Dzikie życie
Opublikowano:
21 maja 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Dzikość wzbudza tyleż obaw, co tęsknot. Może przerażać skojarzeniami z gwałtownością i brakiem kontroli, a jednocześnie uwodzić wizją czegoś, co jest nieujarzmione, niepoddane krępującym konwencjom społecznym. Łatwo popaść przy tym w skrajności i uproszczenia.
Przeciwstawiona cywilizowanemu, jawi się jako barbarzyńska i niebezpieczna, skontrastowana z gorsetem reguł – jako idylliczna przestrzeń relacji kształtowanych naturalnymi siłami. Obie wizje są nieprawdziwe, jednak kontakt z tym, co wciąż niepodległe człowiekowi, jest stale tematem dyskusji i namysłu.
Sanktuaria dzikości
W niedawno wydanej przez Wydawnictwo Poznańskie książce Roberta Macfarlane’a „Dzikie miejsca” opisana jest podróż przez Wyspy Brytyjskie w poszukiwaniu sanktuariów dzikości. Ta podróż odsłania szczególne relacje nas, mieszkających tu i teraz w miastach tworzących codzienny kontekst życia, z tym, co istnieje poza, często jest niedostrzegane bądź uznawane za problem.
Autor ma zwyczaj przesiadywać na drzewie nieopodal swojego domu w Anglii i obserwować dziejące się dookoła życie. Ptaki przelatują obok, polując na owady, przycupnięte na gałęzi śpiewają do swoich pobratymców. Nie zauważając człowieka, są w swoim świecie: niezależnym i osobnym. To niepróżnujące próżnowanie wiedzie Macfarlane’a ku podróży w strony, gdzie bliżej jeszcze mógłby się przypatrzeć naturze w jej nienaznaczonej piętnem ludzkiej obecności formie, a bardziej nawet może w poszukiwaniu takich miejsc, jeśli jeszcze istnieją.
Wertując wspomnienia, zapiski, listy z dawnych lat, starannie tworzy mapę miejsc, które z racji swojej dzikości przyciągały wędrowców poszukujących oddechu od życia miejskiego, kompanii innych ludzi od wieków. Czasami w towarzystwie Rogera Deakina, współtwórcy jednej z najbardziej zasłużonych w Wielkiej Brytanii organizacji mających za cel ochronę środowiska Common Ground, przemierza odległe zakątki wysp, by spędzić tam jedną, dwie noce i poczuć tchnienie dzikości. Opisując swoje wędrówki w książce, tworzy kolejne świadectwo zafascynowania przyrodą, pisze swego rodzaju historię tej fascynacji, którą dzieli z wieloma innymi, w niektórych przypadkach mocno odległymi czasowo ludźmi, ale też pokazuje dzisiejszą sytuację dzikich miejsc.
Odwiedziny na wrzosowiskach czy nad górskim jeziorem nie przypominają turystycznych wojaży samochodami, z przytulnym noclegiem, lokalnymi restauracyjkami serwującymi regionalne przysmaki. Nic tu ze współczesnego turyzmu, preparującego naturę w widoki do uwiecznienia na zdjęciach. Macfarlane pokonuje długie kilometry piechotą z plecakiem na ramionach, śpi pod gołym niebem, wśród wielu nieznanych odgłosów. Czuje zapach powietrza, ziemi, zwierząt, roślin. O zmroku chmary świetlików krążą wokół. Nocą dobiegają go pohukiwania, chroboty, szmery, trzaski, posapywania. Nie wszyscy śpią. Nad ranem kropli się wokół rosa, swoje trele rozpoczynają ptaki. W ten sposób pojmuje spotkanie z przyrodą. Jako uważność na to, co wokół się dzieje. Pewne niedogodności i niewygody są w to wpisane.
Przy tej okazji opowiada historie wielu postaci, tak jak on uwiedzionych odludziami. Od celtyckich mnichów poszukujących tam kontaktu z Bogiem, po romantycznych poetów i malarzy kontemplujących samą naturę. W każdym przypadku stroniących od innych ludzi, zasłuchanych w szmer strumieni, poświsty wiatru. Odnajdujących w odosobnieniu istotną wartość. Czy byłaby to możliwość skupienia, aby otworzyć się na świętość, czy okazja do wsłuchania się w siebie, namysł nad tym, co ważne. Tafla jeziora, urwisty masyw góry, strzeliste drzewo stają się zwierciadłami dla refleksji nad sobą.
Jednocześnie wędrówki w poprzek szlaków wyznaczanych numerami autostrad, dróg krajowych i pomniejszych, odzwierciedlających rytm cywilizowanego życia, odkrywają równie realną kartografię szlaków ptasich przelotów, migracji zwierząt. Odtwarzają też historyczne rytmy życia związane w wypasami, traktami handlowymi. Spod powierzchni wyzierają inne życia, inne możliwości egzystencji.
Antropocentryzm
Choć z każdej strony „Dzikich miejsc” przebija przekonanie o wartości przyrody, o konieczności zachowywania jej części w stanie niepoddanym działaniom ludzkim, to jednocześnie wyraźne jest ograniczenie: to ochrona dzikiej przyrody dla samego człowieka i z jego powodu. To my potrzebujemy dzikich miejsc, by spowolnić, wsłuchać się w siebie, złapać równowagę. Przyroda ma służyć nam także w tym celu, nie tylko jako zasób wszelakich surowców. Można powiedzieć, że historia ludzi jako istot osiadłych liczy sobie jedynie 12 tysięcy lat, wobec wiele dłuższej, kiedy wędrowaliśmy nieustannie z porami roku, z migrującymi zwierzętami. Ewolucyjnie więc potrzebujemy zmiany miejsc, ale i kontaktu z czymś innymi niż własne konstrukty. Macfarlane nie posunąłby się tak daleko, by jak Bruce Chatwin głosić przekonanie o nomadycznej naturze człowieka i wzywać do porzucenia domów i miast i wyruszenia w drogę przez świat, przed siebie, jednak podkreśla, że natura daje nam coś, czego sami nie jesteśmy sobie w stanie dać.
Ten antropocentryzm doprowadza do tworzenia parków narodowych i rezerwatów chroniących krajobrazy i zamieszkujące je istoty – dla nas i kolejnych pokoleń. Przy tym następuje wyznaczanie granic i selekcja – pewne miejsca i stworzenia uznajemy za zasługujące na ochronę, za cenne, inne nie. Podporządkowanie przyrody własnym interesom, tworzenie ze świata miejsca wygodnego dla jednego gatunku moglibyśmy uznać za naruszenie równowagi ekologicznej w każdym przypadku, tylko nie we własnym. Tymczasem przyroda nie jest dla nas, jest sama dla siebie. Nietrudno to pojąć. Świat jest starszy od nas i byłoby niezmierną megalomanią sądzić, że przez miliardy lat swojego istnienia przygotowywał się tylko na nasze przyjście. Czy więc wyłącznie ludzka perspektywa winna być brana pod uwagę?
Mimo to obcowanie z dziczą otwiera Macfarlane’a na doraźność ludzkiej perspektywy. Swobodne plenienie się roślin, żywotność zwierząt wyprzedza człowieka i go przetrwa. Tak jak korzenie drzew rozsadzają pozostałości dawnych osad, tak i zieleń oplecie to, co zostanie z dzisiejszych domostw. Kontakt z całym pozaludzkim światem ma swoją wartość w dotyku, zapachu, refleksie światła. I jest on bliżej, niż można by przypuszczać. Wystarczy się pochylić, zerknąć pomiędzy źdźbła traw, liście drzew, skupić wzrok, chwilę poczekać, a wtedy objawi się niespodziewanie żywiołowa aktywność wszystkiego, co oprócz nas i niezależnie od nas zamieszkuje ten świat. Można to zrobić tu i teraz.