Książka widmo na trudny czas
Opublikowano:
14 kwietnia 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Poezja Małgorzaty Lebdy ma już swoje osobne miejsce we współczesnej literaturze. Słusznie nagrodzona Poznańską Nagrodą Literacką, Silesiusem, Orfeuszem, w końcu: Nagrodą Literacką Gdynia, wraca raz jeszcze, w najpiękniejszym tryptyku na trudne czasy.
Premiera, która się nie odbyła
Zupełnie przed chwilą, bo 22 dnia marca, miałoby premierę powtórne wydanie trzech tomów wierszy poetki w jednej książce – miałoby, ponieważ premierę nowej publikacji wydawnictwa WBPiCAK we współpracy z Miejskim Centrum Kultury w Bydgoszczy przerwała pandemia.
Jest w wystukanym przed chwilą zdaniu coś sensacyjnego, może nawet lekko zatrważającego. Dlatego też nad książką, która już jest, ale właściwie jeszcze jej nie ma, warto się na chwilę zatrzymać.
I chociaż czas przed nami wszystkimi dziwny i surrealistyczny, tom Małgorzaty Lebdy przynosi pocieszenie i komfort, moment wytchnienia.
Gdybym miała na czas domowych aresztów przepisywać lektury, żeby choć trochę wzmocnić podupadłe morale, nawet bez premiery „Spraw ziemi”, podsuwałabym właśnie te wiersze.
Dlaczego? Za czułość. Za niesłychaną uważność, delikatność poetyckiej tkanki, która pulsuje pod palcami, za rozwagę i obserwację tak przenikliwą, że razem z poetką możemy oglądać mrowia pszczół i sączący się z plastrów miód. Za głos dziecka, za najpiękniejsze portrety żałobne rodziców, jakich poezja nie widziała od czasów Różewicza, za konceptualny rygor, który nie ciąży. Za przywrócenie słownikowi pojęcia tak podejrzanego i niestosownego, jak piękno.
Sprawy lasu, sprawy ziemi
Teksty Lebdy są tymi, do których sama wielokrotnie wracam. „Sprawy ziemi” stanowią wielki powrót. Dla wielu czytelników pierwszym spotkaniem z idiomem ultramaratonki i taterniczki był fenomenalny „Matecznik”. Później były nieco mniej subtelne, ale mocniej wbijające drzazgi pod skórę „Sny uckermärkerów”, które miały być jego domknięciem.
Przed tomami z 2016 i 2018 roku ukazała się jednak jeszcze jedna książka; jej nakład już dawno się wyczerpał, ale teraz może wybrzmieć raz jeszcze. I to tak, jak na to zasługuje. Mowa o „Granicy lasu”, poświęconej zmarłym rodzicom poetki.
obłęd
wierzę że należy pospiesznie zapisywać zadrapania ciernie i mszyce
na gałęziach zimnego lasu ponadto was zgromadzonych przy skrzącym
ognisku tak rozpoczniemy jesień i resztę czasu który dyktować będą
wyloty pszczół z wilgotnych uli przy tych szeptach przychodzą mi na
myśl drżenia alkohol odwiedzanie cmentarzy żegnanie bliskich i obłęd
kiedy dzieci otaczały na ścieżce jadzię spod lasu (noszącą w sobie
chorobę) pamiętam ich wrzask jadziu pokaż konika pokaż konika
ale bywały noce kiedy wszyscy byliśmy tacy sami kiedy
dla wszystkich psy wyły ten sam strach.
I jak zwykle w wierszach poetki słyszymy o życiu wsi, a raczej: słyszymy i widzimy wieś. Ten obraz nie jest sielankowy i uładzony, chociaż opowieść dziewczynki ma w sobie coś z ludowej baśni: cień mroku, gęstość, ciężar i lęk.
Procesje rosłych mężczyzn doglądających pól i nawiedzających dom na granicy lasu są niesamowite i samowite jednocześnie.
Budzą ciekawość, są jakoś znajome, ale równocześnie tak obce i z innego świata. Snują opowieści, które bohaterka tomów zbiera i przepisuje, dając nam coś na kształt dzienniczka z dojrzewania:
proch
zimne wieczory sprowadzały ich do naszego domu ściągali w sieni
ciężkie buty wypijali mocne herbaty wolno wypowiadali zachrypnięte
słowa mrużąc przy tym oczy jakby światło wprowadzało zamęt mówili
o śmierci jakbyśmy tego potrzebowali (podobno jej czystą odmianę
przywieźli z gorącej libii znad chalidż surt) spracowanymi dłońmi
strzepywali do doniczek popiół wieczny proch wychodzili nagle
zacierając ręce jak złodzieje z bogiem rzucali na progu dawało nam
to niespokojny sen przerywany przez trzeszczenie podłóg bezdech
i pragnienie które jeszcze nas dławi
Przyroda u Lebdy nie jest ani landszaftem, ani estetyzowanym fantazmatem.
Jest w niej coś o wiele bardziej tajemniczego i uwodzącego, bardzo trudnego do pochwycenia, jeżeli nie chcemy wpaść w pułapkę mistycyzmu z braku odpowiedniego słownika.
To natura była pierwsza. To zwierzęta mieszkały w beskidzkich wsiach na długo, zanim sprowadził się tam pierwszy człowiek. To my naruszamy granice ładu, przypomina Lebda:
granica lasu
las czuje pustkę tego domu i próbuje się zbliżyć wysyła młode sarny
by obgryzały kruche gałęzie jabłoni przygląda się rozrasta i podchodzi
lisem pod stodoły z ciężkich bali musisz wiedzieć że mamy z lasem
niedokończone strachy i mgliste historie należy je opowiedzieć stąd
te nieustanne spacery nasłuchiwania zbieranie żołędzi wcieranie
bzowiny w ciało suszenie grzybów i ziół
Trzy rozdziały jednej historii
Zbiór trzech tomów ułożonych koło siebie, czytanych jako jedna opowieść, pokazuje nam subtelne zmiany w poetyce Lebdy.
Bohaterka wierszy dorasta, razem z nią zmienia się język, a zmiana języka pociąga za sobą zmianę w postrzeganiu otaczającej ją codzienności.
Dziewczynka w „Mateczniku” obserwuje pracę ojca; dogląda zwierząt, zajmuje się sprawami lasu, aby po śmierci patriarchy przejąć obowiązki i zarządzać rytmem przyrody o tyle, o ile wystarczy jej sił.
poranek: praca we krwi
wilgoć drąży modrzewiowe belki werandy
przez okno zimnego pokoju obserwuję ojca
nocą halny położył w sadzie stare grusze
z wysokości widać nieszczęścia całej wsi
zerwane dachy połamane słupy
wysokiego napięcia
ojciec przywołuje mnie podaje scyzoryk
i każe wyjąć sobie z nadgarstka czarną drzazgę
musisz nauczyć się pracować we krwi mówi
ranę zalewamy pszczelim kitem na alkoholu
mamy od niego żółte cierpkie dłonie
przedwiośnie: pierwszy oblot
obserwujemy słupek rtęci (słońce przywróciło skórze ojca
kolor mahoniu) do wiader wlewamy wodę wkładamy słomę
i idziemy w pasiekę poić owady
ojciec otwiera ul pokazuje matecznik i czerw pszczoły
są agresywne przez warstwy ubrań dosięgają naszych ciał
musisz być uważna i wsłuchiwać się w natężenie ruchów
w domu przykładam do napuchniętych miejsc szare mydło
we włosach czuję powolne ruchy owada
I chociaż nauka ta ma w sobie dużo szorstkości i czegoś na kształt dystansu, nadal wyziera z niej nieprzebrana wręcz czułość ojca do córki i córki do ojca, zwłaszcza kiedy dziecko podkrada monety z płaszcza rodzica, żeby wrzucić je do gipsowej skarbonki-Maryjki.
matka boska: gipsowy klej
wynosimy ją na werandę mamy tam dobre światło
jej głowa rozłamała się na wysokości ust żeby jaka
kara boska za to na was nie przyszła
sklejamy matkę boską od dołu szukam odłamków z wężem
potem stóp naskórek dłoni twardnieje od schnącego kleju
ostatecznie matka boska wygląda przyzwoicie brakuje
jej tylko serca i w plecach ma dziurę to tam będę wrzucać
ciężkie monety wykradane z niedzielnego płaszcza ojca
Cykl natury
Szczególne miejsce w tych ekopoetyckich tekstach zajmują relacje pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem czy szerzej: człowiekiem a środowiskiem. Czułość i uważność tych obserwacji, miniraportów z codziennych zachwytów, bardzo ciężkiej przecież pracy nad utrzymaniem gospodarstwa, które łączy się z cyklem życia przyrody i kalendarzem wyznaczanym przez ziemię, pozostaje czymś niezwykłym dla współczesnej poezji.
O łączności z przyrodą przypomina nam przede wszystkim choroba, nieodłączna, zawsze przykra, część naturalnego porządku.
Pocieszeniem w czasach zarazy pozostaje pewność, że cykl przyrody za chwilę się odnowi.
maj: ogień I
ojcu zapaliło się serce mówią ciotki
zwierzęta są niespokojne pszczoły obsiadają parapety
nie wracają na noc do uli rankiem znajduję je martwe
i grzebię pod krzakiem aronii
ojca widzę kilka dni później w jasnej szpitalnej sali
coś odebrało mu siły i zamgliło oczy
w myślach dzielę między siebie i rodzeństwo wszystkie
należące do niego gołębie jednego z nich mam w lnianej
siatce (w litrowym słoiku) matka zrobiła z niego
tłusty rosół
maj: ogień II
ojciec pyta o pasiekę wydaje surowe instrukcje węzę
wkładaj delikatnie wybieraj ciepłe dni aby nie przeziębić
gniazda bądź uważna ostatnim razem poprosił o paczkę
klubowych kupiłam ją za pieniądze wyciągnięte z maryi
maj: warroza
ukrywałem przed tobą
chorobę pszczół
nie mogłem inaczej
to przecież na ich przykładzie
miałem cię uczyć życia
nie śmierci