fot. A. Budnik

Kryzys fikcji?

Status naprawdę nieźle sprzedającej się debiutanckiej czy “młodej” prozy zyskują w Polsce powieści sprzedające się w trzech-czterech tysiącach egzemplarzy. Z drugiej strony, analogiczne reportaże (lub pozycje promowane jako reportaż) przebijają ten wynik kilkukrotnie.

Na początek jedna drobna uwaga, a być może nawet sedno sprawy. W szerszej, nie tylko komercyjnej perspektywie, ten poziom sprzedaży, czy ostrożniej, zainteresowania literaturą (już włącznie ze wznowieniami czy wydawaniem nieznanych dotąd autorów zagranicznych, bo tu bywa jeszcze gorzej) jest po prostu niski. Jak w niedawnej rozmowie z Krzysztofem Cieślikiem dla Instytutu Książki wspominała Weronika Gogola:

 

„A mamy, co mamy – podniecamy się, jak jakaś książka sprzeda się w 10 tys. egzemplarzy w prawie 40-milionowym państwie! Nie widzę też specjalnie, żeby cokolwiek się w tym kierunku robiło”.  

 

I żadną miarą nie chcę tu snuć opowieści o winie czy sarkać na to, jak bardzo Polacy nie czytają. Tego, że poziom czytelnictwa jest rzeczywiście niski, nie można zbyć machnięciem ręki lub, co gorsza, przerzucać odpowiedzialność właśnie na odbiorców.

Kryzys czy szansa?

Poniekąd wracamy do mojego marcowego tekstu, w którym pisałam o wachlarzu podejść do literatury – od wiary w jej zbawczą moc i odrzucania modernizacji jej promocji po używanie jej jak każdego innego języka i sprzymierzania się z innymi dyskursami. Sądząc, że w drużynie gra się po prostu sprawniej, jestem w całości za przymierzem filmów, seriali czy gier – nierzadko są to przecież świetnie rozpisane i angażujące narracje. To, że percepcyjnie łatwiej przetworzyć obraz i dźwięk (przy okazji sprzątając czy mniej uważnie śledząc akcję z perspektywy kanapy po długim dniu) nie jest wielką tajemnicą. Nie postrzegam ekspansji wideo (tu mam na myśli nie tylko wielkie produkcje, ale również mniej czy bardziej amatorskie filmiki na youtubie czy TikToku. Z tej poszerzonej perspektywy dla literatury, zwłaszcza prozy, trwają złote czasy: translacja na język wizualny, ale przecież również performatywny – kluby książki, dopracowany storytelling, romanse z designem, komunikacją, preteksty do tworzenia najróżniejszych wspólnot, gdzie opowiadanie historii jest wciąż podstawową potrzebą – jest szansą, z której aż głupio rezygnować.

 

 

fot. A. Budnik

fot. A. Budnik

Co stoi więc na przeszkodzie? Na pewno nie czytelnik czy czytelniczka – których wolę określać mianem odbiorców i odbiorczyń kultury, wychodząc poza tekstocentryczny świat. Gdy miasta, samorządy czy ministerstwo wpadają na pomysł promocji czytelnictwa (co samo w sobie jest oczywiście genialne i niezbędne), zbyt szybko myśli decydentów fiksują się na jednym pomyśle: zróbmy festiwal, najlepiej taki z nagrodą. Mamy widowisko, promocję i krótki zamęt. No właśnie, krótki.

Nie jest też tak, że występuję przeciwko festiwalom – wiele z nich to świetnie przemyślane inicjatywy z wyraźnie określonym pomysłem czy celem. Festiwalizacja i nagrodoza to jednak jedne z większych zagrożeń – życie książki skraca się drastycznie, a wydawcy reagują na kalendarz “od nagrody do nagrody” wzmożoną produkcją książek. Coraz trudniej połapać się w zalewie premier, coraz trudniej nadążać i wyłuskiwać teksty, które rzeczywiście mogłyby z nami rezonować. Ich miejsce zajmują bowiem te, które wywalczyły naszą uwagę: ekspozycją na wejściu sklepu, akcją promocyjną w mediach, serią recenzji w wysokonakładowej prasie. A to tylko jeden z węzłów tej poplątanej sieci.

 

fot. A. Budnik

fot. A. Budnik

Przeznaczanie wielkich funduszy na wydarzenia poniekąd jednokrotne jest rzecz jasna ważne – święta literatury są potrzebne, choćby ze względu na ich czysto towarzyski charakter. Problem zaczyna się wtedy, gdy nie wystarcza środków, przestrzeni czy czasu na mniej spektakularne, bo długotrwałe projekty i zmiany.

Zostawiam na boku sprawę dostosowania szkolnego kanonu literackiego do wyzwań współczesnego świata, bo jest to dyskusja wielka, potrzebna i w gruncie rzeczy – ideologiczna. Książka pojawia się w kształceniu jako przedmiot skorelowany z obowiązkiem, niechęcią czy wyzwaniem nie do przeskoczenia. Plany uczniów są przeładowane tak jak podstawy programowe, a polski to tylko jeden z przedmiotów. I tak po zakończeniu edukacji często następuje lekturowy detoks. Czas zająć się wchodzeniem w dorosłość. To zupełnie logiczne. Dodajmy do tego kategorię wstydu, który zbyt często słyszę w zdaniu jestem zbyt głupi_, żeby to przeczytać i możemy zbyt rychło skoczyć do konkluzji, że całą tą katastrofę – traktowanie kultury po macoszemu i konsekwentne ograniczanie jej finansowania jako dodatkowej fanaberii na dobre czasy – zafundowaliśmy sobie systemowo. Chcę w tym widzieć pewną szansę.

Moja i twoja nadzieja

Pisanie o emocjach, nadziejach i długodystansowych wizjach jest ryzykowne: mało to przecież profesjonalne. Tyle że teza Ryszarda Nycza o słabym profesjonalizmie dziedziny, czyli narażeniu się na porzucenie fachowości rozumianej wąsko (oto normy, zasady i narzędzia, by zawyrokować, co dobre, co złe) jest już co najmniej pełnoletnia. A jednak wciąż budzi taki sam sprzeciw.

 

fot. A. Budnik

fot. A. Budnik

Sama widzę w niej szansę: demokratyzacji, działania na przecięciu zainteresowań, rozmowy z odbiorcami i odbiorczyniami, transferu wiedzy, który odbywa się w obie strony. To, że jako literaturoznawcy wiemy, co to jest średniówka, nie znaczy, że wiemy, jakie struny w czytelnikach może poruszyć tekst i jakie interpretacyjne ścieżki (i, dalej, sposoby oswajania rzeczywistości) mogą się w nas otworzyć.

O ile w przypadku reportażu, felietonu czy innych gatunków stojących raczej po dziennikarskiej stronie na pierwszej linii stoi funkcja poznawcza – dowiadujemy się o światach, do których nie mieliśmy dostępu – o tyle przy fikcji sprawa się nieco bardziej komplikuje. Dlaczego czytamy? Z ciekawości? Dla przyjemności? By uciec od obowiązków? A może po to, żeby pobudzić wyobraźnię? Jedną z najważniejszych i naprawdę unikatowych zdolności prozy jest, dla mnie samej, przemiana w laboratorium. Fikcja sprawdza scenariusze, przewiduje przyszłość, popełnia błędy, wnika w umysły, konfrontuje z niechcianym. Przede wszystkim jednak wyzwala – demaskuje tanie prawdy, wadzi się ze stereotypami, podważa status quo, budzi potrzebę dyskusji i agonu. Lepiej jej wśród grupy, niż na półce. Ale z tych samych powodów bywa niewygodna: nie dostarcza prostych rozwiązań, jest niejednoznaczna, stawia opór i wymaga pracy. I z tej perspektywy, być może rzeczywiście zanika umiejętność czytania fikcji: bo ta potrzebuje ożywionej dyskusji, wymiany myśli i konfrontowania przekonań, na co coraz mniej czasu i miejsca. Ale droga do odwrócenia tej sytuacji jest naprawdę prosta, gdy idzie o formę działania: może nie kolejny festiwal i nagroda, ale warsztat? Może nie wykład, ale koła czytelnicze? O tym kolejnym razem.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
6
Świetne
Świetne
1
Smutne
Smutne
1
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
1