Fotografia miejska
Opublikowano:
15 lutego 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Dziś fotografowałem "na mieście". Miało być zupełnie inaczej, planowałem udać się w przyrodę. Niemniej, nie żałuję.
Pierwszym elementem, który przyciągnął moją uwagę, gdy już pogodziłem się z myślą, że w przyrodzie dziś nie pofotografuję, były tory. Skąd one tutaj, od kiedy, po co? – nie mam pojęcia. Na pewno wiąże się z tym ciekawa historia, jednak, przyznać muszę: ja jej nie znam. Powstała za to fotografia, do której można dopisać wiele alternatywnych historii.
Jak mewa uratowała honor ptaków
I tak, jak utrwaliłem krok przechodnia, tak też sam uczyniłem symboliczny krok w kierunku wykonania nowej pracy fotograficznej. Mianowicie, kilka kroków dalej, na latarni, siedziały dwa gołębie miejskie. Para. Odczekałem, aż ich sylwetki zaznaczą się na tle nieba i… pstryk! – fotografia gotowa.
Po chwili, stojąc na środku wąskiej ulicy, patrząc do góry i mogąc odnieść wrażenie, że kamienice zaraz zasklepią mi się nad głową, pieczołowicie kadrowałem obraz, przesuwając się o milimetry to w lewo, to znowu w prawo, próbując wykonać kolejne ujęcie. I kolejne.
W ten sposób, nie wiadomo kiedy, znalazłem się na jednym z placów miejskich. Tu motywów było bez liku, niemniej jednak, nie chcąc zwracać na siebie uwagi – od rana byłem jednym z nielicznych obecnych tu ludzi, za to jedynym z aparatem fotograficznym – udałem się w kolejną wąską uliczkę. Tu spędziłem kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt kolejnych minut, próbując złapać jakiegoś przedstawiciela gromady ptaków na gorącym uczynku – przelocie w odpowiednim miejscu kadru.
Ręce mdlały od wyczekiwania, ale żadne pierzaste stworzenie nie chciało należycie zapozować. Przez chwilę słyszałem sroki, które siedziały zapewne na pobliskich antenach dachowych. Niestety jednak, poza krótką chwilą, gdy jedna z nich mignęła na tle nieba, inne nie zamierzały tego uczynić. Także stado gołębi śródmiejskich nie chciało współpracować z fotografem.
Jak to zwykle w życiu bywa, kiedy wreszcie pojawiły się tam, gdzie bym sobie tego życzył, akurat nie byłem gotowy do naciśnięcia spustu migawki. Chwilę wcześniej co innego zwróciło na siebie moją fotograficzną uwagę. Rekompensatą był przelot mewy, która uratowała honor ptaków, wkomponowując się w kadr, co mogą Państwo obejrzeć na kolejnej fotografii.
Jak malarz stworzył martwą naturę
Idąc śródmieściem w kierunku katedry, zauważyłem miskę z wałkiem do malowania i pędzel. To prawdziwa, nieumyślnie skomponowana martwa natura, która rzuciła mi się w oczy na jednej z wystaw sklepowych, na uliczce idącej od rynku. Dzieło to czekało na człowieka, który zagospodaruje tworzące je przedmioty, wykonując dalszą część remontu. Czy dojdzie do tego dzisiaj, czy też specjalista, zwany też fachowcem, każe na siebie czekać dłużej? – tego nigdy nie wiadomo… W każdym razie wydaje się, że na malarza, który tworzy takie martwe natury, warto poczekać!
Jak gwiazdka przeminęła z wiatrem
Mijałem też ślady niedawno minionego okresu gwiazdkowego. Jeszcze sporo ozdób na mieście przypominało o tym, na przykład okno z dwiema niemałymi czerwonymi bombkami na parapecie, które to bombki pięknie kontrastowały z zieloną płachtą – siatką budowlaną. Budynek obleczony był nią niczym szalem założonym przez artystę – z polotem, nonszalancko.
A skoro tak, skoro święta minęły, to znaczy, że jeszcze – choć w tym roku niedługo – trwa karnawał. I to również można odczytać z tkanki miejskiej, w której tu i ówdzie pojawiają się artefakty. Tuż po Nowym Roku ich obecność niespecjalnie dziwiła (nawet w Poznaniu nie wszyscy sprzątają po sobie…), ale i teraz widuje się je – co prawda z rzadka – i tym bardziej potrafią zaskoczyć.
Jak te balony, uwięzione w krzewinkach, które chwilowo nie mogły polecieć dalej, choć wiejący w tych dniach z animuszem wiatr robił wszystko, co w jego mocy, by im w tym dopomóc. Jeśli nawet w końcu pognały gdzieś w świat, to na mojej fotografii i tak pozostaną już na zawsze w tym samym miejscu.
Podobnie jest z Wartą, której stan określić można jako wysoki. Tymczasowo zalane są schody, a nie wiadomo, czy rzeka nie posunie się dalej w swej wylewności. Ja również, idąc jej przykładem, zamierzam jeszcze chwilę poprowadzić Państwa po mieście: z nurtem opowieści.
Jak zebra zawróciła mnie z pasów
Miałem już spory dystans w nogach, ale dopiero teraz osiągnąłem cel niezamierzony, czyli katedrę. Piszę „niezamierzony”, gdyż nie planowałem tu przybyć. Tak to jakoś wyszło, że się tutaj przyszło! Nie spodziewał się mnie również tutejszy gołąb, który najpierw siedział na cegłach budujących bryłę świątyni, a później wystartował co sił w skrzydłach. Złapałem go na gorącym uczynku, idealnie w lot – jak to się mówi. Widzą go Państwo? Tego dnia było co prawda kilka stopni powyżej zera, ale mi udało się zamrozić gołębia w ruchu! Ot, magia fotografii…
À propos ruchu. Ruchu drogowego tym razem. Wracając, spotkałem na światłach zebrę. Tak, w samym środku miasta! Tak, też byłem zdziwiony. Była dość oryginalna i dlatego postanowiłem ją sfotografować, cofnąwszy się z pasów na chodnik.
Swoim zachowaniem – jak przypuszczam – zadziwiłem stojących na światłach kierowców. Zapewne bardziej niż mogła to uczynić zebra, której oni, patrząc ze swojej perspektywy, mogli nawet nie zauważyć. Ale w końcu – od czego są fotografowie?!…