fot. Dawid Tatarkiewicz

Kto się śmieje pierwszy, czyli wspomnienie zimy

Lubię miejsca, w których słychać ciszę. Należy do nich dolina Wełny. Żeby się tam dostać, skorzystałem z usług kolei. Zaczęło się od lekkiej nerwówki. Nie mojej.

Niektórzy z nas przeżywają przejazd pociągiem w stanie „gorączki podróży” (niem. Reisefieber). Kiedy spokojnie studiowałem tablicę odjazdów, nieopodal podjechała taksówka. W atmosferze ożywionej dyskusji wysiadły z niej dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Jeden z nich był autochtonem, trójka miała wkrótce wyjechać z Poznania.

Peron dziewiąty?

Siłą rzeczy, acz zupełnie niechcący, stałem się towarzyszem ich dylematów.

 

Bilet kupimy w pociągu!
– Tak, u konduktora!
– Który peron?
– Zobaczcie: peron drugi – lecimy! – autorytatywnie, lecz jakby pytająco stwierdziła jedna z kobiet.
– Nie, co ty mówisz?! – odparła druga. – Peron dziewiąty!
– Tak, rzeczywiście. Nie! Nie! No co ty?! – peron drugi!
– Gdzie patrzysz?! Nie tu jest peron, tylko tam – wskazała palcem. – Peron dziewiąty!
– Ale gdzie jest peron dziewiąty?
Autochton, też niezbyt zorientowany w układzie poznańskiego dworca, zauważył przytomnie:
– Tam jest plan peronów, chodźmy! – i podeszli do tablicy.

 

Niewiele to dało. Z każdą chwilą rosło napięcie, a podróżni i ich opiekun nie mogli ustalić, którędy dostać się na peron dziewiąty. I wtedy do akcji wkroczyłem ja!

 

– Proszę iść tamtędy (tu wskazałem kierunek), później tunelem do peronu.

 

Podziękowali, ruszyli i tyle ich widziałem. Powiał tylko lekki wiatr, który zostawili po sobie, pędząc na pociąg.

 

fot. Dawid Tatarkiewicz

fot. Dawid Tatarkiewicz

A ja, nie bez ciekawości, spojrzałem na tablicę odjazdów. I uśmiechnąłem się w duchu. Jak Państwo sądzą, ile czasu zostało do odjazdu pociągu z peronu dziewiątego? Odpowiadam: dziesięć minut!

W ciągu dziesięciu minut osoba obeznana z dworcem może kupić bilet w kasie, przejść do pociągu, zjeść kanapkę i podumać na dowolny temat. Oczywiście nie zawsze, są takie dni, że w tym czasie trudno byłoby kupić bilet. Ale nie dziś.

Uczymy się całe życie, czyli dokąd ten pociąg?

Poszedłem na właściwy peron i wszedłem do podstawionego pociągu. Znalazłem dobre miejsce i już miałem na nim siadać, kiedy nagle, z tyłu, dopadł mnie przeszywający głos pewnej pani, która zadała mi pytanie w taki sposób, jakbym był co najmniej kierownikiem pociągu:

 

– Czy on jedzie do Piły?!
– Taką mam nadzieję… – odparłem niepewnie, gdyż to pytanie, tak zadane, wzbudziło we mnie sporą dozę wątpliwości. – W każdym razie, ja jadę w tym kierunku – dodałem z uśmiechem.

 

Rozgościłem się na wybranym miejscu. Pani siedziała po drugiej stronie otwartego wagonu i przez pierwszą część podróży prowadziła ożywione rozmowy telefoniczne, których w obecnych czasach – chcąc nie chcąc – jesteśmy coraz częściej świadkami. Pani rozmawiała między innymi z nauczycielką, mającą określony problem, nazwijmy to: wychowawczy.

 

W każdym razie, zrozumiałem, skąd wziął się ów charakterystyczny ton zapytania mnie o kierunek podróży. Pani, która mi je zadała, okazała się być kimś w rodzaju doświadczonej nauczycielki z kwalifikacjami. Zawodowca da się poznać w każdych warunkach! – tym samym, wiedziałem już, dlaczego przed chwilą poczułem się trochę jak uczniak przy tablicy.

Kłębek: nerwów czy Wełny?…

Po tej emocjonującej podróży należała mi się chwila oddechu w naturze. Wbrew zapowiedziom pogodowym, w Poznaniu świeciło słońce. Na miejscu powitały mnie już jednak ciężkie, stalowoszare chmury. Było mroźno, naokół biało (leżał śnieg) i raczej przenikliwie zimno.

Marsz sprawił, że szybko się ogrzałem. Dotarłem do rzeki. Nie tak ją pamiętałem. Lata temu fotografowałem ją aparatem średnioformatowym, również w śnieżnej aurze. Wełna, oglądana tym razem, jakby zmężniała, nabrała wody w koryto, miała wysoki poziom. I to w czasie mrozów, jeszcze przed topnieniem śniegów. Pamiętałem, że wtedy, podczas pierwszej tu wizyty, szedłem brzegiem, teraz byłoby to niebezpieczne, miejscami wręcz niemożliwe.

Mijałem siedzące na wodzie w małych grupach kaczki krzyżówki i pojedyczne kormorany. U ujścia Flinty do Wełny kaczek było więcej. Pośród krzyżówek znalazła się też para gągołów. Mężczyzna spotkany na terenie ośrodka kajakowego (zapewne gospodarz miejsca) był na tyle miły, że – kiedy zobaczył aparat fotograficzny na mojej szyi – zaprosił mnie na teren przystani, gdzie mogłem stanąć twarzą w twarz z ujściem Flinty.

 

fot. Dawid Tatarkiewicz

fot. Dawid Tatarkiewicz

Chwilę później znalazłem się na moście przerzuconym przez Wełnę, a przeszedłszy kawałek dalej – na moście na Flincie. Posiliłem się. Wysoko nad moją głową szybował dorosły bielik, a w oddali spostrzegłem dzieci, zmierzające w moim kierunku.

Dziewczynka wyglądała na dziesięć, może jedenaście lat, chłopiec był młodszy i niepozbawiony innowacyjnych pomysłów. W pewnym momencie spostrzegłem, że plecak prowadził wielce oryginalnie: jak sanki, ciągnąc go po śniegu. Kiedy byli przy mnie, chłopak ponownie zmęczył się jego dźwiganiem i zamienił w sanki bez płóz. Usłyszałem wtedy spokojny głos dziewczynki:

 

– Nie rób tak, bo pobrudzisz plecak.

 

Sądzę, że było to rodzeństwo. Młoda dama nie poprzestała jednak na prostym pouczeniu brata, ale – widząc, że prośba nie odniosła skutku – wzięła od niego plecak i pomogła mu go nieść. Mi pozostało utrwalić tę scenę – słownie. Aparat fotograficzny miałem na czas jedzenia drugiego śniadania schowany w torbie. Czułem, że gdy tylko go schowam, wydarzy się coś ciekawego…

Powrót?…

Przez kilka minut biłem się z myślami. Wracać pociągiem, który miał jechać niebawem czy tym późniejszym? Słońce chyliło się już ku zachodowi. Kiedy byłem po pół godziny żwawego marszu na stację PKP, wiedziałem już, że nie zdążę na godzinę planowego odjazdu. Mogłem liczyć tylko na to, że skład będzie miał spóźnienie.

 

fot. Dawid Tatarkiewicz

fot. Dawid Tatarkiewicz

Na stacji był tylko jeden peron. Tylko jeden tor. Miałem wcześniej kupiony bilet powrotny. Pociąg spóźnił się trzy minuty. Ja, niestety – pięć. Zabrakło mi więc dwóch minut. Pomachałem odjeżdżającemu pociągowi na pożegnanie i wykonałem mu pamiątkową fotografię.

Przyszło mi do głowy stare porzekadło: kto się śmieje pierwszy, ten się śmieje ostatni. Lepiej jest być na peronie dziesięć, nawet dwadzieścia minut przed czasem odjazdu, niż minutę po. Chociaż gorączka podróży nie jest najmilszym odczuciem, to jednak często pozwala uniknąć sytuacji, w której co prawda będziemy pierwsi, ale dopiero na kolejny pociąg.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
1
Świetne
Świetne
2
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
1
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0