Goście Radziwiłłów. Monika Krauze
Opublikowano:
24 marca 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W sierpniu ubiegłego roku, w ramach programu pt. "Goście Radziwiłłów", odbyła się trzytygodniowa rezydencja literacka. W jej trakcie, sześć osób związanych z Wielkopolską i aktywnych w dziedzinie literatury, pracowało nad swoimi autorskimi utworami.
Program „Goście Radziwiłłów” został zainicjowany przez Samorząd Województwa Wielkopolskiego w roku 2020.
Rezydentów zaprosił Pałac Myśliwski Książąt Radziwiłłów w Antoninie – Dom Pracy Twórczej.
Jedną z uczestniczek Programu „Goście Radziwiłłów” była pisarka Monika Krauze. Prezentujemy fragment „Listu w butelce” – nowej powieści o rodzinie Bazanków, nad którą pracowała w trakcie swojej antonińskiej rezydencji.
– Czy nie uważasz, że już jesteśmy trochę za starzy na sanki? – wysapał Emil, puszczając kłęby pary, która w łunie bijącej od lampek choinkowych oplatających niewielki Hotel Dorrian przy Wyspiańskiego, wirowała jak wielobarwna wata cukrowa.
Emil Bazanek, brnąc po kolana w chrupiącym śniegu, z wysiłkiem ciągnął za sobą drewniany skarb PRL-u z siedzącym na nim – co tam siedzącym… rozwalonym jak basza! – młodszym bratem. Wracali z górek za Areną, która wyglądała teraz jak wielka biała meduza albo statek kosmiczny na dwudziestu czterech łapach.
– Za starzy?! A, skądże! – Jonasz fiknął nogami i podczas jazdy wprawnie zmienił pozycję ciała na bardziej komfortową. Teraz leżał na plecach z rozdziawioną paszczą, by łowić do niej spadające płatki śniegu.
***
Bracia wzięli sanki i w znakomitych humorach skierowali się w kierunku furtki. Skrzypnęła cichutko, wpuszczając ich na ścieżkę prowadzącą do drzwi wejściowych do willi. Z okienka w suterenie sączyło się niemrawo słabe światło. To oznaczało, że Tomasz Broda, rachityczny i zarośnięty student mikrobiologii, był u siebie. Ciekawe nad czym pracował…
***
Z kuchni dobiegł śmiech mamy. Bardzo lubił zarówno jej śmiech, jak i ją całą. Jak to dobrze, że mama spędza święta w domu, a nie jeździ po tych uniwersytetach w Stanach. Jakby nie można było tych astrofizycznych obliczeń i obserwacji przeprowadzać w Poznaniu, tylko zaraz jeździć za ocean! A tata, proszę – zajmuje się tymi swoimi wzorami stacjonarnie, przy biurku. No i w pracy na uniwersytecie, oczywiście. Można? Można! Ale babcia Małgosia i tak od zawsze powtarza, że jej wnukowie są prawie jak sieroty społeczne, bo ich rodziców często nie ma w domu.
– Ja tam wcale nie uważam się za sierotę społeczną – zamruczał pod nosem Emil plaskając bosymi stopami o parkiet w drodze po upragnioną herbatę.
***
Jonasz właśnie kończył rysować coś wielkiego kredkami Bambino. Na ścianie!
– Czyś ty już całkowicie rozum postradał?! Co to niby ma być?! – prychnął Bazanek, rozsiewając w powietrzu dziesiątki okruszków i chwycił się za głowę. Na ścianie widniało pieczołowicie pokolorowane kuriozum w tonacji papuziej przedstawiające zmniejszające swą średnice okręgi poczynając od białego, wielkości małego koła młyńskiego.
Bazanek przestał przytrzymywać głowę obiema rękami, bo jedna była mu teraz potrzebna, by zasłonić usta, aby pohamować brzydkie słowo, a druga, by się nią wesprzeć o stół. O nie! A jednak Jonasz musiał w dzieciństwie przeżyć coś traumatycznego, co obluzowało mu wszystkie klepki, a piątą to już na pewno mu wyrwało z zawiasów.
– Bracie, czy ty właśnie pomazałeś ścianę?!
– Nie nazwałbym tego pomazaniem, ale owszem – Jonasz zrobił usta w ciup i zadarł dumnie podbródek.
– I czy ty zamierzasz zrobić to co ja myślę? – Bazanek spojrzał ze zgrozą na to, co Jonasz dzierżył w drugiej dłoni. Była to słusznych rozmiarów kusza, którą przywiózł sobie z wycieczki do Malborka.
– Nie wiem, jakimi ścieżkami chodzą twoje myśli, ale zamierzam rozegrać z tobą pojedynek strzelecki.
***
Ułamek sekundy później bracia zastygli w niemym krzyku, wlepiając wybałuszone oczy w spory otwór w ścianie.
– Jasny gwint! Bełt przeleciał na wylot! – Jonasz zaczął nerwowo ogryzać paznokcie.
– Słyszysz jaka cisza za ścianą? Nikt już nie śpiewa! – wystękał przerażony Bazanek i chwycił się dramatycznie za serce. – Taka cisza oznacza tylko jedno: zastrzeliłem własną matkę!
***
W samym centrum tarczy niezmiennie ział otwór. Jonasz podszedł do ściany i przyłożył do niego oko.
– Widzę ciemność, nic poza tym.
Chłopcy dłuższą chwilę stali w ciszy z założonymi ramionami na piersiach i wpatrywali się w tarczę jak cielęta w malowane wrota.
– Ciemność, powiadasz… Zatem nie ma otworu wylotowego! Jonasz, idź do łazienki, ale weź ze sobą szklankę, dobra? Masz! – Bazanek wpadł na pewien pomysł. W pośpiechu dopił herbatę, palcami wyjął plasterek cytryny i zakopał ją pospiesznie w ziemi w doniczce z fikusem. – Będę mówił do ciebie z pokoju, a ty przyłóż szklankę do ściany, a do szklanki ucho i słuchaj. To stary, szpiegowski trik do podsłuchów. Sprawdzimy tę ścianę, bo coś mi tu nie gra.
Jonasz posłusznie poszedł do łazienki, a Bazanek wkroczył do akcji w pokoju:
– Halo, tu wódz! Puknij dwa razy, jeśli mnie słyszysz – szepnął.
Cisza.
– Jonasz, słyszysz mnie? – szept Emila był już głośniejszy.
Cisza.
– Okeeej, zatem idę do ciebie – powiedział Bazanek i ruszył do łazienki, ale nie zdążył do niej dojść, bo w przedpokoju zderzył się z powracającym stamtąd Jonaszem.
– Mówiłeś coś? Bo nic nie słyszałem, nawet ze szklanką! – szepnął junior i oparł się barkiem o wąską szafę wnękową, która zajmowała całą szerokość ścianki pomiędzy drzwiami do łazienki i do ich pokoju.– Chyba już wszystko wiem! – Emil przyglądał się szafie, jakby ją widział pierwszy raz w życiu, a nie mijał po kilkanaście razy w ciągu dnia. – Czy nie wydaje ci się to dziwne? – wskazał ją ruchem głowy i otworzył drzwiczki. – Czekaj, coś jeszcze sprawdzę w łazience. – Chwilę tam pobył, po czym wrócił do Jonasza. – Chyba wiem, co tu jest grane! Zobacz, niby szafa wnękowa, czyli wbudowana w ścianę, prawda? A ani w naszym pokoju, ani w łazience nie ma po niej śladu. A to oznacza…
– Faktycznie! To oznacza, że pokój i łazienka NIE MAJĄ wspólnej ściany! Między nimi musi być wolna przestrzeń! Dlatego spoglądając do dziury było ciemno i dlatego nie słyszałeś co mówiłem, bo okazuje się, że przykładaliśmy szklanki do dwóch różnych ścian!
***
Podczas obiadu Bazanek tryskał humorem, uszczęśliwiony żywą obecnością obojga rodziców i faktem, że przez resztę życia jednak nie będzie gnił w więzieniu.
***
Tymczasem u drzwi znów zabrzmiał dzwonek. Tym razem do drzwi podbiegł Jonasz i po chwili pojawił się w stołowym z Tomaszem Brodą, niebywale wysokim, acz chuderlawym studentem z sutereny. Nie musiał nic mówić, by wzbudzić matczyne lęki u Eurydyki , że pomrze w samotności pod probówkamki z niedożywienia i anemii. Bez słowa nałożyła mu porcję makowca na spodeczek od swojej filiżanki, nie czekając aż mama przyniesie nakrycie dla gościa. Zerknęła na jego pasek, w którym widać było dorobione dziurki i dołożyła drugi kawałek.
– Ależ pani Eurydyko, przybyłem tutaj po sutym podwieczorku i…
– Bez dyskusji, panie Tomaszu – przerwała mu wpół słowa – pan się powinien dobrze odżywiać. Pewnie na podwieczorek zjadł pan najwyżej kisiel, a jak wiadomo taki kisiel to się, pardon my french, zaraz wysiusia i nic z tego nie ma! Ot, zwykła woda z jakimś sztucznym kolorantem i łyżeczka kartoflanki! Fuj!
***
Stanęli w pozach odkrywców przed szafą, czyli założyli ręce na piersiach i wpatrywali się w nią mądrym wzrokiem. Szafa, jak szafa, zapewne pomyśleli tak obaj, lustrując po kolei wszystkie drewniane drzwiczki, ciągnące się od samej podłogi, aż po sufit. Istny Tetris! Obaj byli niezwykle ciekawi czy, i jakie, tajemnice skrywa w swoim wnętrzu.
– Emil, a może to jest wejście do Narnii, co?
Bazanek aż się cofnął.
– Puknij się w loki. Narnia? Też mi coś! – i otworzył pierwsze drzwiczki od dołu.
***
– Zatem włażę, skoro droga wolna! – oznajmił Emil i zniknął w czeluściach najniższej półki szafy.
Jonasz obserwował jak brat maca jej boczne ściany i opukuje sklejkowy tył.
– Okej, tu jest czysto. Odgłosy pełnej ściany, czyli w tym miejscu nie ma żadnego przejścia. – Bazanek wydawszy osąd, wszedł na wyższą półkę, jak na wyższy poziom gry. Powtórzył czynności. – Też pudło. przynieś mi stołek, nie będę skakał po tych półkach jak ty, jeszcze sobie złamię nogę, albo coś.
– Ja tam wejdę! – Jonasz nie czekając na zgodę brata, zręcznie wskoczył na najwyższą. – Voila, bracie! – zawołał spod sufitu i rozłożywszy ręce w triumfalnym geście, oparł się o tył szafy.
Rumor, jaki zapanował, wyrwał mamę z lektury.
***
Emil rzucił się na pomoc bratu. Ze zręcznością, o jaką by się w życiu nie podejrzewał, wspiął się na najwyższą półkę i zamarł.
Tak, jak przeczuwał, nie było już tylnej ściany szafy. Ani nie było Jonasza.
– A więc jednak Narnia! – Emil zdusił okrzyk dłonią.– Zaiste, powiadam ci, Narnia! – doszło z dołu. – Złaź tu szybko!
Emil posłusznie usiadł na krawędzi górnej półki, zwiesił nogi w ciemność i uwieszając się rękami o jej skraj, próbował stopami dosięgnąć podłogi. Nagle poczuł jak coś go chwyciło w pasie i postawiło na ziemi.
– Spokojnie, to tylko ja. – Profil Jonasza błysnął w snopie słabego światła płynącego z otworu, przez który weszli.
– O rajusiu! – pisnął Bazanek, wodząc wzrokiem dookoła.
– Ja cię kręcę! O jasny gwint! – wysypywali z siebie na przemian.
– Zobacz, jest otwór wlotowy po bełcie! – Emil włożył wskazujący palec w dziurę po lewej stronie.
– Auć! Na coś nadepnąłem! – jęknął junior i podniósł coś długiego z podłogi. – O, a oto i sam bełt! Tadam!
Zbaranieli. A więc podejrzenia Emila, co się stało z pociskiem, nie były bezpodstawne. Rozejrzeli się dookoła. Znajdowali się w wąziutkim, ciemnym pomieszczeniu. Jego szerokość faktycznie odpowiadała szerokości szafy w przedpokoju. Bracia ledwo mogli się w tej ciasnocie wyminąć, a i to tylko wtedy, kiedy stali zwróceni do siebie brzuchami, a plecami opierali się o przeciwległe ściany. Jedna boczna ściana, przylegająca do pokoju Bazanków była pusta, ale na drugiej, łazienkowej, stał regał z maleńkimi półeczkami wypełnionymi po brzegi szklanymi flakonikami. Naprzeciwko dziury, przez którą się tu dostali, stało maleńkie biureczko, właściwie chyba jego połowa i gabinetowe krzesło. Jedynym oświetleniem w pomieszczeniu było światło wpadające z górnej półki szafy w mieszkaniu Bazanków oraz wąska jasna wiązka sącząca się z pokoju chłopców przez otwór po bełcie. Gdyby nie to, panowałyby tu egipskie ciemności.
Ale i w tak kiepskich warunkach oświetleniowych można było zauważyć szczegóły. Regał zasnuwały falujące pajęczyny i gruba warstwa kurzu, który pokrywał dokładnie wszystko. Stopy chłopców wyczuwały leżący na podłodze pył i drobne kamyczki, jakby glinę lub grudeczki betonu. W powietrzu unosił się duszący zapach starego, zakonserwowanego drewna i czegoś nieokreślonego, podobnego do zapachu tuszu i starych gazet.– Apsik! – kichnął Emil i uderzył głową w regał. Stojące na nim buteleczki wydały dźwięczne odgłosy i rozchybotały się leciutko. – Jonasz, gdzie my jesteśmy?
– Wydaje mi się, że to jakaś apteka – odparł Jonasz. – Albo sklepik? Tyle tu buteleczek, naczynek, karafeczek, nie do wiary!
– Zobacz, one są pełne! – Bazanek wziął jedną do ręki , pobieżnie starł rękawem kurz i włożył w strumień światła przesączający się ze ściany przez otwór po bełcie. Buteleczka zamigotała szmaragdem. W środku przelewał się mazisty, gęsty płyn.
Jonasz wziął kilka kolejnych w ręce i zrobił to samo. W każdej znajdował się albo proszek, albo kryształki, albo jakaś mniej lub bardziej gęsta ciecz.
– Nie do wiary! Co to jest? Możliwe, że apteka, kto wie. A może to tajny gabinet naszego dziadka Eugeniusza, wiesz, tego od sztucznej nogi? No bo co innego? I co jest u licha w tych flakonach?
– Może mazidła na odciski? Albo płyn na kurzajki? – głośno myślał Jonasz. – Nieee, to zbyt proste. Więc może proszek na prusaki? Górskie kryształy? Wyciągi z roślin? Odczynniki? – gdybał. – Do czego to wszystko służyło?
Emil ogryzał paznokieć.
– To wygląda na jakąś pracownię. Ale dlaczego jest taka mała? Dlaczego ciemna i wąska?
– No jak to dlaczego? Bo widocznie musiała być tajna! – wypalił Jonasz.
– Taaaaak, pracownia… Możesz mieć rację, mój bracie. Niestety – dodał. Nie lubił, kiedy to młodszy brat miał rację, cóż zrobić. Taki minus posiadania rodzeństwa.
Podszedł do biurka. Drewniany, pożłobiony blat był jak wszystko tu, zakurzony i pusty. Ale Emil zauważył, że maleńkie biurko ma szufladę. Wysunął ją ostrożnie, pociągając za mosiężne, bogato zdobione kółeczko.
– Jonasz, patrz! – aż zatrząsł się z ekscytacji. Tu są jakieś mapy! Chyba ręcznie robione! Łał! I stalówki, i pióra, o, zobacz! Węgiel do rysowania i jakieś stare farby. Jakieś dokumenty. I notes! I żyletki! Widziałem je na starych filmach. No, nie! Ale znalezisko!
– Toż to skarb bracie! Będziemy chyba bogaci, co? Ale właściwie po co ten czas przyszły? JESTEŚMY! Jesteśmy obrzydliwie bogaci! Najprawdopodobniej – dodał. – Pojedziemy na wyspy bananowe, bo tam jest raj! O rajusiu! – gorączkował się Jonasz.
– Jaki raj?
– Podatkowy, oczywiście!
– Taaa. – pokiwał głową Bazanek przeszukując ze skupieniem półki z rzędami buteleczek. – Podatki trzeba płacić, tyle ci powiem, o!
Bazanek przeciągle powtórzył ostatnią głoskę.
– Oooo?
– Co, oooo? – dopytywał Jonasz.
– Zobacz – Emil wyciągnął najwyższą, ale poza tym niepozorną, brązową butelkę spomiędzy dziesiątek innych. – Tu w środku jest jakaś kartka!
„Bazanek i list w butelce” jest trzecim tomem poznańskich kryminalno-humorystycznych przygód braci Bazanków. Akcja zawsze rozgrywa się w Poznaniu, w willi przy ulicy Wyspiańskiego 41/3, gdzie mieszkała autorka.
Poprzednie części to:
„Bazanek i szczerbaty uśmiech losu” wyd. Zielona Sowa 2019,
tekst: Monika Krauze
ilustracje: Jerzy Kozień
„Bazanek i tajemnica rodowego medalionu” wyd. Zielona Sowa, 2020
tekst: Monika Krauze
ilustracje: Jerzy Kozień