Goście Radziwiłłów. Katarzyna Dworaczyk
Opublikowano:
10 marca 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W sierpniu ubiegłego roku, w ramach programu pt. "Goście Radziwiłłów", odbyła się trzytygodniowa rezydencja literacka. W jej trakcie, sześć osób związanych z Wielkopolską i aktywnych w dziedzinie literatury, pracowało nad swoimi autorskimi utworami.
Program „Goście Radziwiłłów” został zainicjowany przez Samorząd Województwa Wielkopolskiego w roku 2020.
Rezydentów zaprosił Pałac Myśliwski Książąt Radziwiłłów w Antoninie – Dom Pracy Twórczej.
Jedną z uczestniczek Programu „Goście Radziwiłłów” była pisarka Katarzyna Dworaczyk. Prezentujemy fragment zbioru opowieści, nad którymi pracowała w trakcie swojej antonińskiej rezydencji.
Jesteś jak twój ojciec, jak ty mamo
Zawsze doskonale wyczuwałam, kiedy matka wołała mnie, żeby mnie poniżyć. Mówi wtedy bardzo przeciągając sylaby “a chooodź noo”. Szczególnie, kiedy wychodzi elegancko ubrana i ufryzowana, już na obcasach, stawia mnie przed sobą, na wprost wielkiego owalnego lustra, zaokrągla swoje umalowane szpony na moich ramionach i mówi “Jak to możliwe, że ja urodziłam tak brzydkie dziecko, no powiedz”. Stoimy tak we dwie, wiem, że muszę patrzeć na siebie, a nie na nią, po czym wzdycha i rzuca “przynieś mi tusz do rzęs”. Ja przynoszę bardzo szybko, bo boję się jej wybuchu złości, gdy się guzdram, albo nie mogę czegoś znaleźć. Zupełnie nie wiem, dlaczego nie uciekam, gdy tylko kładę jej ten tusz na wyciągniętej dłoni. Stoję jak sierota, w przykrótkich spodniach i przykrótkich rękawach, a ona maluje rzęsy, wymieniając po kolei, czego po niej nie odziedziczyłam. Masz nos i odstające uszy, jak twój ojciec, garbisz się też jak on. Już chyba trzecią warstwę nakłada. On też zawsze stał jak sierota i nie potrafił się ubrać.
Chcę powiedzieć – to ty mi mamo kupujesz to, co noszę, nie mam swoich pieniędzy, nie zarabiam, wiesz? Jestem dzieckiem. SZPILKA! krzyczy, a ja biegnę po szpilkę, kładę ją na już zbyt długo wyciągniętej ręce – to wysiłek dla niej.
Rozdziela te sklejone rzęsy, jedna po drugiej. Widzę, jak zbliża ostrze do oka i cała jestem napięta. Obserwuję to w taki sposób, jakby ode mnie zależało, czy zrobi sobie krzywdę, czy nie. Nie chciałabym, żeby zrobiła sobie krzywdę, chciałabym, żeby umarła całkowicie. Jezu, wyprostuj się dziewczyno i czego tak się gapisz! Daj mi przestrzeń. Zupełnie jak twój ojciec, zawsze niemy, ależ on był męczący. Czuję, jak mi go odbiera każdym takim komentarzem. W pracy tak samo, wszyscy awanse i wyjazdy, a on jak to bydle. Nie wiem, dlaczego bydle, tata lubił swoją pracę, ale tego też nie powiem. Umiem milczeć jak on. No idźże stąd, zrób coś pożytecznego. Nie mogę mamo, dopóki trzymasz szpilkę, muszę trzymać jej koniuszek swoją uważnością, żeby cię nie drasnął, żeby cię nie przebił i żebyś nie wybuchła tak, że spłonie cały dom, cyklon nas zabierze z drzazgami i kuchenką.
Skończyła, a ja mogę odnieść szpilkę i tusz tak daleko, że mama będzie bezpieczna. Jak wrócę będę odpoczywać – mówi, a ja już się trzęsę i rozglądam się całą sobą. Widzę ile okien jest otwartych, bo taki piękny dzień w końcu, mówiłaś i teraz muchy naleciały. Jak jakaś usiądzie ci na ustach, to ja mogę nie unieść twojego szału, może być tak, że się schowam i będę trzęsła. Co tak machasz oczami?! Czego ty szukasz na suficie, z tobą naprawdę coś jest nie tak! Ojciec też w sufit, zamiast w konto, samochód naprawić. Nie zabieraj mi ojca mamo. Chciałabym, żeby te słowa oddalały mnie od niej i przyganiały do niego, ale oddalają mnie od nich obojga. Nie jestem taka, jak ty i to źle, że jestem jak ojciec. Nie jestem jak ty i nie mogę być, jak on. Dlatego tak zastygam, nie wiem jaka, dokąd, wolę nic. Nic też cię drażni. Jaka, dokąd. Jaka, dokąd. Nie jestem, jak ty, chociaż ja z ciebie mamo. Nie mogę być jak ojciec, chociaż ty jego wybrałaś. Ty dokonałaś wyboru i ja stoję tu z niego i z ciebie i tego wyboru twojego.
JEZU RUSZ SIĘ! CZY TY SŁYSZYSZ CO SIĘ DO CIEBIE MÓWI?! Nie słyszałam mamo, zastanawiałam się, skąd będę czerpała siłę i jaka mam być.
Przynieś bransoletę, ciebie trzeba szturchnąć, żebyś zaczęła myśleć. Biegnę po bransoletę, cztery, pięć, przyniosłam, sześć, siedem, a jeszcze w kuchni nie byłam. Od razu jak wyjdzie, zamknę okna i pozabijam je wszystkie. No nie patrz jak krowa. Mi się też coś należy od życia, zobaczysz jak sama będziesz uwiązana przy dzieciach, też będziesz chciała z koleżankami wyjść raz na ruski rok. Raz na trzy dni i nie z koleżankami tylko do klubu mamo i nie wiem, co robisz z pieniędzmi na mnie. Zobacz mój pokój, piórnik i szafę. W kuchni tylko cztery, więc szybko mi pójdzie i będę mogła pójść do niej do pokoju. Śliski, zimny szlafrok, karty, korale i pierścionki. Dokładnie pamiętam, gdzie co odłożyć. Posiedzę w szafie i powącham doły sukienek i spódnic, potem perfumy i halki. Halki lubię najbardziej, zakładam trzy na raz, koronki wiszą na miejscu, gdzie powinny być piersi. Pamiętam jak chciałaś powiedzieć, że jestem płaska jak ojciec, widziałam te słowa nawinięte na zwoje mózgowe, już pędzące po neuronach i hamujące z piskiem na tylnej części twojego języka. Teściowej nie znałaś, nie możesz jej nienawidzić i porównywać mnie do niej. Moje małe zwycięstwo. Nie mogę niezgrabnie wchodzić po schodach, jak teściowa, nie mogę jeść jak ona, trzymać łyżeczki i marszczyć czoła, jak twoja teściowa. Czasami wyobrażam sobie tę babcię. Wyobrażam sobie, jakby mnie kochała, tuliła i podziwiała. Jakbyśmy wymieniały uśmiechy ukradkowe, gdy matka się zapędzi, potknie, rozleje, kapnie sobie kawą na spódnicę i nie może wpaść w szał, bo goście. Jakby ona mnie chroniła przed nią, sobie wyobrażam, mówiąc “daj jej spokój, to tylko dziecko”, a gdy wychodziłybyśmy od niej, brałaby ciebie na stronę i mówiła szeptem “jesteś dla niej za szorstka, pamiętaj, Bóg nakazał kochać dzieci, ja i on wszystko widzimy, wypytam niunię – bo tak by mnie nazywała, swoją niunią – i jak dowiem się, że źle ją traktowałaś, to zrobię porządek”. Ja bym jej wesoło machała na pożegnała, udając że w ogóle tego nie usłyszałam.
Może nawet pozwoliłabym sobie zapytać ją beztrosko “a co babcia mówiła?”, a ty odpowiedziałabyś zacięciem na twarzy.
Bałabyś się jej sprzeciwić, a ja mogłabym się nakarmić twoim strachem, babcia dawałaby mi ochronę przed tobą. Na każdym niedzielnym obiedzie, zaczynałabym wolno zdanie, przeciągając sylaby “a mamaaaa wczooooraj…” i czekałabym na jej wystraszone oczy i ręce zaciśnięte na sztućcach, wtedy kończyłabym zdanie mówiąc, “…, ah, zapomniałam, co chciałam powiedzieć”, pozostali by się śmiali, że taka rozkosznie zapominalska jestem. Tylko ty nic, tylko krzywy uśmiech, żeby nie odczytali, jak mną gardzisz. Im bardziej byłabyś napięta i milcząca przy tym obiedzie, tym bardziej ja byłabym szczebiotliwa, swobodna i przemiła dla wszystkich. Oni by ci mówili, ci wszyscy, że masz taką rezolutną i roześmianą córkę i jakie to szczęście mieć takie dziecko.
Nie miałabyś wyjścia i musiałabyś przytaknąć, gdy babcia mnie przytula i całuje we włosy, nazywając mnie małym, pięknym aniołkiem. W samochodzie nadal byłabym zadowolona, ale już milcząca, w domu musiałabyś odpocząć od tych pochlebstw płynących pod moim adresem, które oblepiły ci ciało, osiadły na włosach i ubraniach. Wrzuciłabyś swój kostium zwinięty w kłębek najniżej do kosza na pranie i mimo, że rano brałaś prysznic, znów byś się wykąpała, szorując mocno skórę, nawet przestrzenie między palcami u stóp i rąk byś oczyściła. Dzieliłaby nas niewidzialna szyba, za którą ty jesteś coraz bardziej milcząca, za to ja coraz bardziej wyrezolutniała.
A babcia to jest taka bardzo dobra i kochana, prawda mamo? Może dziś też do niej przyjdziemy? – rzucałabym beztrosko przy śniadaniu.
Pozmywaj – odpowiadasz, a ja zmywam i specjalnie zacinam się nożem, żeby opowiedzieć to babci przy następnej wizycie. Czemu ty dziecku każesz noże myć! Na miłość boską, kobieto, tobie dzieci trzeba zabrać – uśmiecham się do rany, wyobrażając sobie jak stoimy we trzy, a z mojego palca wciąż kapie krew. Mama wije się w tłumaczeniach, mówi, że nie wiedziała, że tam są noże. Wchodzę jej w słowo i mówię, udając, że się usprawiedliwiam, że zawsze myłam noże, nawet te wielkie do chleba i tasak do mięsa i dopiero wczoraj się zacięłam, muszę pochylić głowę, bo nie umiem już ukryć uśmiechu. Zerkam bokiem na przerażenie mamy i babci, wypełnia mnie słodycz i ciepło, mogę się najeść zaniepokojeniem babci o mnie i strachem mamy o nią samą. Karmię się, wzrastam w tym, napełniam się wyrównaniem i robię się dokładnie taka, jak ty mamo. A mówiłaś, że jesteśmy inne. Jesteśmy dokładnie takie same, gdy znajduję wyrwę, by dojść do władzy. Licz muchy szmato.
Coś przyleciało umrzeć na moim stole
Coś przyleciało umrzeć na moim stole. Dziwnie zabrzmiało “moim”, ponieważ bardzo dbałam, by nie mieć nic swojego, a raczej, by mieć tylko kilka rzeczy, które łatwo można chwycić i wynieść, a które mnie jednocześnie definiują. Umiem się spakować w małą walizkę i niczego mi nie brakuje przez miesiąc. Za niczym nie tęsknię, do niczego nie patrzę. Całe mieszkanie umiem zapakować w kartony w dwa dni.Wróżka da
Pamiętam jak matka wertowała magazyny w sklepie, by przeczytać horoskopy. Najpierw czytała ojca, bo, jak mówiła, jeśli u niego będzie dobrze, to nam będzie dobrze. Potem czytała swój, ja też prosiłam, żeby mój przeczytała. Chyba myślałam wtedy, że to ma znaczenie i faktycznie będzie tak, jak wydrukowali w Claudii, Wróżce, Zwierciadle, Pani i Twoim Stylu. Matka po lekturze była zazwyczaj zadowolona. Moim zdaniem zupełnie nie przekładało się to na naszą jakość życia. Nie pamiętam jej rozczarowań, gdy jednak nie było dodatkowych pieniędzy, niesamowitych propozycji i nowo otwartych przestrzeni na sukcesy. Wydawało mi się, że pocieszanie się horoskopami było jej sposobem na to, by nie musieć. Nie musieć. Ten mały zadrukowany kwadrat zatytułowany “Byk” pozwalał jej się uspokoić i rozświetlić nadchodzący miesiąc nadzieją. Czasami nawet nie czytała swojego znaku.
Wystarczy, że u ojca będzie dobrze. Tak, wystarczy, że u ojca się powiedzie i będziemy uratowani!
Te kilka zdań uratuje nas, da pieniądze, opiekę, powodzenie i przychylność świata. “Wyjdź odważnie do świata, Merkury zapewni Ci powodzenie”. Dziecko! Merkury nam pomoże, co za szczęście, możemy wracać do domu. I zadowolona wychodziła ze sklepu, trzymając to, co przeczytała jak światełko, nakarmiona obietnicą Wróżki. Nie praca dawała pieniądze w naszym domu, zdobywało się je w jakiś przedziwny, przypadkowy sposób. Zachachmęcając. To się “udawało”, a nie wypracowywało. Pieniądze nie łączyły się z pracą. Nie wiem skąd płynęły, czasami wystawało się po nie na poczcie. Czasami udawało się więcej, ale wtedy trzeba było zamykać drzwi do dużego pokoju, bo rodzice mieli długi i jak ktoś przychodził, u kogo miało się te długi, to on nie mógł zobaczyć, że oni wydali na mebel.
Był popłoch, ale to było piąte piętro bez windy, więc zawsze można było przygotować dom na biedny. Mama też się ubierała inaczej jak szła po pieniądze do kogoś. Czasami jechałam z nią. Oddawała też różne rzeczy do lombardów i na sprzedaż i chodziłyśmy, czy coś się sprzedało. Raz usłyszałam, że rodzice nie będą płacili za czynsz, bo i tak nas do marca nie wyrzucą, takie jest prawo. Więc zapłacili tylko prąd. Nasłuchiwałam więc, czy już zapłacili za to mieszkanie, czy nas wyrzucą. Rozglądałam się po pokoju i zastanawiałam się, co pozwolą mi zabrać. Ile rzeczy. Wybrałam kilka, tyle, ile sama uniosę. Jak chodziłyśmy na targ, to mama nas wysyłała, żebyśmy pytały co jest po ile, i jak będzie tańsze, niż jakaś tam kwota, to mamy jej powiedzieć. Rzadko było. To może po drugiej stronie miasta będzie prawie złotówkę taniej, złotówkę! Wyobrażasz sobie? Zdziercy!
Jak tak można żerować na tych pieniądzach ciężko wychachmęconych, wystanych w kolejkach na poczcie.
Z tatą inaczej, moja siostra donosiła mamie, raportowała starannie, że tata nie kupił najtaniej. Mama musi wiedzieć – myślała – bo mama tyle energii i czasu i zachodu przeznacza, a tata tak po prostu wydaje. Nie myśli, nie ma świadomości tata, że inaczej trzeba. Czemu tato nie posyłasz nas, wprawionych, w skanery wyposażone, do półek przeglądania, do cen sprawdzania. Drętwota jakaś i dysonans poznawczy, tata podchodzi, bierze i płaci, a tam z boku taniej, bardziej poobijane i brzydsze, ale taniej. Tato, te brzydkie dla nas, tam, czemu tu kupujesz!?
Z psem w lesie chodziłam i tam była taka jama. Ktoś tam mieszkał. Były materace i zbite z gałęzi drzwi. Ślad po ognisku przed wejściem. Aha, czyli tak będziemy mieszkać, stąd będę wstawała do szkoły. Może być zimno i mało rzeczy się zmieści. Osobna jama dla nas i osobna dla rodziców? Mam nadzieję, że pies będzie ze mną, bo on jest ciepły i nie będziemy się kłócić, kto z nim wyjdzie. A woda w wiadrach ze strumienia? A jak będzie zimno? Włosy myć. W szkole zauważą, że idę w stronę lasu zamiast osiedla.
Nic nie mówią o tym, czy zapłacili. Może w bunkrach dalej, tam są ściany takie betonowe, tam byłoby lepiej, ale dużo dalej.
To za drogie, za dużo kosztuje. Za droga jestem, za dużo kosztuję. Dobrze pamiętam, zapamiętałam na całe życie, że nie mogę kosztować. Nawet składek klasowych. Ja muszę być tania.
Mam 42 lata, a moje oczy nadal wyłapują tylko rzeczy z przeceny, z promocji, z wyprzedaży, z ekspozycji. Nie ma pełnych cen. Nie dla mnie. Dla mnie tanio. Ja mam być tania, za swoje pieniądze.
Ja muszę być tania, to płynie w wynajmie, to płynie w ubraniach, kosmetykach, to płynie w butach i oczekiwaniach na promocje, to płynie w ścisku żołądka, gdy kładzie się pieniądze na ladzie, gdy na liczniku na kasie pojawiają się cyfry. Jest smutek i zimno w środku. Tania muszę być. Ale tamto jest tańsze, więc lepiej tamto, choć mniej się podoba, a w ogóle to nie wiem, czy potrzebuję. Może w ogóle nie potrzebuję? Może się uda nie? Ale co to za życie – mówi głos mojego ojca. Płaczliwy.
Jak tak ma wyglądać życie, to ja nie chcę… Nie dokończył, a ja powiedziałam cicho, ze środka swojego pokoju… żyć. Tata nie chce żyć.
Jak nie może sobie czegoś kupić, za coś zapłacić, to on nie chce żyć. Tata nie chce żyć. Nie warto żyć, jak nie ma. Jak nie ma, jak nie można, to po co dalej to ciągnąć. I mam tego tatę, co nie warto, by żył, jak kupić nie może i tę mamę, co dba, by tanio i najlepiej najmniej. I ja z tego taty kupuję, wynagradzam sobie i z tej mamy, jak najtaniej i smutek. I wychodzone te pieniądze, naprzykrzające się innym. Bo dostaje się, nie zarabia.
Brzydkie dla mnie. Dla mnie brzydkie i gorsze. Gorsze za wychachmęcone.