Głód historii
Opublikowano:
10 września 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Dbałem o to, żeby pokazać podróżnika w kontekście danej epoki, dopiero to pozwala go względnie sprawiedliwie opisać” – z Piotrem Bojarskim, autorem książki „Fiedler. Głód świata” i laureatem tegorocznego Konkursu Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk na Najlepszą Publikację o Wielkopolsce rozmawia Barbara Kowalewska.
Barbara Kowalewska: To nie pierwsza już książka twojego autorstwa, na ile ta jest inna od poprzednich?
Piotr Bojarski: Propozycja padła ze strony szefowej Wydawnictwa Poznańskiego, Moniki Długiej. Wahałem się około pół roku, czy się za to zabrać, bo temat wydawał mi się nie do ogarnięcia, pełen meandrów – Fiedler miał życie obfite w wyjazdy, romanse, a ja pracowałem jeszcze wtedy równolegle jako dziennikarz i obawiałem się, czy sprostam temu zadaniu. Czy znajdę czas. Nie byłem wcześniej miłośnikiem książek Fiedlera, ale zafascynowało mnie to, że on żył 91 lat i widział kilka przełomów historycznych, a zawsze interesowały mnie zachowania ludzi w kontekście takich zmian. Pomyślałem, że gdyby „nałożyć” to jego życie na tło epoki, to mogłoby być ciekawe.
Podróżnik urodził się jeszcze pod zaborami, potem był świadkiem odzyskania niepodległości, brał udział w powstaniu wielkopolskim, służył w żandarmerii, przeżył lata wielkiego kryzysu, II wojnę światową, a po powrocie do kraju zderzył się z realiami życia w socjalistycznym kraju. Zastanawiałem się, czy pojechać śladami jego wypraw, ale zrezygnowałem z tego pomysłu. Za dużo czasu już minęło i nie dałoby się już odnaleźć większości świadków na świecie.
Szczęśliwie okazało się, że wiele materiałów jest tu, na wyciągnięcie ręki – w ogólnodostępnych archiwach w kraju lub internecie, IPN-ie i w puszczykowskim muzeum.
BK: Przed jakimi wyzwaniami stanąłeś przy pracy nad książką?
PB: Wyzwaniem był głównie ogrom materiałów. Było tego naprawdę dużo. I trzeba było zmieścić te 91 lat bogatego w wydarzenia życia na około 400 stronach. Materiałów miałem tyle, że byłem zmuszony dokonywać selekcji – pomogło mi w tym zapewne doświadczenie dziennikarskie. Oprócz dokumentów z archiwów miałem dostęp do sześciu olbrzymich, prywatnych brulionów Fiedlera, w których robił notatki, wklejał listy, zdjęcia, ilustracje – przejrzenie tego zajęło mi około 10 wizyt w Puszczykowie. Synowie pisarza życzliwie udostępnili mi jego archiwum, co pozwoliło mi odnaleźć mnóstwo nowych wątków. Miło wspominam ten pobyt, pracowałem tam, popijając egzotyczną herbatę parzoną przez Krystynę Fiedler, synową pisarza i wdychając egzotyczne zapachy.
Jedna z moich poprzednich książek „1956. Przebudzeni” też była dużym projektem. Rozmawiałem wtedy z Andrzejem Wajdą, Kazimierzem Kutzem, Janem Englertem, Ptaszynem Wróblewskim. W przypadku Fiedlera moja praca była skoncentrowana na jednej opowieści, jednym żywocie, obfitującym za to w bardzo różne wątki i obrosłym legendami, które trzeba było weryfikować. Nie zawsze udało mi się rozstrzygnąć, co jest prawdą, a co fikcją. Wielu świadków w zaawansowanym wieku odmówiło rozmowy ze względu na stan zdrowia czy pamięci. Ale za każdym razem próbowałem uzyskać możliwość takiej rozmowy, bo to jest miarą rzetelności reporterskiej. W ten sposób zdobyłem wiele cennych informacji – na przykład od zmarłego niedawno fotografa Zbigniewa Staszyszyna, który jeździł z Fiedlerem po świecie.
BK: Popularyzatorski charakter książki założyłeś sobie od początku? Nie myślałeś o dokumencie historycznym w „naukowej” szacie?
PB: Nie miałem narzuconych ram przez wydawnictwo. Uważałem też od początku, że powinna to być klasyczna biografia, ale napisana tak, żeby się dobrze czytała, żeby przypominała strukturę powieści, stąd krótkie rozdziały, jak obrazy. Dodawałem też drobne dialogi, opisy miejsc, ludzi. Przyjąłem świadomie stylistykę reportażu – zwarty, ale jednocześnie dynamiczny sposób opowiadania, stąd czas teraźniejszy, stosowany przez reportażystów historycznych.
Pomogło doświadczenie dziennikarskie w „Wyborczej”. Miałem tam przyjemność współpracować z wieloma dobrymi redaktorami, od których wiele się nauczyłem. Najwięcej od Włodzimierza Nowaka, autora „Obwodu głowy”. Pracując nad książką przyjąłem klasyczny porządek chronologiczny, poczynając od dziecięcych fascynacji Fiedlera podróżowaniem, które zaszczepił w nim jego ojciec. Przy okazji, jak wspomniałem, nałożyłem ten życiorys na ciekawy okres historyczny – początek XX wieku.
Chciałem pokazać Poznań za czasów dzieciństwa pisarza. Bo to miasto było wtedy bardzo ciekawe.
BK: Odebrałam to jako ogromny atut tej książki – miałam wrażenie, że jako czytelniczka jestem w takim „historycznym 3D”.
PB: Ta część pracy była ciekawym wyzwaniem – ale też byłem już nieco przygotowany. Trochę podobną taktykę stosuję podczas pisania moich retro-kryminałów.
BK: Jak przedstawiasz Arkadego Fiedlera w swojej książce?
PB: To przede wszystkim opowieść o człowieku targanym namiętnościami. Pierwszą z tych namiętności był ów tytułowy „głód świata”, rozbudzony przez ojca, Antoniego, przedsiębiorcę i marzyciela. To on zaraził syna swoim marzeniem: mówił, że chciałby popłynąć nad Amazonkę. Wdrukował synowi ten zamysł, a Arkady od dziecka wiedział, że musi testament ojca zrealizować. Namiętność podróży realizował przez całe życie. Nie zawsze jechał tam, gdzie chciał. W okresie wojny podróże były podyktowane potrzebami propagandowymi, po wojnie, chcąc jeździć, musiał się godzić na kompromisy i pozwalał się wysyłać tam, gdzie władza socjalistyczna widziała w tym swój interes – do Wietnamu, Kambodży, Związku Radzieckiego. Dopiero w latach 70. Fiedler mógł ponownie sam wybierać sobie miejsca wyjazdów.
Drugą namiętnością była pasja życia – czerpania z niego pełnymi garściami. Dotyczyło to między innymi relacji z kobietami, których Arkady Fiedler miał mnóstwo. Nie wszystko jest dzisiaj do odtworzenia, ale wiadomo, że oprócz przygód w krajach egzotycznych – na Madagaskarze i Haiti – był też rozchwytywany przez kobiety w kraju, szczególnie w latach 30. a więc w okresie po pierwszych sukcesach wydawniczych, gdy wiele czasu spędzał w Warszawie. Był wówczas w centrum zainteresowania. Ten okres jego życia jest jeszcze nie do końca wyświetlony. Można powiedzieć, że był typem człowieka „wrażliwego na kobiece wdzięki”. Pociągały go nie tylko kobiety atrakcyjne seksualnie, ale też te o silnej osobowości.
BK: Odkrywanie tego w źródłach musiało rodzić pytanie, jak się z tymi materiałami obejść.
PB: O tak! Miałem twardy orzech do zgryzienia. Fiedler – biały człowiek – niewątpliwie wykorzystywał swoją pozycję w czasach kolonializmu, ale gdy opisujemy wydarzenia z innego okresu, trzeba mieć świadomość kontekstu. To nie były jeszcze czasy feminizmu, świadomość praw płci była znikoma.
Fiedler nie był wyjątkiem, wiemy, że przedstawiciele różnych krajów europejskich jeździli do swoich kolonii, żeby zaznać rozkoszy w ramionach egzotycznych, często bardzo młodych piękności lub tworząc pozory związków. Dbałem o to, żeby pokazać podróżnika w kontekście danej epoki, dopiero to pozwala go względnie sprawiedliwie opisać. Miałem szczęście, że mogłem konsultować się w tych kwestiach z Tomaszem Kempińskim, antropologiem i autorem pracy doktorskiej o Fiedlerze.
Potwierdził, że kwestie relacji pisarza z kobietami nie były w latach 30. tak obrazoburcze, jak nam się dzisiaj wydają. Ocenianie Fiedlera z dzisiejszej perspektywy jest błędem. Nie bronię go – bo trudno go w tej kwestii bronić – ale pomijanie realiów czasów, w których żył, jest na pewno ahistoryczne.
BK: A jednak nawet jego koledzy literaci masowo z niego żartowali. Z czego to wynikało? Czy Fiedler, w odróżnieniu od innych, po prostu się tym bardziej chwalił?
PB: Tak, dbał o budowanie własnego mitu silnego, sprawnego mężczyzny, także w sensie seksualnym. Opisuję, jak Zofię Stryjeńską rozzłościł opowieściami o swoich przygodach z Malgaszkami. Skutecznie zadbał o to, żeby go tak przedstawiano: jako zdrowego mężczyznę, który dba o zaspokojenie swoich potrzeb. Nota bene udało mi się znaleźć informacje obalające mit o jego nieustannej świetnej formie, ze swoich podróży wracał często wyczerpany. Tyle, że długo – aż do udaru w 1981 roku – udawało mu się to maskować. Przed wojną prowadził życie celebryty. A po wojnie, dopiero po jakimś czasie zorientował się, że żyje już w innym świecie i nie należy się chwalić swoimi podbojami. Miał zresztą z tego powodu wiele problemów z publikacjami książek, w których opisywał swoje erotyczne przygody.
BK: Krytyka literacka była podzielona w ocenie jego pisarstwa – jedni go wychwalali, często w celach propagandowych, inni uważali jego pisanie za odtwórcze i zarzucali mu konfabulacje.
PB: Postanowiłem, że nie będę sam tego oceniał, zdam się na dokumenty. Dałem czytelnikowi dużo informacji, żeby sam mógł sobie wyrobić opinię, starałem się przedstawić problem możliwe szeroko, cytowałem przeciwstawne głosy. W latach 60. i 70. rzeczywiście było dużo krytycznych głosów – że to wtórne pisarstwo. Nie miałem zamiaru bawić się w sędziego. Fakty mówią więcej niż opinie. Czytelnik niechętnie przyjmuje gotowe oceny. Są dwie szkoły: jedna, to prowadzić czytelnika za rękę, podpierając się tylko dowodami, a druga – „ascetyczna”, każe po prostu zebrać jak najwięcej informacji o bohaterze, nawet jeśli są sprzeczne ze sobą. Im więcej tych cegiełek, tym pełniejszy uzyskujemy obraz. A ocenia czytelnik. Ja jestem z tej drugiej szkoły.
BK: Nie sposób nie poruszyć związków Fiedlera z polityką, chociaż jego synowie podkreślają, że „ojca nie interesowała polityka”. W jego życiorysie jest wiele niechlubnych faktów.
PB: Fiedler był całe życie konformistą. W okresie międzywojennym udało mu się wyjechać na Madagaskar dzięki zgodzie na udział w badaniu możliwości osadnictwa polskiego i żydowskiego na wyspie. Był tam dzięki temu długo na koszt MSZ-u. W czasie wojny pisał na zamówienie – propagandowy z założenia – „Dywizjon 303”. Po wojnie z kolei, kiedy zorientował się, że dawny styl pisania nie odpowiada komunistycznej władzy, zaczął przerabiać swoje dawne książki pod nowe zapotrzebowania. Ponieważ nadal był na cenzurowanym i przez kilka lat był uwięziony w kraju, zaczął godzić się na propagandowe wspieranie systemu i na wyjazdy w takie rejony świata, które były akceptowane przez władzę. Zgodził się pisać książki o przemianach rewolucyjnych w takich krajach, jak Wietnam czy Ghana, a piętnujące imperializm.
Wiedział co i kiedy powiedzieć w życiu publicznym, żeby przypodobać się władzy. Jednym ze wstydliwych faktów było włączenie się do akcji nagonki na oskarżonych w procesie Kurii Krakowskiej. Trzeba pamiętać, że nie był wtedy jedyny. Znalazły się tam takie nazwiska jak Szymborska, Mrożek czy Gałczyński. Wszystko to pokazuje, że był zdecydowany zrobić wiele, żeby wrócić do obiegu. Nie ma dowodów, że posunął się dalej i współpracował z tajnymi służbami PRL. Nie ma żadnych dokumentów, które by to potwierdzały.
Być może miał status człowieka, któremu nie ośmielono się proponować takiej współpracy. Fiedler godził się na inne układy. Warunkiem wyjazdu do Brazylii było na przykład to, żeby poprowadził „pogadanki” o wspaniałym rozwoju Polski Ludowej dla tamtejszej Polonii.
Już po śmierci pisarza, kiedy po zmianach ustrojowych 1989 roku zaczęto weryfikować bohaterów, w Puszczykowie pojawił się wniosek, żeby zmienić nazwę ulicy jego imienia. Przeciwnicy Fiedlera argumentowali, że korzystał z możliwości stworzonych przez komunistyczne władze, więc nie może być patronem ulicy. Obrońcy Fiedlera podkreślali, że choć jego wybory były kontrowersyjne, nie ma dowodów na to, żeby komuś zaszkodził. A byli przecież literaci, o których wiemy, że współpracowali z wywiadem PRL. Wybory Fiedlera można postrzegać raczej jako wyraz egoizmu, ale nie czegoś, co mogłoby komuś zaszkodzić.
BK: Twoje ostatnie działania koncentrują się na przygotowaniach do otwarcia Centrum Szyfrów Enigma. Jak sobie radzisz z tym wyzwaniem?
PB: Traktuję to jako nową przygodę, pracochłonną, ale dającą wiele satysfakcji. Mam o tyle łatwiej, że na start tej nowej placówki pracuje już od dwóch lat wspaniały, całkiem spory zespół pracowników Bramy Poznania, wspierany dodatkowo przez ekspertów merytorycznych: Szymona Dąbrowskiego i Tomasza Orłowskiego. Dołączyłem do nich stosunkowo późno, za to bardzo intensywnie. Mam świadomość, że uczestniczę w tworzeniu placówki dla osób zainteresowanych nie tylko historią, ale też pierwszym rozdziałem historii rozwoju świata cyfrowego. Trzeba pamiętać, że prace kryptologów przyspieszyły rozwój technologiczny świata. Rozwój komputerów, oprogramowania, smartfony – to wszystko jest konsekwencją wielu prób złamania kodu Enigmy. Narracja naszej wystawy o tym mówi. Ta praca jest dla mnie nie tylko wyzwaniem intelektualnym, ale też organizacyjnym, zarządzam wszak zespołem ludzi. Centrum wyobrażam sobie jako intrygujące miejsce, które będzie animować ciekawe wydarzenia w centrum miasta, nie tylko ściśle związane z historią złamania Enigmy.
BK: A plany pisarskie? Praca nad Centrum znajdzie odbicie w jakiejś kolejnej książce?
PB: Enigma pojawiła się już w jednym z moich kryminałów retro. W powieści „Szmery” znaleźć można postacie Mariana Rejewskiego i Henryka Zygalskiego, a także prof. Zdzisława Krygowskiego. Akcja książki toczy się w Poznaniu w roku 1931, kryptolodzy są właśnie w momencie, kiedy pracują już nad niemieckimi szyframi w miejscu, w którym dziś powstaje Centrum Szyfrów Enigma, a więc na rogu Św. Marcina i Kościuszki. I nagle znika prof. Krygowski, ich mentor…
Szczerze mówiąc, nie mam w tej chwili czasu na pisanie, ale myślę, że do tego wrócę. Na razie wydaję książki, które napisałem podczas pandemii – w lipcu ukazała się moja powieść wojenna „Coraz ciemniej w Wartheland”, o której marzyłem od lat. To mroczna historia o prawdziwych, dzielnych ludziach, takich jak np. Franciszek Witaszek, Wilhelmine Günther czy Antoni Gąsiorowski – i o kanaliach takich jak Arthur Greiser, hitlerowski namiestnik Kraju Warty. Sądząc po pierwszych reakcjach czytelników, książka ich zaciekawiła. I o to chodziło!
Na wydanie czeka druga książka, kryminał retro z moim ulubionym bohaterem, komisarzem Zbigniewem Kaczmarkiem w roli głównej. Może uda się w przyszłym roku. Ale… nie zapeszajmy!
Piotr Bojarski – pisarz, były dziennikarz, kierownik Centrum Szyfrów Enigma. W lipcu 2021 jego książka „Fiedler. Głód świata” otrzymała nagrodę PTPN dla najlepszej publikacji o Wielkopolsce. Autor serii kryminałów retro osadzonych w Poznaniu, a także dobrze przyjętej powieści wojennej „Coraz ciemniej w Wartheland”.