Goście Radziwiłłów. Elżbieta Zdrojowa-Krawiec
Opublikowano:
1 kwietnia 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W październiku ubiegłego roku, w ramach programu pt. "Goście Radziwiłłów", odbyła się trzytygodniowa rezydencja literacka. W jej trakcie, sześć osób związanych z Wielkopolską i aktywnych w dziedzinie literatury, pracowało nad swoimi autorskimi utworami.
Program „Goście Radziwiłłów” został zainicjowany przez Samorząd Województwa Wielkopolskiego w roku 2020.
Rezydentów zaprosił Pałac Myśliwski Książąt Radziwiłłów w Antoninie – Dom Pracy Twórczej.
Jedną z uczestniczek Programu „Goście Radziwiłłów” była Elżbieta Zdrojowa-Krawiec. Prezentujemy jedno z opowiadań, nad którymi pracowała w trakcie swojej antonińskiej rezydencji.
Opowiadanie trzecie – Oksana
Oksana miała dużo szczęścia, gdy jadąc w pociągu z Przemyśla do Warszawy, spotkała Annę.
− Swój swojego wyczuje, nawet na końcu świata − tak mówiła Anna, gdy w pociągu zaczepiła Oksanę.
Kobiety dzieliło dwadzieścia lat, mogły być od biedy matką i córką. Połączyła je miłość do belek materiałów: błyszczących, dobrze układających się, naturalnych, w jak najlepszym gatunku. W pociągu nic nie zapowiadało ani przyjaźni, ani współpracy. Oksana jechała do podwarszawskiego Otwocka. Miesiąc temu wysłała próbki tkanin i swoje projekty do małej pracowni Modolinia. Została przyjęta. Opuszczała Ukrainę tak jak wszyscy – na chwilę.
− Jeśli coś ci nie wyjdzie, dzwoń – zachęcała Anna, a Oksana wolała, by ta znajomość nie przetrwała. Nie wiedziała, jakie są intencje kobiety z pociągu. Przeczuwała, że może podobać się Annie, a znajomość ma zmierzać do bliższego związku. Anna od zawsze lubiła się dobrze ubrać. Przyciągała wzrok i mogła się podobać.
Praca w Modolinii skończyła się tak naprawdę, nim na dobre się zaczęła. Oksana podmiejskim pociągiem dojechała do Otwocka wczesnym wieczorem. Miejsce w hostelu zarezerwowała już dawno. Położony w centrum, oferował osobny pokój, wspólną dla całego piętra kuchnię i łazienkę dla kilku pokoi. Z ciekawości pojechała autobusem podmiejskim do swojej nowej firmy, bo tak o niej myślała. Z bagażami – torbą, plecakiem, całym swoim dobytkiem − musiała przejść kawałek polną drogą. Żałowała tej decyzji.
− Pani do pracy? – spytał portier, wychodząc z blaszanej budki. Oksana nic nie odpowiedziała, zaskoczona tym, że na parterze i piętrze budynku stojącego na polu pomimo późnej pory palą się światła i widać pochylonych nad maszynami ludzi.
− Tak, do pracy – odparła po polsku. Wszystko rozumiała i mówić też umiała dość dobrze. Nie chciała być ubogą krewną, ale dziewczyną z Ukrainy, projektantką kolekcji. Uczyła się całe wakacje.
− To ma wchodzić i rozbierać się w kombinezon. Imię? − spytał mężczyzna, zaglądając w jakiś zeszyt. − Imię i nazwisko?
− Oksana Bunian – powiedziała zaskoczona. Do pracy miała przyjść dopiero jutro.
− Zgadza się – zadowolony mężczyzna przywołał dziewczynę kiwnięciem ręki. Widać przekazywanie dobrych wiadomości od razu wprowadzało go w rolę objaśniającego i oswajającego ze wszystkim. – Podejdzie tutaj – ponaglił, widząc, że Oksana się nie rusza.
− Miałam przyjść jutro do dyrektora, ustalić co i jak. − Zdziwiona Oksana wolno podeszła do portiera, zostawiając bagaże.
− Tu nie ma co ustalać. Za godzinę jest twoja zmiana, i to nocna – odparł oschle, wduszając niebieski guzik elektrycznego czajnika.
− Nie przyjechałam na zmianu. − Oksana w zdenerwowaniu zaczęła mieszać końcówki i wyrazy. – Ja zawtra, jutro będę.
− Jakie zawtra, teraz. – Ton portiera stał się rozkazujący. – Teraz fartuch i marsz.
Oksana chciała zapytać, jaka to praca, ale patrząc w okna i pochylone w świetle punktowej lampki postaci, już wiedziała. Zatrudniono ją jako krawcową w systemie trójzmianowym. Szycie gotowych szablonów to miała być jej praca. Biła się z myślami. Postanowiła jednak, że wyjdzie stąd jak najszybciej. Portier, widząc, co zamierza, ostrzegł ją, że powrotu jutro mieć tu nie będzie.
Roztrzęsiona pojechała do hostelu, starając się nie wpaść w panikę. Zjadła resztę ukraińskich kanapek, a w kuchni zrobiła herbatę. Tu zauważyła promyczek nadziei. Herbata w trzech smakach, kawa, mleko i cukier stały na półce obok lodówki dostępne dla wszystkich. Szybko się uspokoiła. Wykąpana napisała do mamy, że dojechała szczęśliwie, warunki ma super i wszystko dobrze. Ze zdziwieniem stwierdziła, że to była prawda. Ciepła woda w całkiem jak na tę cenę przyzwoitej łazience, pełny brzuch i herbata, którą mogła pić do woli, wprowadziły Oksanę w normalny nastrój. Przed oczami miała jednak rzędy oświetlonych okien z wielogodzinnym turkotem maszyny do szycia. Z walizki wyjęła swoje portfolio, które pokazywała Annie, oraz próbki materiałów.
W pociągu zachwycona Anna mówiła: – Dziewczyno, masz potencjał, te suknie i te materiały to cudo. Chowaj szybko, bo mogę podpatrzeć i wziąć jak swoje, nie celowo, ale nieświadomie. My artystki tak mamy, trzeba na nas uważać. Czasem przedstawiamy świat jeden do jednego. A to nie zawsze jest dobry obraz.
Oksana, gładząc śliski materiał próbek w wytłaczane kwiaty, postanowiła, że zadzwoni do Anny.
− Nie mam pracy – odpowiedziała szybko, gdy ucieszona Anna natychmiast odebrała telefon.
− Nic nie chciałam ci mówić. Ale ja trochę znaczę w modowym środowisku. Wiedziałabym coś o jakimś projektancie z Otwocka.
− No tak, ale teraz dzwonię do ciebie po pomoc. − Oksana westchnęła i chciała dalej wyjaśniać, ale Anna szybko jej przerwała.
− Nic nie mów, wiesz, że bardzo ciebie chcę, no bardzo chcę z tobą pracować − dodała, czując, że pierwsze zdanie zabrzmiało niezręcznie. – Przyjeżdżaj!
− A kiedy i gdzie?
− Kiedy chcesz, podzwonię o miejsce do życia, jakieś mieszkanie, o to się nie martw. Warszawa cię przygarnie. Wiesz co, dziś się prześpij tam, gdzie jesteś. Da się?
− Da się. – Oksana odetchnęła z ulgą. − Przyjadę jutro, zadzwonię.
− Będę czekać na telefon – odparła Anna krótko.*
Wszystko się dobrze ułożyło – myślała Oksana, jadąc kolejką podmiejską z Otwocka do Warszawy. I choć obawy jej nie opuszczały, to przyjęła pomoc Anny, mając nadzieję, że dobrze zrobiła.
Wieczorem, w wynajętej na Żoliborzu kawalerce, klitce, jak mówią miejscowi, przygotowywała się na jutrzejsze spotkanie w firmie Anny. Miejsce, w którym zamieszkała, uznała za zbędny luksus. Znała ceny w Warszawie. Na razie nie było jej stać na mieszkanie w stolicy. Uzgodniły z Anną, że pieniądze za czynsz za pierwszy miesiąc odda w ratach. Oksana czuła, że jest artystką; Anna była pierwszą osobą, która powiedziała to głośno.
W walizce przywiozła trzy suknie swojego projektu. Materiał ukraińskiej produkcji, delikatny, a jednocześnie gruby i porządny, pięknie się układał i co najważniejsze – nie gniótł i nie podwijał. Oksana kroiła, a pani Julia, jedyna krawcowa w Winnicy na Ukrainie, którą Oksana znała, szyła, i to bardzo porządnie.
Fascynacja ukraińskimi ludowymi strojami lat sześćdziesiątych stała się dla Oksany inspiracją przy projektowaniu tych sukien i kilkunastu innych projektów na papierze. Wszystkie opierały się na wzorzystej kloszowanej spódnicy z wysokim stanem i pasem z tego samego materiału oraz białej bluzki. Spódnice niczym nie zaskakiwały. Różniły się tylko materiałem. Oksana wręcz zakochała się w nim. Duże kwiaty w pastelowych kolorach lub jednobarwne wypukłe liście, słońca, księżyce, krople, płatki, motyle i wszystko, co przyroda daje, stanowiły tak duży urok spódnicy, że nie potrzeba było nic więcej. Za to z górą sukni można było poszaleć. Oksana szkicowała dziesiątki wariacji białej bluzki. Była z bufkami lub szerokim rękawem zebranym w mankiet i zapinanym na perłowy guzik. Każda przyozdobiona haftem lub wiązaniem z chwostem nawiązywała do stroju ludowego.
Oksana na jutrzejsze spotkanie wybrała suknię z haftem koloru jarzębiny i brązową spódnicą w tłoczone liście.*
Firma Anny mieściła się w pokoju z dużym oknem. Jeszcze do niedawna krojenie i szycie odbywało się w oficynie kilkanaście metrów dalej. Pomieszczenie nie miało okien i nie można było uzyskać odpowiedniego światła. Wychodzenie z każdym kawałkiem materiału pod słońce i przykładanie go do innego stawało się uciążliwe i nie przynosiło efektu. Zdarzało się, że połączenie kolorów nie oddawało projektu. Trafiła się okazja wynajęcia lokalu po artystycznej kawiarni, której projekt nie wypalił. Pomimo starań grupy zapaleńców i unijnego dofinansowania na wieczory poetyckie i spotkania autorskie przychodziła garstka pasjonatów. Nie wystarczało na opłacenie czynszu, kawy i ciastek dla gości. Za to teraz Oksana weszła do oświetlonego pokoju, w którym oprócz Anny dziewczyna z grzywką o rudych włosach upinała na manekinie brązową suknię w żakardowy wzór. Razem tworzyły kolorystyczną całość.
− Wchodź, czem chata bogata, jak tu się mówi. Mieszkam tu już kilkanaście lat, to wiem. Wyglądasz w tej kitce na szesnaście lat.
Oksana nie wiedziała, dlaczego akurat na tyle.
− To Dorota − przedstawiła Oksanie rudą dziewczynę – upinatorka modelu i krawcowa w jednym. Choć to pierwsze określenie to mój neologizm. Tak nazywam, ale jak trzeba, to jesteśmy od wszystkiego.
Dorota przerwała drapowanie i zadała tradycyjne pytanie:
− Kawa czy herbata?
Po chwili siedziały we trzy. Oksana starała się być miła i nie pokazać swojego rozczarowania. Firma składająca się z dwóch kobiet, a teraz trzech, nie dawała nadziei na dobry zysk i markę w świecie mody. A Oksana potrzebowała i pieniędzy i sukcesu, choćby najmniejszego.
− Oksanko, może jesteś rozczarowana – odezwała się Anna ciepło. W czarnych włosach i rozkloszowanej sukni w kwiaty wyglądała jak matrona, inaczej niż w pociągu.
− Nie, ale nie wiem, jak to będzie. – Dziewczyna nie chciała przyznać, że jest pełna obaw.
− Jesteś, jesteś zawiedziona, ale uwierz mi, nasza kondycja jest dobra. Suknie, gdyż jak wiesz, projektujemy tylko suknie, sprzedają się na pniu. Robimy na zamówienie, nie mamy butiku, a całą kolekcję można znaleźć w internecie.
− To nie wszystko widać. Właściwie nic nie widać. – Oksana zareagowała ostro, może za ostro. – Chcę tylko powiedzieć, jeśli mam głos, że ekran nie odda ani faktury materiału, ani dotyku, ani zapachu. A przede wszystkim nie odda tych emocji, które są związane z przymierzaniem.
− Nie jest tak źle. − Anna nie wydawała się zbita z tropu. − Materiały mamy od sprawdzonego dostawcy. Zawsze zapraszamy klientki na tak zwany dotyk i wąchanie. Masz rację, ten moment, gdy głaska się i lekko rozwija belę materiału, ma coś z muśnięcia ukochanego. Tak, to jest wręcz erotyczny moment.
− Tak, erotyczny, choć według mnie eteryczny – powtórzyła bezwiednie Oksana, zapatrzona w rudo-złotą spódnicę manekina.
Wszystkie się roześmiały.
− A przymierzalnię, jak widzisz, mamy tutaj – dodała Dorota. Stanęła znów przy manekinie i oglądała go ze wszystkich stron.
− Czuję, że dobrze nam tu będzie. Mam taki pomysł, że do końca tygodnia każda z nas przedstawi swoje projekty, jak to się mówi, od A do Z. – Anna przemówiła jak szefowa.
− Ja już mam na dziś – wyrwała się Oksana.
− Z materiałami nie będzie problemu. − Anna pominęła jej uwagę. − Dostawca Oksany jest w porządku, nasz też. Do tej pory wzorowałyśmy się na modzie lat siedemdziesiątych art déco, która swoje korzenie ma w latach dwudziestych. Malarki tego okresu sprawiły, że nie mogłam spać dwie noce. I wtedy pokochałam to przenikanie kolorów. Te wszystkie przecudne żakardy mieniące się przestrzennie w 3D, proste fasony trapezowych sukni to na pewno nasz atut. Ludzie szukają prostoty. I tu ją dostają. Pracowałyśmy z Dorotką we dwie, teraz będziemy już we trzy. – Spojrzała na Oksanę.
Rozmawiały po polsku. Anna mówiła płynnie. Oksana zauważyła, że też dobrze sobie radzi.
− Znam już projekty Oksanki, widziałam w pociągu, ale tę suknię na tobie widzę po raz pierwszy. Czuję, że to też jest dobry kierunek. – Anna ważyła słowa, starając się mówić dość ogólnie. – A teraz zabieramy się do pracy, na jutro dwie suknie muszą być gotowe.
Dorota przy oknie urządziła kąt dla siebie. Stół do rozkładania wykrojów i krojenia, manekin do upinania, maszyna do szycia, pojemniki na nici, szpilki i igły oraz kosze na skrawki stanowiły niezbędnik rudej dziewczyny.
Oksanie przypadło na razie tylko biurko, gdyż ona – tak zadecydowały z Dorotą – miała zająć się projektami i szyciem na zmianę. Oksana ucieszyła się, że też będzie mogła pracować nad swoim ukochanym dzieckiem, jak mówiła o sukniach wykonanych od początku do samego końca.*
Pod koniec tygodnia Oksana zapoznała się już ze wszystkim w swojej małej firmie. Z radością i ulgą stwierdziła, że identyfikuje się z nią i mówi o niej moja. Z łatwością oszacowała zyski i możliwość swojego w nich udziału. Przychód składał się ze sprzedaży co najmniej dziesięciu sukien miesięcznie. Każda kosztowała od czterech do sześciu tysięcy. I choć suma ta wydawała się Oksanie ogromna, to chętnych nie brakowało. Odjąwszy od tego wkład w postaci opłat za wynajem i czynsz, zakup materiałów i innych akcesoriów, zostawała całkiem pokaźna suma. Umówiła się z Anną na stałą pensję zwiększoną o prowizję ze sprzedanej sukni własnego projektu. Oksana szybko liczyła. Sprzedaż choć jednej własnej sukni zwiększała jej zarobek o kilkaset złotych.
Ekscytacja Oksany stawała się tak duża, iż czuła, że mogłaby nie wychodzić z tego pokoju przesiąkniętego zapachem materiału i kawy oraz dźwiękiem nożyc krawieckich, które z wygładzonej lśniącej tafli wykrawały esy-floresy.
− Dziewczynki – zaczęła pewnego dnia Anna.− Miło mi poinformować, że dziś jest ten dzień, gdy przedstawię strategię firmy. Jako jedyna i prawowita właścicielka mam do tego prawo.
Siedziały we trzy wśród ścinków i rozłożonych szablonów. Anna rozparta na krześle, który dzięki podłokietnikom sprawiał wrażenie wygodniejszego, zdawała się być w bardzo dobrym nastroju. Przyniosła ciastka i kawę w termosie.
− Ustaliłyśmy, że wprowadzamy dwie linie sukien. Pierwsza, wzorująca się na starym i nowym art déco, a druga Oksany, która łączy nowoczesność z tradycyjnymi strojami ludowymi.
− Dziękuję. − Oksana była w siódmym niebie. − Trochę się już podszkoliłam, a i pomysłów mi nie brakuje.
− Zaraz, zaraz, o trzeciej linii nie ma mowy – ucięła Anna.
− Na razie nie, i dobrze, ale powiem tylko, że ta moja ukraińska ludowość w połączeniu z góralskimi strojami… Nie dokończyła, gdyż Dorota wrzasnęła:
− Błagam, tylko nie góralskimi! To męka dla projektanta. Te wszystkie pasy w kwiaty i kwiaty w pasach, kropki w kratkę i kratki w kropkę, błagam!
− To tylko luźny pomysł, a dotyczy właśnie wprowadzenia pasów. To nieczęsto wykorzystywany element.
− W moim przypadku pasy w poprzek to dwa razy większy obwód − mruknęła Anna. − To prawda, pasy to niewdzięczny materiał dla projektantów. − Ale jestem podekscytowana suknią ślubną twojego autorstwa. Wiem, że jutro przyjeżdżają państwo młodzi na rozmowę. Jesteś przygotowana?
− Jestem i mam nadzieję na finał. Narysowałam wiele ujęć. Zrobiłam nawet szkice pana młodego, tak by dopasować garnitur albo frak. − Oksana wyjęła swoje portfolio. − Znam wymiary panny młodej. I tu was zaskoczę. Nie ma figury modelki.
I znów pochyliły się we trzy.
− Pięknie, aż mnie zatkało. − Anna przeglądała rysunki w teczce. − A materiał będzie taki? – Dotknęła prostokątnego paska materiału. – I te tłoczone liście paproci w kolorze écru… A góra biała jak śnieg z marszczonymi rękawami i pięknym dekoltem. Może pomyślę o tych twoich materiałach, sama nie wiem.
− Moje są tłoczone, jednobarwne, a twoje kolorowe. Nie mam żakardów i geometrii, kwiatów też właściwie nie. Będziemy się uzupełniać. Niech zostanie tak jak jest.
− Pokaż jeszcze tę białą. − Anna zatrzymała wzrok na rysunku i zmrużyła oczy. – Ta suknia to będzie nasz numer popisowy, wizytówka firmy Anna Tsvigun.
I w ten oto sposób Oksana dowiedziała się, w jakiej firmie pracuje.*
Suknia ślubna wisiała na wieszaku przygotowana do sprzedaży. Oksanie żal było się z nią rozstawać. W kolejce czekało kilka panien młodych. Jedna chciała taką samą. I choć wszystkie trzy kobiety miały pokusę, by uruchomić szycie na większą skalę, uznały, że na razie poprzestaną na pojedynczych egzemplarzach.
− Dziewczynki, nie mamy jeszcze wyrobionej marki. Dobrze nam idzie, zgadzamy się i każda robi swoje. Jeszcze trochę. – Anna przez lata nauczyła się cierpliwości. – A ty, Oksanko, delektuj się tym cudem.
Oksana wczoraj, gdy przed dwudziestą skończyła fotografować suknię na manekinie, jeszcze dwie godziny została i po prostu patrzyła. Nie mogła uwierzyć, że to jej dzieło i pierwszy sprzedany egzemplarz. Siedziała w fotelu Anny i co jakiś czas dotykała materiału, układała od nowa fałdy, odpinała i zapinała perłowe guziki.
− Delikatnie. I niech się szczęści. − Dorota podała suknię przyszłej pannie młodej. Oksana starała się zachować spokój, choć rozstanie z kreacją okazało się trudnym przeżyciem.
− Wiesz, malarzom też trudno rozstać się ze swoim dziełem. Czytałam, że niektórzy klepali biedę, ale nie byli w stanie nic sprzedać. Trzeba podejść zadaniowo – radziła Anna, widząc, że Oksanie zaszkliły się oczy.
− Nic mi nie jest, to ze wzruszenia – odparła tamta. – Zapraszam was na winko, tu do tej knajpki, gdzie pachnie żurawiną w czekoladzie, a przy stoliczkach codziennie są inne książki.*
Siedziały we trzy w miejscu pełnym ludzi. O tej porze kawiarnia pękała w szwach. Wystrój miała taki jak suknie, które dziewczyny szyły. Krzesła na drewnianych nóżkach miały niepowtarzalne obicia. Każde było inne. Anna siedziała na krześle w fioletowo-szare pasy, Dorota w kalie i róże, a Oksana w duże złote liście. Zdawałoby się, że taki miszmasz to za dużo, ale oszczędność dekoracji stołów równoważyła różnorodność obić.
− Oksanko, za rozstanie. − Anna podniosła kieliszek.
− Rozstanie? – Oksana zdawała się nie pojmować o co chodzi.
− Rozstałaś się ze swoją pierwszą suknią. – Dorota szturchnęła lekko dziewczynę, która nie wyglądała na uradowaną z pierwszej sprzedaży.
− Nie cieszysz się? – Anna popatrzyła z troską na Oksanę, która zdawała się nieobecna.
− Cieszę się, tak, cieszę, oczywiście, że się cieszę, dziewczyny. – Uśmiechnęła się. – Pijmy!
Nie powiedziała, że usłyszała fragment rozmowy. Kilka osób przy stoliku obok opowiadało o swoich znajomych. Ktoś tam dostał pracę w firmie, jakiś chłopak się ożenił, Julia (to imię zapamiętała, gdyż na Ukrainie też są Julie) wyszła za mąż za kogoś i tylko mężczyzna o imieniu Karol miał dziecko z jakąś Ukrainką. Zabolało ją to, tak jak nic nigdy dotąd. Oksana wracała pieszo do swojego mieszkania na Żoliborzu.
− Jestem projektantką, oto, kim jestem – powiedziała na głos.