Kronika obiegów lokalnych
Opublikowano:
4 marca 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Angelus” (2001 r.) w reżyserii Lecha Majewskiego opowiadał historię Janowskiej Gminy Okultystycznej (działającej w latach 1929–1960), zrzeszającej górników mistyków, teozofów, a przede wszystkim malarzy (kilku z nich – Teofil Ociepka, Erwin Sówka – zyskało sławę światową). Film Majewskiego z czułością i ciepłym humorem odtwarza lokalny fenomen, swoisty „kwiat kultury” zrodzony pod przyciężkim kloszem przemysłowego Śląska.
Zamknięcie, odcięcie od bezpośredniego podłączenia do obiegów instytucji i salonów metropolii, zaowocowało wykształceniem własnego, środowiskowego głosu, swoistego, momentami dziwacznego, ale niezmiernie ciekawego i oryginalnego. Lokalność potrafi dusić, ale też potrafi rodzić swoistość.
50 lat, 1 „Dziennik (…)”
W ubiegłym roku nakładem wydawnictwa Setidava Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Zofii Urbanowskiej w Koninie ukazała się książka Stefana Rusina „Dziennik artysty 1970–2020”, dofinansowana w ramach stypendium Marszałka Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie kultury.
Ten opasły, prawie 700-stronicowy tom to kronika obiegów lokalnych. Stefan Rusin, poeta, malarz, pisarz, który w latach 1977–1998 był prezesem Konińskiego Klubu Literackiego, organizował też Ogólnopolski Konkurs Poetycki „Milowy Słup” (pierwsze dziesięć edycji). Był on równolegle, od roku 1967, pracownikiem Huty Aluminium „Konin”. Tyle sucha charakterystyka.
Zapiski Stefana Rusina to ślad po świecie, który wydaje się niemożliwy, zapis życia literackiego w prowincjonalnym przemysłowym mieście. Literaci z Turku, Konina, Koła i okolic spotykają się regularnie, dyskutują, starają się drukować zarówno w obiegach bardzo lokalnych, jak i przebijają się do pism ogólnopolskich. Równocześnie Rusin opisuje coś specyficznie PRL-owskiego: podtrzymywanie przez politykę kulturalną lokalnych obiegów kultury.
Wspomina plenery rzeźbiarskie „Aluminium”, które pozostawiały po sobie rzeźby aluminiowe montowane na konińskich skwerach, wystawy w Biurze Wystaw Artystycznych, ale przede wszystkim uwagę poświęca lokalnemu życiu literackiemu. Pierre Bourdieu, gdy pisał o rodzeniu się pola kulturalnego, pojęciu kapitału kulturowego i klasowej stratyfikacji gustu estetycznego, opierał swe obserwacje głównie w oparciu o klasowo stabilną Francję.
Tam wydawało się wszystko dość klarowne – salon literacki to wielkie miasto, prowincja to gra na akordeonie. Kultura mieszczańsko-burżuazyjna oddzielona jest przepaścią od robotniczej. Ślady tego widzimy w świetniej książce „Powrót do Reims” Didiera Eribona. Autor, chcąc być intelektualistą, musi fizycznie i socjologicznie zerwać z miejscem urodzenia. Jak pokazuje Eribon w swojej biografii, nie dało się łączyć tych światów.
W mieście prostych kątów
Książka Stefana Rusina pokazuje, że przynajmniej przez jakiś czas w PRL-owskim Koninie było to możliwe. Konin – przemysłowe miasto „prostych kątów” po jednej stronie Warty, a podupadający Stary Konin po drugiej – był jednak w stanie wytworzyć własne, do pewnego stopnia autonomiczne pole kulturalne. Z własnymi stawkami, salonem, lokalnymi grami w artystyczną dystynkcję. Książka Rusina najciekawsza jest właśnie wtedy, gdy opisuje świat PRL i wczesnych lat 90., gdy autor współtowarzyszy wytwarzanemu także przez niego polu lokalnych obiegów kultury.
Później narracja staje się mniej lokalna, słabnięcie i później zanik miejscowego pola kulturalnego zostawia ślad też w książce – więcej w niej opisów podróży, uwag odwołujących się do informacji zaczerpniętych z mediów. Obiegi globalne zaczynają dominować.
To książka pokazująca drogę chłopaka z podkonińskiej Goliny, dla którego już Konin był miejscem awansu. Równocześnie publikacja ta pokazuje, że koniński świat artystyczno-literacki był wówczas podłączony do PRL-owskich obiegów kultury na poziomie ponadlokalnym. Tworzył fragment istniejącej, kłączowatej struktury, która istniała poza „centrum”.
Niedoskonałe? Coż z tego…
Była ona swoistym światem, w którym pracownik huty „Aluminium” jest przez wiele lat prezesem Konińskiego Klubu Literackiego, a wielu z jego uczestników to pracownicy konińskich zakładów przemysłowych. Niespełna stutysięczne miasto wojewódzkie wytwarza własne obiegi kultury, które bywają może momentami amatorskie, chropawo niedoskonałe, nie mogą konkurować z pośpiesznym nurtem metropolii. Tak, to prawda, ale z drugiej strony, ta często duszna lokalność potrafiła rodzić swoistość.
Ktoś może się oburzyć i zwrócić uwagę, że przecież w PRL było nudno, że to właśnie brak komunikacji, dostępu do „świata” wymuszał tworzenie lokalnej rzeczywistości. Jednak jak pokazuje Keti Chukhrov w swej książce „Practicing the Good: Desire and Boredom in Soviet Socialism”, analizując kino radzieckie, jest ono określane jako socjalistyczna nuda z perspektywy przebodźcowanej wyobraźni kapitalistyczno-konsumpcyjnej. Gdy spojrzeć na to zjawisko przychylniej, okazuje się cechą świata choć odrobinę uwolnionego od tyranii bezpośredniego utowarowienia.
Książka Stefana Rusina „Dziennik artysty 1970–2020” nie jest bez wad, jak każdy dziennik jest przecież pozycją z definicji narcystyczną; w zmaganiach między ego autora a formą książki ta ostatnia nie zawsze wychodzi zwycięsko. Warto jednak zauważyć, że Rusinowi udało się uniknąć osobistych rozliczeń, resentymentów.
Wiele uwag, które, jak podejrzewam, po „rozpakowaniu” mogłyby skrywać konflikty, jest podana chłodno, z dystansem. Dzięki temu publikacja zyskuje wspomniany kronikarski wymiar, jest zapisem świata, w którym lokalne obiegi na dobre i na złe pozwalały wytwarzać autonomiczne pola kulturalne. I jako dokument tego swoistego momentu historycznego szczególnie warto tę książkę przeczytać.