fot. A. Budnik

Komu potrzebne są arcydzieła?

Jak to bywa z każdą wielką kategorią, jej zakres znaczeniowy zmienia się w czasie. Nie inaczej jest z arcydziełem. A co, jeśli na horyzoncie pojawia się bestseller?

Czy arcydzieła istnieją naprawdę?

22 lata temu zapytał Jerzy Jarzębski, krytyk i historyk literatury, znawca twórczości m.in. Witolda Gombrowicza, Brunona Schulza i Stanisława Lema. Proszę mi uwierzyć, że to pytanie wyjątkowo monumentalne. Jak w szkiełku, skupiają się w nim kwestie polityczne, społeczne i czysto egzystencjalne. Kto decyduje o kanonie lektur szkolnych i jaki ma w tym interes? Sprawa powinna być przecież czysta: arcydzieła polskiej literatury to pewniaki. Myślenie arcydzielne trzyma nas jednak w XIX wieku, przy dobrych wiatrach w połowie kolejnego stulecia. Wystarczy bowiem zerknąć na plejadę gwiazd lekcji języka polskiego: Mickiewicz pod rękę ze Słowackim, Herbert goni się z Miłoszem, Gombrowicz zachwyca lub nie, Schulz choć piękny, to anachroniczny, nie wspominając o Orzeszkowej, Prusie czy Reymoncie. Sprawy nie uratuje też wrzucona w kanon Poświatowska czy Szymborska lub fragmenty Olgi Tokarczuk.

Zadekretowana lista pozycji ważnych dla narodu – jego pamięci i historii – to koncept względnie nowy, bo XIX. wieczny: wtedy właśnie w tej części Europy rodziła się tożsamość narodowa, a Goethe wpadł na pomysł Weltliteratur – wspólnej tradycji opartej na istotnych dla kontynentu dziełach, których znajomość cechować miała każdego intelektualistę. Stąd już niedaleko do literatury narodowej: bo każde państwo chciało zapisać się w historii arcydziełem – tekstem reprezentatywnym, jednocześnie nasiąkniętym lokalnością, jak i na tyle uniwersalnym, by porwać tłumy również za granicą (vide: dzieła Dantego, Szekspira, Dantego, później zaś Flauberta, Manna, Joyce’a, itd.).

Czas wzmożonej podejrzliwości

W czasach zupełnie antycznych arcydzieło było przede wszystkim tekstem dobrze zrobionym, a więc napisanym według ścisłych reguł, korzystającym z określonych środków artystycznych, skupionym wokół listy tematów (w skrócie: zgodnym z Poetyką Arystotelesa). Z drobnymi wahnięciami i czułością na przemiany społeczne, wspólnym mianownikiem arcydzieł aż do XX. wieku włącznie była ich totalność. Czy w przypadku Metamorfoz Owidiusza czy Czarodziejskiej góry Tomasza Manna, naczelnym pytaniem pozostaje to o kondycję współczesnego człowieka. Z tego trybu myślenia, z tendencji idealistycznych, jak wskazał w swym testamencie Alfred Nobel, zrodziły się kryteria oceny literackiej nagrody jego imienia. I tak przecięły się szlaki arcydzieła, Weltliteratur, kanonu i Akademii Szwedzkiej.  Wszystko zmieniło się jednak wraz z II. wojną światową.

 

fot. A. Budnik

fot. A. Budnik

Koszmar wojenny i Zagłada okaleczyły Europę. Współautor klasycznej już książki Dialektyka oświecenia, Theodor Adorno (filozof, socjolog, współtwórca teorii krytycznej) stwierdził, że pisanie poezji (choć myśl tę można rozciągnąć na wszystkie dzieła zaprzęgające do pracy fikcję) po Auschwitz jest barbarzyństwem. I choć zdanie to rozpaliło dyskusję, szybko okazało się, że sztuka powstawać będzie dalej, choć znacząco zmieni się jej funkcja i sposób, w jaki ją pojmujemy.

Język został postawiony w stan oskarżenia, a wiara w zbawczą moc sztuki osłabła. Każdy tekst o wymuskanej formie, przestrzegający reguł decorum, prezentujący gotowe rozwiązania i przepisy na życie stał się podejrzany. Totalność, tak silnie obecna w myśleniu o arcydziele (i dalej: o kanonie), gwałtownie straciła na znaczeniu. Klasyczna triada piękna, dobra i prawdy, jak i siła rozumu przeciwstawiona naturze czy szerzej – stabilne kryteria wartościowania – zawiodły. Trudno było bowiem wierzyć już w dzieła całościowe, by nie rzec totalitarne.

Quo Vadis?

Po czasie jednego kanonu i wielkiej wspólnoty interpretacyjnej na nim opartej przyszła era rozpadu i emancypacji. Bo choć wydawać by się mogło, że z ujednolicenia tradycji bierze się porządek i struktura, ciemną stroną takiego układu są przecież najróżniejsze wykluczenia i stosunki władzy. Europocentryzm pociągał za sobą przemoc. Stary kontynent podzielił się więc na zwolenników i przeciwników rewizji historii i bilansu krzywd. Skoro nie całość, to część: przyszedł czas arcydzieł pękniętych.

 

Piknik w Sroczewie. Fot. CK Książ Wlkp.

fot. archiwum redakcji

Mowa o tekstach, które może i nie są idealne, ale chwała im za to: wartością stał się sam potencjał. Ze zmianą nadeszły również konsekwencje: przestrzeń do rozmowy o literaturach mniejszych, demokratyzacja gustów, zróżnicowanie form nagradzania: bo jeśli nie jedna kategoria za najlepszą książkę roku i czek na sporą sumę, to może kilka kategorii, stypendia i rezydencje twórcze lub złoty paszport do wydania dzieła?

Stabilność kryteriów zastąpiła subiektywność, a jedność (czy: monopol) zastąpiły subiektywne sądy i mnogość układów komunikacyjnych. Nie istnieje jeden kanon. Nie ma jednego gustu. Nie ma jednego arcydzieła naszej epoki. Odchodzenie od tak rozumianej literatury dla jednych jest osłabieniem wspólnoty, dla innych: szansą na wyjście z cienia. Decentralizacja, osłabienie układu kolonizator-kolonizowany nie tylko dopuszcza do głosu tych, których często tego głosu pozbawiono (w gruncie rzeczy kanon ma swe jasne cele narodowe czy szerzej: ujednolicające), ale również przenosi punkt ciężkości na nas, czytelników.

I choć kategoria bestsellera nie jest wcale taką nowością, na jaką pozuje (to, co dziś uważamy za wielkie powieści, by wskazać tylko Lalkę, było historią w odcinkach, powielaną na masową, gazetową skalę), jej mariaż z rozpędzonym późnym kapitalizmem zepchnął w cień wywiedzione kilkaset lat temu kryteria oceny. Ale o tym w kolejnej części tych telegraficznych skrótów.  

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
5
Świetne
Świetne
4
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0