Late Summer Festival: Deszcz i łzy
Opublikowano:
5 września 2018
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Pierwsza edycja nowego poznańskiego festiwalu była okazją do pożegnania wakacji w muzycznym stylu. W ramach imprezy zagrali: Tom Odell, Nosowska, Daria Zawiałow i wielu innych. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie zimny deszcz i kiepskie nagłośnienie, które potrafią zepsuć nawet najlepszy koncert w plenerze.
Festiwale w Poznaniu wyrastają jak grzyby po deszczu. I to dosłownie – o czym w ostatnią sobotę przekonała się publiczność debiutującego Late Summer Festival. Po fali nieznośnych upałów nastały chłodniejsze dni – znacznie przyjemniejsze, jednak w przypadku imprez pod chmurką również dość problematyczne, z racji nieprzewidywalności aury. Jeśli od rana kropi, to później będzie już tylko gorzej? Czy przestanie padać, zanim pierwszy zespół wejdzie na scenę? Ile osób zostanie w domach, widząc deszczową pogodę za oknem? To pytania, które w czasie bardziej kapryśnych miesięcy stawiają sobie organizatorzy wszystkich imprez pod gołym niebem.
Trudno im się dziwić – muzyka na żywo lubi słońce i ciepłe wieczory. Stali bywalcy Przystanku Woodstock czy Open’er Festival z pewnością aż zadrżą na wspomnienie wyjątkowo deszczowych edycji, w czasie których pola namiotowe dosłownie pływały, a strugi deszczu skutecznie zabierały całą przyjemność z zabawy. Mety toru regatowego nad Jeziorem Maltańskim na szczęście nie zalało, choć co rusz słychać było zrozumiałe psioczenie spod przeciwdeszczowych peleryn i parasoli.
O NICH BĘDZIE SIĘ MÓWIĆ
Line-up pierwszego Late Summer, zwłaszcza jak na debiut, mógł imponować. Od późnego popołudnia na małej scenie festiwalu grali kolejno: Pepe (utalentowany producent muzyki elektronicznej z Ostrowa Wielkopolskiego, znany choćby z kompilacji labelu Flirtini czy współpracy z wokalistką Izą Lach), Kamil Pivot – raper, o którym powinno być już tylko głośniej (głównie za sprawą jedynego w swoim rodzaju flow) oraz Michał Kowalonek – ekslider Myslovitz i wciąż lider grupy Snowman, który jednak od jakiegoś czasu, wzorem choćby Artura Rojka, stawia przede wszystkim na karierę solową. W ramach festiwalu artysta przedstawił premierowe utwory ze swojej nadchodzącej płyty „O miłości w czasach powstania wielkopolskiego” – koncept albumu pełnego szacunku do ważnej części naszej historii, ale również czegoś, co można określić „uniwersalnym, ponadczasowym romantyzmem”, działającym na odbiorcę również w oderwaniu od historycznego kontekstu niosących go piosenek.
Później małą scenę przejmowali: młoda Mery Spolsky – objawienie wytwórni Kayax (postać charyzmatyczna i mająca na siebie konkretny, poprockowy pomysł, za który otrzymała nawet nominację do Fryderyka), a także kultowe w niektórych kręgach Muchy, które powróciły w oryginalnym składzie, przypominając nam swój debiutancki „Terroromans”, od którego premiery minęło już dziesięć lat.
LATE SUMMER FESTIVAL: MŁODZI ZDOLNI
Jeszcze ciekawiej działo się na scenie głównej, pod którą już przed koncertem Ralpha Kaminskiego czekał całkiem spory tłum. Godzina z tym magnetycznym i bardzo świadomym wokalistą, prezentującym się w jazzie nawet lepiej niż Piotr Zioła w bluesie, minęła szybko i okazała się idealną rozgrzewką przed daniami głównymi. Rozgrzewała od środka finezyjnym, filmowym, w pełni artystycznym popem, którego najlepszymi przykładami są piosenki „Melancholia”, „Podobno” i „Apple Air”.
Publiczność zachwyciła też świętująca dziś wielkie sukcesy młoda i zdolna piosenkarka Daria Zawiałow. Zagrała wybrane utwory ze swojej pierwszej, złotej i jak na razie ostatniej płyty „A Kysz!”. W sobotni wieczór częstowała bynajmniej niegłodnymi kawałkami, takimi jak przebojowe „Miłostki”, „Kundel Bury”, „Lwy”, „Król Lul” czy „Malinowy Chruśniak”. Są one koronnymi dowodami na to, że „komercyjna muzyka alternatywna” to żaden oksymoron. Jeśli jakimś cudem nie mieliście jeszcze okazji zetknąć się z twórczością Zawiałow, to musicie wiedzieć, że w wielu jej momentach jest Natalią Przybysz i Melą Koteluk w jednym.
NOSOWSKA NA TŁUSTO…
Krótko przed godziną 20 myślało się już tylko o Katarzynie Nosowskiej. Po niedawnym rozwiązaniu grupy Hey (lub jak wolą określać to jej członkowie: zawieszeniu na czas bliżej nieokreślony), największa introwertyczka polskiej muzyki rozrywkowej nie zwalnia tempa i rozwija swoją karierę z wielkim impetem. Po sukcesie cyklu humorystycznych filmików publikowanych w serwisie Instagram, artystka wydała kontynuujący go zbiór jeszcze śmieszniejszych, satyrycznych, absolutnie rozbrajających felietonów pt. „A ja żem jej powiedziała…”, który po trzech miesiącach od swojej premiery wciąż jest jednym z najchętniej kupowanych tytułów w polskich księgarniach. To jednak dopiero początek – w tym samym czasie ukazał się teledysk do singlowego „Ja Pas!”, zapowiadający nowy album Nosowskiej, z którym powróci do Poznania już jesienią, w ramach trasy koncertowej „Na Tłusto”.
Choć koncert na Late Summer Festival nie odpowiedział na pytanie, w którą stronę Nosowska podąży tym razem, to na pewno sprawił wiele przyjemności wiernym fanom artystki – zwariowanej bardziej niż kiedykolwiek, zachwycającej klimatycznym afro, a przede wszystkim sugestywnymi wykonaniami (czy kiedykolwiek było inaczej?) numerów ze swoich starszych solówek: nowej techno wersji niepokojącego „Jeśli wiesz, co chcę powiedzieć”, otwierających „Ósemkę” piosenek „Rozszczep”, „Daj spać!”, „Polska” i „Nomada” czy „Era Retuszera” z „UniSexBlues”. I wszystko byłoby pięknie, gdyby tylko nie kiepskie, a niekiedy nawet fatalne nagłośnienie całego zespołu… Odbieranie głosu Nosowskiej jest grzechem ciężkim. Kropka.
…TOM ODELL NA SŁODKO
W końcu przyszedł czas na Toma Odella, który podobnie jak Nosowska właśnie przygotowuje się do wydania nowej płyty pt. „Jubilee Road”. Ten młody angielski piosenkarz nie bez powodu był headlinerem pierwszej edycji festiwalu – 174 miliony wyświetleń klipu do jego wielkiego, widowiskowo wykonanego hitu „Another Love” nie wzięły się znikąd, mimo że przez wielu bardziej wybrednych miłośników muzyki indie folkowej czasem nazywany jest odtwórczym klonem Bena Howarda.
To prawda, że miłosne piosenki Odella – chociażby takie jak zaprezentowane tego wieczoru przesłodkie „Grow Old With Me”, jeszcze słodsze „I Know” czy soulowe i już bardziej wyraziste „Concrete” – wydają się obliczone na jeden wielki płacz u co wrażliwszych, jednak trzeba przyznać, że jego utwory świetnie sprawdziły się w malowniczym plenerze poznańskiej Malty.
Artysta – przez niektórych europejskich dziennikarzy złośliwie określany „Eltonem Johnem dla ubogich” – nawiązywał kontakt z publicznością od samego początku, wyraźnie urzekając ją (te piski!) nie tylko swoim nastrojowym głosem z delikatną, nawet intrygującą manierą, ale również tekstami, w których choć nie wspina się na poetyckie wyżyny, to akurat przy tak deszczowej, niemal jesiennej aurze naprawdę mógł się podobać. „On another love, another love, all my tears have been used up” – czasem najbardziej banalne, acz melodyjne słowa potrafią wbić się w głowę z zabójczą skutecznością. Czy w przyszłym roku finał Late Summer Festival również zakończy się zbiorowym wzruszeniem?
Pierwsza edycja Late Summer Festival odbyła się w sobotę 1 września w godzinach 16–23 na mecie toru regatowego nad Jeziorem Maltańskim (ul. Wiankowa 3).
CZYTAJ TAKŻE: Algiers – jak kamyk w bucie
CZYTAJ TAKŻE: Być jak Diana Krall
CZYTAJ TAKŻE: Ten hałas dobiega z poddasza. Recenzja płyty „Strojownia”