fot. Okładka książki „Fiszki”, materiały prasowe

Miałem ochotę raz jeszcze szturchnąć kapitalizm

Z Tomaszem Bąkiem na temat najnowszej książki „Fiszki”, twórczych taktyk poetyckich i tego, czy rzeczywiście tak trudno wyobrazić sobie rewolucję gospodarczą, rozmawia Oskar Czapiewski.

„Słownik języka polskiego” wskazuje, że jedno ze znaczeń słowa „fiszka” (trzecie w kolejności) to: „znaczek do płacenia w czasie gry, wymieniany później na pieniądze”. Wyczuwam tu dość przejmującą ironię. Czy to celowy zabieg?

Nie jest to znaczenie, w które przesadnie mocno celowałem. Tym razem w zasadzie nie zastanawiałem się nad tytułem, wyszło mi to bardzo naturalnie, organicznie. Tytułowe „Fiszki” to oczywiście materiały dydaktyczne, krótkie notatki z lektury, rodzaj wstępu do seminarium czy dyskusyjnego klubu książki, ale w pełni DIY, na własnych zasadach, a czasem wręcz pomimo zasad.

 

Nie bez znaczenia jest też fonetyczne podobieństwo „fiszek” do „Fishera”, patrona książki, ono moim zdaniem w odpowiedni sposób spaja zaprojektowaną formę z przedmiotem dociekań.

Żetony, kredyty czy (częściej) punkty lojalnościowe rzecz jasna gdzieniegdzie w treści się pojawiają, natomiast nie uważam ich za centrum publikacji: „Fiszki” raczej starają się od tych pieniędzy uciekać, skupiając się przede wszystkim na społecznych i kulturowych skutkach utowarowienia kolejnych obszarów ludzkiego życia, a nie na sposobie prowadzenia wymiany. To oczywiście też bardzo ciekawe zagadnienie – być może kiedyś poświęcę mu kilkadziesiąt tysięcy znaków ze spacjami.

 

„Fiszki” bazują na książce Fishera „Realizm kapitalistyczny”. Skąd pomysł na ten projekt?

 

Tomasz Bąk czytający wiersze podczas Festiwalu Puls Literatury, mat. pras.

Tomasz Bąk czytający wiersze podczas Festiwalu Puls Literatury, mat. pras.

W filmowym „Forreście Gumpie” jest taka ikoniczna scena, w której bohater grany przez Toma Hanksa w pewnym momencie życia ma po prostu ochotę pobiegać, i to jest mniej więcej motywacja, która kryje się za powstaniem „Fiszek”: po prostu miałem ochotę raz jeszcze szturchnąć kapitalizm.

Po „Bailoucie” potrzebowałem chwilę odpocząć od tego wielkiego tematu, ale minęło trochę czasu, zaliczyłem kilka dziwnych prac bez sensu, zebrałem myśli i uznałem, że spróbuję raz jeszcze, tym razem nieco inaczej, z jednej strony zawężając nieco obszar teorii, na której bazowałem (choć poza Fisherem pojawia się chociażby Baudrillard, zresztą przywoływany w „Realizmie kapitalistycznym”), z drugiej zaś nieco poszerzając rejon poszukiwań o mechanizmy, które zbyt często wydają nam się naturalne, przez co mogą sobie trwać w zasadzie nieniepokojone. Mamy więc pewne przesunięcia tematyczne i raczej rozciągnięty na wiele dekad proces, a nie pojedyncze, gwałtowne wydarzenie. Do końca nie wiem, czy to dobrze, bo gwałtowne wydarzenia często wywołują (zrozumiałe i słuszne) oburzenie, a długotrwałym procesom towarzyszy raczej rozczarowanie i smutek. Do końca nie wiem, jaki jest potencjał rewolucyjny smutku, ale nie jestem przesadnym optymistą.

 

Pytanie nie jest łatwe, ale ze względu na twoje wykształcenie nie omieszkam go pominąć: czy koniec kapitalizmu rzeczywiście jest tak trudny do wyobrażenia? A jeśli już, to jak – z perspektywy ekonomicznej – mógłby on wyglądać?

Lubię to porównanie z rowerem, który przewraca się, gdy tylko staje w miejscu – mniej więcej tak mogłoby to wyglądać, gdyby w 2020 roku lockdown był nieco dłuższy i bardziej rozległy, a państwa nie rzuciłyby dodatkowej gotówki na rynek. Inna możliwość to chociażby awaria systemów płatności bezgotówkowej, której nie dałoby się w krótkim czasie naprawić. Są też takie bardziej utopijne opcje, jak np. umorzenie długów, o którym swego czasu pisał śp. David Graeber, albo (rzekomo) gładkie przejście do gospodarki postwzrostu, w której nieskończony wzrost w ramach skończonego systemu nie byłby już jedynym gospodarczym imperatywem, co musiałoby zrewidować podejście do takich kotwic systemu kapitalistycznego, jak dług czy stopa procentowa.

 

Fabuła popularnego serialu, „Mr. Robot”, była inspirowana właśnie ideami Davida Graebera. Tu pojawia się obecna w „Fiszkach” konstatacja – w kapitalizm wsiąka wszystko, nawet bunt przeciwko sobie. Z drugiej strony zastanawia mnie to, jakie masz podejście do kinematografii i literatury (albo: kinematografii z literaturą). Odświeżyłem ostatnio „Patersona” Jima Jarmusha i wróciły do mnie myśli, które wypowiadał już gdzieś Dukaj na stronach książki „Po piśmie”, o współczesnych czytelniczkach i czytelnikach; ci mają już nie być zdolni do czytania dłuższych tekstów. Uskarżał się na to również Fisher (niby boomer alert, ale statystyki – jeśli im ufać – mówią za siebie). Z drugiej strony wiele osób interesuje to, jak literatura współpracuje z innymi mediami. Szczepan Kopyt na przykład łączy ją z muzyką elektroniczną. Norman Leto niekiedy wiersze przemyca w obręb sztuk wizualnych. Może to jest właśnie naturalna droga rozwoju literatury? Jej lityczne właściwości…

Okładka książki „Fiszki”, materiały prasowe

Okładka książki „Fiszki”, materiały prasowe

Próbowałem kilkukrotnie działań wykraczających poza kartkę (przykładem może być teledysk do wiersza z „O, tu jestem” czy współpraca z Filipem Zawadą w ramach jednej z edycji Ars Cameralis), widzę potencjał w takich formach, ale sam najchętniej sięgam jednak po książkę.

 

Mam wrażenie, że taka forma pozostawia mi, jako odbiorcy, najwięcej autonomii, i to ja mogę decydować o miejscu, czasie, kolejności, intensywności kontaktu czy playliście w tle. Jest jeszcze jedna istotna rzecz, o której zresztą zdarzało mi się wspominać kilkukrotnie: mieszkam w niewielkim mieście, z tradycjami raczej robotniczymi, a nie artystycznymi, i po prostu wiersz jest mi tu najłatwiej wyprodukować.

Na początkowym etapie (bo przy samej książce to już się oczywiście zmienia) nie potrzebuję współpracowników, budżetu, scenografa, minibaru… Nie wiem, czy jestem najlepszą reklamą wyspowości, i wolałbym się nie zastanawiać, czy pielęgnuję ją z wyboru, czy może wyłącznie dlatego, że pozostaje w zasięgu ręki. Wiersz, jako dobro luksusowe, przypomina nieco okulary przeciwsłoneczne marek mających przydawać ich klientom statusu – jest niedrogi w produkcji. To zresztą nie jest jego jedyna przewaga: zdecydowanie trudniej go zgubić, a i jako producent-pracownik staram się sam siebie przesadnie nie wyzyskiwać.

 

W jednym ze swoich wykładów pan prof. Piotr Śliwiński wskazał w twoich wierszach obecność romantycznych tropów. Jak myślisz, czy słusznie? Czy człowiek-pizda cierpi za miliony?

Pozostaje mi chyba jedynie zaufać intuicji pana Piotra. Wydaje mi się, że wraz z innymi koleżankami i kolegami po piórze jesteśmy u romantyków zadłużeni znacznie bardziej, niż chcielibyśmy się do tego przyznać. Na to się zresztą nakłada jeszcze kwestia odbioru, wciąż uwikłana w romantyczne paradygmaty poety i wiersza, którą można sobie rozgrywać na różne ciekawe sposoby, jeśli oczywiście akurat uda się o to potknąć, do czego gorąco zachęcam.

 

Jest jeszcze jedna ciekawa możliwość odczytywania twojej twórczości, którą proponuje Oskar Meller – Debordowski détournement, czyli dywersja, przechwytywanie języka nieprzyjaciela. Taki quasi-sabotaż. Jakimi rejestrami językowymi otaczasz się na co dzień? Które z zasłyszanych wymagają największej dywersyfikacji?

Lubię żargony branżowe, określenia i frazy, które są naturalne jedynie dla określonych grup zawodowych lub osób, które z racji wykształcenia bądź tzw. doświadczeń życiowych zostały wtajemniczone w sprawy, o których większość z nas nie ma pojęcia.

 

Naturalnie przyciąga mnie do niefortunnych sposobów korzystania z polszczyzny: są to zwykle sytuacje, gdy ktoś chce się wydać mądrzejszy, niż jest w rzeczywistości, co prowadzi do spektakularnych kiksów.

Niekiedy wizualizuję sobie dyskurs jako taflę lodu, po której wprawdzie z powodzeniem śmiga kilkoro łyżwiarek i łyżwiarzy figurowych, ku powszechnemu zdumieniu, ale większość z nas to jednak te krowy na lodowisku z popularnego niegdyś dowcipu. A mimo to jakoś trzeba się dogadać, dlatego bardziej złożone narzędzia ścierają się z tymi zupełnie prostymi, co prowadzi do zabawnych rezultatów. Przyjemny jest także moment, gdy wypowiedź próbuje dodać powagi zupełnie absurdalnej sytuacji, zbieram też sobie często taką słowną watę, utarte zwroty charakterystyczne dla określonych światopoglądów, które często brzmią tak, jakby stała za nimi poważna, namacalna teoria, a zwykle okazują się marksizmem kulturowym na kiju.

 

W wywiadzie dla Kultury u podstaw z 2018 roku powiedziałeś: „chciałbym wykraczać poza uśrednione role działania wiersza”. W kolejnym roku otrzymałeś Stypendium im. Stanisława Barańczaka, rok później poemat „Bailout” zgarnął Nagrodę Literacką Gdynia, a w 2022 tom „O, tu jestem” otrzymał Literacką Nagrodę m. st. Warszawy. Jaki jest twój stosunek do nagród literackich w Polsce? Czy uważasz, że pomagają we wspomnianym wykraczaniu poza rolę wierszy? Popularyzują je?

Nagroda jest krótkim rozbłyskiem reflektorów wystrzelonym w stronę książki poetyckiej – wyjątkowo cennym, bo rzadko spotykanym.

 

Wybór jurorów powinien być stemplem jakości, wskazówką dla czytelników i czytelniczek, i dochodzą do mnie sygnały, że faktycznie działa to w ten sposób: osoby, które nie są w stanie śledzić całej produkcji poetyckiej w Polsce (przypominam, to z reguły ponad dwieście tytułów rocznie), chętnie sięgają po książki nominowane i nagrodzone, obdarzając zaufaniem same instytucje nagród, ale i stojące za nimi jurorki i jurorów.

Uważam to za pewną wartość, zwłaszcza że mam wrażenie, że z roku na rok spada liczba tekstów krytycznych poświęconych książkom z wierszami, co sprawia, że sezon nagród literackich staje się jedyną dostępną protezą debaty o najnowszej produkcji poetyckiej.

 

Szalenie interesuje mnie również to, jak zaczynałeś. Kiedy i co skłoniło cię do pisania? Jakiś pierwszy bodziec? Wspomnienie pierwszego utworu?

Pisanie, ta umiejętność nabywana w pierwszych trzech klasach szkoły podstawowej, zawsze sprawiało mi radość, w dzieciństwie też dużo czytałem, ale gdybym miał wskazać pierwszy moment, w którym pomyślałem o tym na poważnie, to chyba byłaby to lektura „Piosenki o Bośni” Josifa Brodskiego w przekładzie Stanisława Barańczaka, gdzieś pod koniec gimnazjum. Tekst przestawił jednocześnie kilka zapadek w mojej głowie i wydaje mi się, że to była pierwsza kostka domina. Rok później trafiłem na warsztaty do Piotra Gajdy i Krzysztofa Kleszcza, dzięki którym poznałem podstawy pracy nad wierszem, i zacząłem zgłębiać ten temat, w międzyczasie publikując na portalach i wysyłając teksty na konkursy.

 

Znane są różne upodobania pisarzy do tworzenia o odpowiednich porach czy/lub warunkach. Różewicz lubił pisać o świcie, Białoszewski czerpał inspiracje z rejestrowanych dyktafonem rozmów. Jakie są twoje taktyki twórcze?

Staram się robić możliwie dużo notatek, to często frazy, które trafiają potem do wierszy, ale także jakieś niecodzienne obserwacje, nietypowe zderzenia słów. Część z nich wynika z lektury, inne biorą się z wędrówek po mieście lub rozmów z kolegami i koleżankami w pracy.

 

Sama praca nad tekstem to już nie jest nic przesadnie ciekawego, zwykle wystarczy coś do picia po prawej stronie biurka, i odrobina skupienia.

Staram się kończyć to, co zaczynam: po wyczerpującym „[beep] Generation” uznałem, że teksty będę pisał od początku od końca, za jednym posiedzeniem, bez pozostawiania ogryzków, co czasem przenosi mnie w czasie, i tak np. „Tomaszów Vortex Sutrę” z „Utylizacji…” kończyłem jakoś między piątą a szóstą rano. Bardzo lubię pisać w nocy, niestety praca i obowiązki skutecznie wybijają taki tryb z głowy, ale gdy tylko zaczyna się sezon NBA, zawsze znajduje się parę okienek przed meczem, które daje się wypełnić tekstem. Wstawianie kawy o dwudziestej trzeciej, gdy jedno za drugim gasną światła w oknach sąsiadów z bloku naprzeciwko, ma w sobie nieco magii.

 

To kolejny raz, kiedy wydajesz książkę w poznańskim wydawnictwie WBPiCAK. Nierzadko odwiedzasz Poznań podczas festiwalowych spotkań z czytelnikami. Czy uważasz, że to miasto sprzyja twórczości poetyckiej?

Poznań jest zawsze wyjątkowo gościnny, dlatego też bardzo bolało mnie to, że nie mogłem pojawić się osobiście na premierze „Fiszek”. Mam nadzieję, że uda mi się to w niedługim czasie jakoś wyprostować, zwłaszcza że chciałbym spotkać się z kolegami i koleżankami z WBPiCAK.

 

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
2
Świetne
Świetne
5
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0