książce przypominasz o tym nieustannie, jednocześnie pokazując, jak bardzo to myślenie się zdezaktualizowało…
Na początku pomysł był taki, by książkę otwierała ilustracja obrazująca ogólny układ zależności w świecie natury. Ale jakoś mi z tą ilustracją nie szło… Zbierając materiały do książki, natrafiłam na ten cytat i pomyślałam, że będzie idealnie pasował, ale ponieważ znalazłam go dopiero pod koniec pracy, gdy całość była już gotowa, jest to raczej podsumowanie niż inspiracja.
Wraz z narracją „Zwierzokracja” z sympatycznej historii o współistnieniu człowieka ze zwierzętami zmienia się w horror tych drugich. W którym momencie człowiek zatracił resztki przyzwoitości w stosunku do zwierząt? A może zawsze był egoistyczny, tylko był to egoizm nieuświadomiony?
Zdecydowanie nie było moim zamiarem, żeby budować takie napięcie. Wręcz przeciwnie: książka miała mieć jak najbardziej pokojowy wydźwięk, przedstawiając rzetelnie sytuację, ale nie piętnując jej ani nie oceniając.
Z historycznego punktu widzenia nie postrzegam tego jak prostego przejścia od idylli do horroru. Na pewno początki cywilizacji były bardziej brutalne niż czasy, w których dziś żyjemy, z tą empatią też pewnie różnie bywało, ale było to życie blisko natury, o którym dziś już wiemy bardzo niewiele.
Nie obawiałaś się, że rodzice i opiekunowie nie będą chcieli, żeby ich dzieciaki dowiedziały się o fermach przemysłowych albo, żeby płaczem reagowały na cyrkowy namiot?
Myślę, że większość rodziców podejmie temat, jeśli dostanie odpowiednie narzędzia, by o nim opowiedzieć. Kluczem do sukcesu jest dostosowany do wieku i wrażliwości dziecka sposób przekazu. Jeśli zobaczysz, jak o prawach zwierząt mówi się w mediach, to faktycznie te treści są zbyt brutalne i agresywne nie tylko dla dzieci, ale i dla wrażliwszych dorosłych. W związku z tym nie dają pretekstu do rozmowy. Ja sama czasami ściszam radio, kiedy jadę z moim sześcioletnim synem samochodem, bo w serwisach informacyjnych można usłyszeć opowieści (także te dotyczące traktowania zwierząt), które stanowczo nie są przeznaczone dla dziecięcych uszu. Jednak w książce ilustracje dają ogromne możliwości, których nie mają słowa ani realistyczne fotografie. Rozładowują napięcie trudniejszych tematów, budują formę, która oswaja i zachęca do zgłębiania treści. Poza tym starałam się być obiektywna.
Chciałam opisać realia bez moralizowania i pouczania, zależało mi bardziej na stawianiu pytań i dawaniu do myślenia, niż kreowaniu gotowych odpowiedzi.
Ale czy nie jest tak, że każdy maluch chce postrzelać w sylwestra? A rodzic nie chce być dręczony pytaniami, czy jajecznica jest z jajek z właściwym (dobrym) numerkiem? Spotkałaś się już z opiniami, że dzieciakom nie jest potrzebna aż tak szczegółowa wiedza?
Współczesne dzieci są bardzo bystre, i to głównie dlatego, że sami wychowujemy je, by takie były. Od samego początku dajemy im prawo wyrażania własnych opinii i podejmowania decyzji. Zresztą dajemy im dostęp do ogromnej ilości informacji (albo co gorsze: mają do nich dostęp bez naszej wiedzy). Na przykład budujemy muzea i publikujemy książki, by już przedszkolak wiedział, jak jest zbudowany kosmos czy jak działają prawa fizyki. Dziecięca dociekliwość nas zachwyca. A to, o czym ja piszę, nie jest jakimś okrucieństwem wyssanym z palca, tylko naszą codziennością, podstawową wiedzą dotyczącą sytuacji, w których dziecko może się znaleźć.
Oczywiście, można powiedzieć, że z dziećmi chce się rozmawiać tylko o rzeczach, prostych łatwych i przyjemnych. Ale jestem pewna, że trudne tematy i tak prędzej czy później nadejdą, a zamiatanie ich pod dywan jedynie wzbudzi zainteresowanie dziecka.
Nie tylko ostrzegasz, ale głównie uczysz, na przykład o prawach zwierząt w Polsce – chyba ciągle mało kto o nich wie. Nie masz wrażenia, że w naszym kraju zwierzęta bardziej kojarzą się z psami przy budzie, trzema krowami w zagrodzie i wychudzoną kobyłą w stajni? Wiesz, taki wiejski krajobraz…
Oj, to trudne pytanie. Ja takich skojarzeń nie mam, ludzie z mojego środowiska raczej też nie, a jak myślą inni, trudno mi powiedzieć. Mam za to wrażenie, że ogólnie panuje obojętność wynikająca z niewiedzy, braku czasu. Miałam nadzieję, że „Zwierzokracja” będzie sposobem, by poprzez dzieci losem zwierząt i konsekwencjami naszych codziennych wyborów zainteresować także dorosłych. Ludzi, którzy tym tematem do tej pory się nie interesowali, nie z powodu obojętności czy złych intencji, ale dlatego że szalone tempo naszego życia nie sprzyja tego typu refleksjom.
Odczarowujesz też straszne słowa na „w”, czyli wegetarianizm i weganizm!
Nie dało się napisać tej książki bez wspomnienia o kwestii spożywania zwierząt. Zdaję sobie sprawę, że wege to bardzo modny temat, który wzbudza wiele emocji. Dlatego – jak już wcześniej wspomniałam – starałam się tylko przedstawić fakty, żeby oswoić temat i nikogo nie piętnować. Nie oczekuję, że wszyscy po lekturze tej książki przerzucą się na kuchnię roślinną, ale że postarają się zrozumieć motywacje ludzi, którzy mięsa nie jedzą.
Ochrona środowiska jest ostatnio gestem politycznym. Jednak ty w „Zwierzokracji” w ogóle się nie patyczkujesz: mówisz, jak jest i jak powinno być. Nie obawiałaś się, no właśnie, upolitycznienia książki?
Nie do końca się zgadzam z tym, że mówię, jak powinno być. Po napisaniu tej książki wciąż mam wrażenie, że nie wiem, jakie jest najlepsze rozwiązanie. Oczywiście w sprawach małych łatwiej wskazać dobre rozwiązanie, jak na przykład odpowiedzialna adopcja czy nienoszenie karpi w reklamówkach, ale w sprawach bardziej fundamentalnych odpowiedzi wcale nie są oczywiste. Powrót do natury na tym etapie rozwoju cywilizacyjnego, na jakim jesteśmy, wydaje się bardzo trudny.
Całkowite porzucenie idei wykorzystywania zwierząt jest szlachetne, ale jakby się temu logicznie przyjrzeć, jest wbrew naturze…
Wracając do Twojego pytania: sztukę skierowaną do dzieci nadal traktuje się w Polsce zbyt infantylnie, dlatego trudno na poważnie bać się upolitycznienia tej książki. Bałam się natomiast, że sam temat – faktycznie ostatnio gorący – może zniechęcić niektórych do zajrzenia do środka. Jak na razie odzew jest pozytywny, ale prawdziwym sukcesem będzie, jeśli książka dotrze nie tylko do tych, którzy wiele już wiedzą, ale też do tych, którzy nigdy się nad tym tematem nie zastanawiali.
Empatia, wrażliwość, uważność to cechy, które – podobnie jak prawa zwierząt – często odchodzą w zapomnienie. „Zwierzokracja” przypomina o ich sile. Brzmi jak truizm, ale chyba warto o takich oczywistościach nieustannie mówić…
W zupełności się z Tobą zgadzam. Uważam, że dzieci są wspaniałymi szmuglerami dobrych praktyk, przemycając je do świata dorosłych. Dziecięca uważność skupiona jest na detalach i rzeczach, które my dorośli pomijamy jako oczywiste, sprawia, że warto je wciągać w tematy ważne społecznie. Zrobiło się bardzo poważnie, ale w książce jest dużo zabawnych sytuacji i mało patetycznego gadania, dlatego chyba najlepiej po prostu ją przeczytać.
*OLA WOLDAŃSKA-PŁOCIŃSKA – pochodzi z Kalisza. Studiowała projektowanie graficzne na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Obecnie jest asystentką w Pracowni Projektowania Opakowań. Mieszka i pracuje w Poznaniu. Zajmuje się ilustrowaniem oraz projektowaniem plakatów i książek nie tylko dla dzieci. Do tej pory ukazało się kilkanaście książek z jej ilustracjami (w tym kilka książek autorskich): „Pierwsze urodziny prosiaczka” (Czerwony Konik, 2010), „Drugie urodziny prosiaczka” (Czerwony Konik, 2012) „Marchewka z groszkiem” (Czerwony Konik, 2011), „Co dwie brody, to nie jedna” (Alegoria, 2011), „Rekordziści” (Czerwony Konik, 2016), „Prosiaczek i Pojazdy” (Czerwony Konik, 2016). W 2010 roku zilustrowana przez nią książka „Mrówka wychodzi za mąż” otrzymała nagrodę w konkursie PTWK Najpiękniejsza książka roku 2009. W 2013 roku w konkursie Projekt Roku (organizowanym przez STGU) otrzymała wyróżnienie za serię ilustracji do magazynu „Wysokie Obcasy”.