fot. Filip Springer

Miedzianka po drodze

Festiwal urodził się z książki Filipa Springera „Miedzianka. Historia znikania” i dwa razy odbył się w „miasteczku, które zniknęło”. Po ostatniej edycji Springer z przerażeniem stwierdził, że festiwal za bardzo się rozrósł, że staje się to, czego można było się spodziewać.

Wyszliśmy z lasu

Do Gliwic przyjeżdżam wieczorem, jest już ciemno, siąpi deszcz. Festiwal Miedzianka po Drodze rozłożył się w parku Chopina, tuż obok gliwickiej palmiarni. Zza szyb budynku sączy się mętne światło i wyglądają kontury egzotycznych roślin.

Dogasa koncert Michała Zygmunta, właśnie zaczyna się ostatnia część festiwalowego dnia – „Latarnicy i Latarniczki”.

 

W mroku pisarze i pisarki rozchodzą się między drzewa, każdy niesie latarenkę, stawia ją na ziemi, na ławce, staje obok i czyta na głos swoje lub nie swoje teksty. Trzy razy, z krótkimi przerwami, żeby słuchacze mieli czas na przejście od latarni do latarni.

Zza krzewów słyszę magnetyczny głos Wojciecha Bonowicza czytającego swój wiersz „Sarny”.

 

fot. Filip Springer

fot. Filip Springer

„Wyszliśmy z lasu.
Wyszliśmy o świcie
Na drogę prowadzącą do miasta.
Było nam ciepło
Stopy grzał nam nieostygły asfalt
A wiatr wznosił wieże z włosów.
Maleńki oddział
Szliśmy jedno blisko drugiego
W stronę miejskich dekoracji.
(…)”

Źródło bije w Miedziance

Festiwal zaczął się jednak gdzie indziej – w macierzy, w Miedziance. Otwarły go spacery, podczas których uczestnicy patrzyli na miasteczko jak na widok, przestrzeń do odkrycia, badania zmysłami, szukania elementów zmienionych przez człowieka.

Gliwice są pierwszym przystankiem wędrownej trupy festiwalowej – jak nazwiemy po którymś intensywnym dniu te kilka kamperów, mobilną księgarnię i food trucka, które jadą w korowodzie od miasta do miasta. „Miedzianka” z Gliwic pojedzie do Raciborza, Nysy, Opola, Złotego Stoku, Pleszewa i zakończy swój rajd w wielkopolskim Sierosławiu.

Festiwal urodził się z książki Filipa Springera „Miedzianka. Historia znikania” i dwa razy odbył się w „miasteczku, które zniknęło”.

 

fot. Filip Springer

fot. Filip Springer

Po ostatniej edycji Springer z przerażeniem stwierdził, że festiwal za bardzo się rozrósł, że staje się to, czego można było się spodziewać – Miedzianka przestała mieścić festiwal.

Wzgórza i ścieżki zdeptane setkami stóp jęczą pod naporem imprezy, która przecież miała być źródłem refleksji o zmieniającym się krajobrazie, wpływie człowieka na przyrodę i świat, które kształtuje zgodnie ze swoimi potrzebami czy zachciankami.

I tak, po przerwie, mimo kliku głosów protestu, a czasem oburzenia, „Miedzianka” wyruszyła w drogę.

 

„Nie przyjeżdżajcie, to my przyjedziemy do Was” – powiedzieli organizatorzy.

 

To mogła być spektakularna klapa, bo wydarzenie wędrowne, które wymaga rozmów i namawiania samorządowców do współpracy, skoordynowania mnóstwa ludzi i licznych instytucji – mogło się nie udać. A tymczasem…

W drodze

Dzień festiwalowy zaczyna się od pobudki w kamperze, kawy, szybkiego śniadania i podróży do kolejnego miasta festiwalowego. Na miejscu witają nas urzędnicy, uśmiechnięte bibliotekarki, to niebywałe, ilu świetnych ludzi poznajemy.

Potem trzeba rozbić namiot, poszukać prądu, rozłożyć księgarnię, przywitać autorów i autorki, którzy dojeżdżają z różnych stron na swoje spotkania. Zagajam gospodarzy, pytam, jak tu się żyje, co ludzie robią, jacy są?

 

fot. Filip Springer

fot. Filip Springer

W Raciborzu idziemy na szybkie zakupy, ścieżka prowadzi nas między działkami ROD, ktoś sprzedaje brzoskwinie i jeżyny, będą w sam raz na jutrzejsze śniadanie.

W Nysie podobno od zamknięcia zakładu produkującego „nyski” ciężej z pracą, młodzi wyjeżdżają. U wiceburmistrza dowiaduję się, czy w Jeziorze Nyskim można pływać. Późnym wieczorem stoję w jeziorze i patrzę w światła na drugim brzegu. Woda ma taką samą temperaturę jak powietrze. Akwen ma rodowód antropogeniczny, to zbiornik retencyjny, nie pachnie jeziorem, za to na plaży są palmy i „Beach bar”. Wiatru brak, tafla jest gładka, przypominam sobie drugi wiersz, który Bonowicz czytał w gliwickim parku:

 

„Kiedy patrzę na morze
ono cofa się wraca cofa
powtarza nieskończenie te dwa ruchy.

Kiedy nie patrzę na morze
ono cofa się wraca cofa
powtarza nieskończenie te dwa ruchy.”

Wiersze „to zielone rośliny wyrastające pośród nas” 

Czy poezja jest dla „Miedzianki” ważna? Chyba tak. I to nie tylko dlatego, że nowa forma festiwalu narodziła się gdzieś między przerażeniem, że zadepczemy „miasteczko, którego nie ma”, obserwowaniem dziejącej się na naszych oczach katastrofy klimatycznej, a Szkołą Ekopoetyki założoną przez Julię Fiedorczuk i Filipa Springera, w której wierszy czyta się mnóstwo.

Poezja mówi o małych sprawach wielkiej wagi – jak dzieje się choćby w wierszu Williama Carlosa Williamsa:

 

„(…)
tak wiele zależy
od

czerwonej
taczki

oblewanej
deszczem

obok białych
kurcząt”

 

Pamiętacie? W.C. Williamsa spopularyzował film Jima Jarmusha „Paterson”, w którym bohater czyta wiersze poety, w tym, chyba kultowy, ten o zimnych śliwkach wyjedzonych ukochanej z lodówki.

 

fot. Filip Springer

fot. Filip Springer

Poezja może gruntować, ukorzeniać w codzienności, przywracać właściwe proporcje. Daje nam też narzędzia do opisywania nowej rzeczywistości, do zmierzenia się z szybkimi, radykalnymi zmianami.

Zostawia odpowiednią dozę przestrzeni i między wersami, i między znaczeniami słów. Mówi się nawet, że poezja ocala. Ale też umożliwia zachwyt światem mimo, że ten staje właśnie w płomieniach. Bo ciągle jest się czym zachwycać.

Być może dlatego w Pleszewie na lekcję poezji z Julią Fiedorczuk przychodzi czterdzieści osób. W Raciborzu pojawia się ich siedem, ale dyskutują ponad godzinę pod przewodnictwem Wojciecha Bonowicza o relacjach pies – człowiek w poezji Sommera, Świetlickiego czy Bursy. Tak samo w Nysie, mała grupka („maleńki oddział”?) zaszywa się na dwie godziny w parku, rozmawiają do zmierzchu.

Ukojenia szukaj nad wodą

A jeśli już jesteśmy przy świecie w płomieniach – w Raciborzu premierowe spotkanie ma Dawid Iwaniec i jego książka „Ogień wyszedł z lasu”. To relacja godzina po godzinie z pożaru, który w 1992 roku strawił kilka tysięcy hektarów lasu w okolicy Kuźni Raciborskiej.

 

fot. Filip Springer

fot. Filip Springer

Przyczyna – iskra z biorącego zakręt pociągu. Przyczyna – długotrwała susza, upał, jednogatunkowe, sosnowe lasy – trzema słowami – wieloletnia działalność człowieka. Katastrofa klimatyczna już tu jest — znów słychać ten refren.

Płonie również Ukraina, stąd pasmo spotkań #solidarnizukrainą skoordynowane przez Witolda Szabłowskiego, pojawiające się na każdym przystanku festiwalu.

Pomysł, żeby po rozmowach z pisarzami i pisarkami każdy dzień kończyć koncertem Michała Zygmunta. Zygmunt mieszka i pracuje nad Odrą. Planując „Miedziankę”, nikt nie przypuszczał, że jego muzyka stanie się nie tylko świadectwem i apelem o ochronę rzek, ale i lamentem.

Michał słucha rzeki, zbiera jej dźwięki, słucha ludzi żyjących z rzeką. Z tych puzzli tworzy krajobraz dźwiękowy, w którym słychać człowieka, wodę, gęsi, żurawie. To wyciszenie po intensywnym dniu, kiedy można ułożyć w końcu wszystkie zasłyszane myśli. A potem rozejść się wśród szeptów przyciszonych rozmów, za latarniami „Latarników i Latarniczek”, żeby posłuchać poezji, prozy, czytanej znów przez gości festiwalu – autorów, autorki i czytelników, czytelniczki.

Literatura niepraktyczna

„Czytaj książki, najlepiej fikcję literacką i to taką, która opisuje historie zupełnie inne od tej, która jest Twoim udziałem. W lekturze Twój mózg, a za nim i Twoje ciało i psychika, znajdą wytchnienie” – cytatem z psycholożki traumy, Sabiny Sadeckiej kończymy spotkanie z Małgorzatą Rejmer w parku wokół Dworku w Sierosławiu.

 

Sadecka poradę zawarła w tekście zbierającym metody radzenia sobie z potężnym stresem, jakim stała się wojna dla mieszkańców Aleppo.

Pytanie – po co nam literatura, czy musi być po coś, musi być praktyczna – towarzyszy festiwalowi od początku. Z Małgosią rozmawiałyśmy o brutalnym roku 1997 w Albanii, kiedy krach finansowy pogrążył ten kraj w chaosie, ale też o stresie, jaki towarzyszy nam od dłuższego czasu wobec świadomości wojny, okrucieństwa dziejącego się na polsko-białoruskiej granicy, czy znów – trwającej katastrofy klimatycznej.

 

fot. Filip Springer

fot. Filip Springer

Co wobec strachu i niepewności może literatura? Co reportaż i w końcu – co poezja? Okazuje się, że niepraktyczność literatury czytamy każdy w inny sposób.

Czasem niepraktyczną nazywamy poezję, która oddala nas od szumu mediów społecznościowych. Czasem jest tak, jak ujęli to organizatorzy „Miedzianki” w swoim manifeście:

 

„najlepsze książki są pisane na przekór wydawniczym zamówieniom i w poprzek czytelniczych przyzwyczajeń. Nie gonią za rynkowymi trendami i modami. To one wytrącają z myślowej rutyny i uruchamiają wyobraźnię. To takie teksty, które zostawiają pole do namysłu i interpretacji. Niepraktyczne, bo niedające jednoznacznych odpowiedzi, zostawiające to co najważniejsze w niedopowiedzeniu, z którym każdy czytelnik i czytelniczka musi się zmierzyć samodzielnie”.

„Carrefour. Lekcja anatomii”

Tym wierszem Urszuli Zajączkowskiej zaczynam spotkanie w Sierosławiu. Rozmawiam z Martą Gregorczyk z Greenpeace o chowie przemysłowym. Tak, jesteśmy na „Miedziance” bardzo konkretni i poezja jest z nami.

 

„(…)
i serce
spójrz, 2 komory –
chwytam tackę, czytam,
że warte jest to 3 złote –
i czuję krew
ściekającą mi przez palce,
– patrz córko, my mamy
bardzo podobne.”

 

Przez poezję dotarłyśmy do języka, jakim mówimy o zwierzętach trafiających na nasz talerz, do dźwięku słowa „mięso” i wreszcie do raportu Greenpeace analizującego poetykę reklam, którą operują sprzedawcy wyrobów mięsnych. To ostatnie spotkanie na „Miedziance”, jakie prowadzę.

 

fot. Filip Springer

fot. Filip Springer

Potem piję kawę, rozmawiam z Jakubem Sieczką, który zaraz opowie o swojej książce „Pogo”, patrzę jak spływa tłum ludzi na rozmowę z Marcinem Mellerem i spektakl Teatru Improwizowanego Klancyk.

Wieczorem siedzę na trawie i znowu słucham Michała Zygmunta, czuję, jak napięcie po całym tygodniu spływa gdzieś w korzenie drzew.

Było, nie było

To mogła być spektakularna klapa, ale wyszło pięknie. Festiwal odbył się w miejscach nieoczywistych, w kontakcie z przestrzenią i ludźmi, którzy w niej żyją. Minimum sprzętu, ażurowy namiot festiwalowy sprawiły, że „Miedzianka” była jak porządni harcerze – rozbijała obóz, działała przez jeden dzień i znikała, jakby jej nigdy tam nie było, nawet dym z ogniska nie wskazywał, że ktoś tu czytał literaturę do późnej nocy.

 

Czy festiwal ruszy w drogę również w przyszłym roku?

Czekamy na wieści z bazy i trzymamy kciuki za każdą formę, na którą zdecydują się organizatorzy. Odwagi do eksperymentowania po tej edycji raczej im nie zabraknie.

Post scriptum

Bardzo dziękuję wszystkim, dzięki którym „Miedzianka” na kilka dni stała się moim akumulatorem: Urszuli Honek, Marcinowi Wisze, Marcie Gregorczyk, Dybie Lach, Julii Fiedorczuk, Filipowi Springerowi, z którymi miałam radość poprowadzić spotkania. Całemu zespołowi za ciepłe przyjęcie i troskę. Katarzynie Krawczyk i Filipowi Springerowi za zaproszenie do wspólnej pracy. Julii Fiedorczuk jeszcze raz – za „Cyborga w ogrodzie” i morze inspiracji do nowych sposobów czytania poezji.

Wszystkie spotkania zarejstrowane podczas festiwalu Miedzianka po Drodze, zostaną opublikowane w ramach pasma „Mówi Miedzianka” w Audiotece.

 

Biblioteczka
„Wiersze to „zielone rośliny wyrastające pośród nas” to cytat z „Cyborga w ogrodzie” (Wydawnictwo Naukowe Katedra) Julii Fiedorczuk, fragment w cudzysłowie autorstwa Williama Rueckerta. Wiersz „Carrefour. lekcja anatomii” pochodzi z tomu „Minimum” (Warstwy) Urszuli Zajączkowskiej. Poezję Wojciecha Bonowicza można czytać z „Wierszy wybranych” wydanych przez Wydawnictwo a5. Williama Carlosa Williamsa cytuję za tłumaczeniem Piotra Sommera z tomu „O krok od nich” (Karakter).

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
4
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0