Kolski Teatr Otwarty. Magia na scenie
Opublikowano:
11 marca 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Co łączy belfra, muzyka, menedżera, ekonomistkę, bibliotekarkę i kobietę biznesu? Teatr. W Kole od blisko dekady działa grupa zapaleńców, którzy swój wolny czas poświęcają wspólnej pasji. Grają, tańczą, a gdy trzeba, chwycą za pędzel albo młotek, a nawet nauczą się języka migowego. Oddani temu, co robią. – To jest zjawisko niebywałe, żeby w takiej małej miejscowości, jak Koło, działała grupa, która ma swój własny repertuar, wierną widownię i za każdym razem miejsca zajęte do ostatniego fotela – komentuje Radomir Piorun, dyrektor Miejskiego Domu Kultury w Kole.
Na początku było „Polowanie na męża”. Wówczas w spektaklu, zrealizowanym na motywach komedii Michała Bałuckiego, wystąpiło osiem osób. Jednak z każdym kolejnym przedsięwzięciem wielbicieli Talii i Melpomeny przybywało. Obecnie grupa waha się od 40 do 50 osób. Na spotkanie, o które poprosiłam na potrzeby przygotowania materiału, stawili się licznie i entuzjastycznie. Wystarczyła jedna wiadomość.
Spotkania pasjonatów
Gdy trzeba, szukają kostiumów, szyją, przerabiają, przygotowują dekoracje, przynoszą rekwizyty, a w teatralne życie angażują się całymi rodzinami. – Na przykład spisujemy teksty sztuk z Teatru Telewizji, słowo w słowo. Rozszyfrowujesz, co mówi aktor w telewizji bardzo niewyraźnie, a my chcemy to na scenie powiedzieć wyraźnie – śmieje się Agata Dziedziczak, jedna z aktorek. Występ na scenie ma dla nich coś z magii. Dochodzi do przemiany. – Gdy zapalają się światła, następuje pełna mobilizacja. Dajemy z siebie wszystko – mówi Lidka Klimczak. – Dzielimy artystów na profesjonalistów i amatorów. Przy czym uważa się, że amator to jest ten gorszy. A przecież to słowo pochodzi od łacińskiego amo, czyli kocham. To jest chwalebne! – podkreśla Robert Banasiak.
I tę miłość do teatru w nich widać.
Zżyli się na tyle, że spotykają się nie tylko na próbach. Po latach wspólnej działalności mogą pochwalić się nie jedynie tytułami spektakli i wierną widownią, ale także anegdotami z bogatego artystycznego życia. O złamanych na scenie laskach, odklejonych wąsach (klej do rzęs się nie sprawdził), dziurach w pamięci, których nie zauważył nikt z publiczności. Po latach wiedzą, że na żadnym ze spotkań nie może zabraknąć choćby zdania nawiązania do Henryka Tomaszewskiego (jego uczniem był Radomir Piorun i z lubością cytuje mistrza).
Kolski Teatr Otwarty działa w Miejskim Domu Kultury w Kole, a jego instruktorami są małżonkowie Aneta i Radomir Piorunowie, którzy pracowali we Wrocławskim Teatrze Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego.
Dziś w rodzinnym mieście wraz z aktorami pasjonatami spotykają się po pracy, przeważnie we wtorki. Jednak gdy zbliża się data premiery, próby odbywają się trzy, cztery razy w tygodniu i trwają do późnych godzin. Pogodzić to z życiem rodzinnym i pracą zawodową nie jest łatwo. – Bardzo się wspieramy. Rozumiemy, że ktoś przyjdzie na próbę i ma czas tylko na to, żeby swoją rolę przećwiczyć. Na ten nasz teatr poświęcamy mnóstwo wolnego czasu. Niekiedy w próbach towarzyszą dzieci, bo nie udało się zorganizować nikogo do opieki. Siedzą w kulisach lub na widowni. Małżonkowie, którzy potrzebują atencji, mogą czuć się zaniedbani. Jednak kiedy tutaj przychodzą i nas oklaskują, to przechodzi im wszystko. Pozytywne opinie publiczności też są w tym pomocne – opowiada Aneta Gorzkowska.
Teatr otwarty dla wszystkich
Skąd wzięła się nazwa kolskiego teatru? Jej pomysłodawcą był jeden z aktorów Jarosław Kołodziejek. Grupa jest otwarta na nowe formy, nowych ludzi. Kto poczuje w sobie zamiłowanie do teatru i chce się sprawdzić na deskach, jest mile widziany. – Choć z Radomirem zaczynaliśmy od pantomimy, jesteśmy ruchowcami, nie chcieliśmy na tym poprzestać. Pragniemy się realizować na wielu płaszczyznach.
Naszą działalnością nawiązujemy również do tradycji przedwojennego teatru w Kole – wyjaśnia Aneta Piorun.
Patronem grupy jest Czesław Freudenreich, ostatni przedwojenny właściciel fabryki fajansu, społecznik, filantrop, sportowiec, który organizował rajdy rowerowe wzdłuż granic powiatu kolskiego, miłośnik literatury, wielbiciel teatru i aktor w jednym. – Teatr w Kole działał przed wojną bardzo prężnie. Przyjeżdżali tutaj aktorzy, wystawiano spektakle, a Czesław Freudenreich miał swoją grupę teatralną złożoną z amatorów – informuje Aneta Piorun. Budynek przedwojennego teatru mieścił się w starej części Koła (zwanej przez mieszkańców Wyspą), przy obecnym Nowym Rynku.
Co rok premiery
Kolski Teatr Otwarty ma już bogaty dorobek. – Na początek szukaliśmy zabawnej komedii, prostej w realizacji, do zagrania której wystarczyłaby mała grupa, jaką wówczas byliśmy. Nie udało nam się znaleźć komedii, która była wystawiana na deskach w starym teatrze na Wyspie, ale sięgnęliśmy po Bałuckiego, nazwisko, które było często przez Freudenreicha realizowane – wspomina Aneta Piorun.
Na deskach Miejskiego Domu Kultury w Kole wystawiono już dwie komedie w starym stylu: „Polowanie na męża” i „Grube ryby” Michała Bałuckiego, a także „Popychadło” Jana Szutkiewicza – tytuły te nawiązywały do sztuk realizowanych przez przedwojenną grupę.
Ponadto na deskach kolskiego MDK pojawił się „Upiór w kuchni” na podstawie sztuki Patricka G. Clarka, etiudy teatralne „Jestem kobietą” złożone z fragmentów tekstów literackich, w części napisanych przez aktorki teatru oraz obrazów podejrzanych lub inspirowanych własnym doświadczeniem, „Limbo” według poematu Dantego Alighieri czy „Sceny z życia Chrystusa”. Z okazji urodzin Sławomira Mrożka powstał spektakl złożony z trzech etiud: „Wdowy”, „Serenada” i „Na pełnym morzu”. Natomiast z informacji zebranych na temat Czesława Freudenreicha artyści zrealizowali przedsięwzięcie pod nazwą „Nie przeminąłem”. Twórcy wykorzystali m.in. historię o podarowaniu roweru dla pracownika, który do fabryki fajansu przychodził pieszo z Galewa spod Turku.
Trema i inne przyjemności
Podobno każdy aktor miewa koszmary, że gubi się w kulisach, zapomina kwestii. Każdy też ma swoje sposoby na radzenie sobie ze stresem. Kolska grupa nie chce ich zdradzać. – To nasza tajemnica! Mamy patent. To się sprawdza i tego się trzymamy – śmieją się.
Opowiadają również, jak wiele znaczy dla nich wyjście na scenę. – Otrzymuję od widowni tak wielką dawkę energii. Uwielbiam to i jestem dumny, że mogę tutaj być. Mam ogromną przyjemność z dawania czegoś ludziom. Uważam, że dzięki świeżości, zapałowi nasze spektakle są naprawdę na wysokim poziomie – ocenia Jarosław Kołodziejek.
Kolscy aktorzy przygotowują się i pracują równocześnie nad dwiema premierami: marcową „Precz z mężczyznami” – przewrotnym utworem w adaptacji Stefana Koski, a także październikową „Wizytą starszej pani” inspirowaną tragikomedią Friedricha Dürrenmatta, w której ruch i słowo opowie historię z podupadającej mieściny. Zaczynają również przymiarki do „Zapomnianego diabła” Jana Drdy. – Założyliśmy także Stowarzyszenie Kolski Teatr Otarty im. Cz. Freudenreicha, by móc z innych źródeł pozyskiwać środki i wspierać sceniczne działania – informuje Aneta Piorun. – Przez te wszystkie lata udało nam się stworzyć wiele fajnych rzeczy. Widownia w Kole przyzwyczaiła się do nas i przychodzi tłumnie. Wypełniamy wszystkie fotele. Może nas to predestynować do stworzenia miejskiego teatru repertuarowego, jak to miało miejsce przed wojną – dodaje Radomir Piorun. Trzymamy kciuki!