fot. materiały promocyjne

Muzyka bezcenna w Wielkopolsce #3

„Muzyka bezcenna w Wielkopolsce” to rekomendacje albumów z naszego regionu, których autorzy umożliwiają ich bezpłatne pobranie. W tym odcinku Patryk Grymuza, Phil Hollins i Säure Adler.

PATRYK GRYMUZA
„Nord”, wydanie własne, 2018

Co takiego jest w skandynawskich krajobrazach, że inspirują tak wielu artystów? Czy to tylko ich malowniczość, a może fakt, że oprócz nich, na wielu kilometrach kwadratowych niczego więcej nie ma? Piękno tamtejszej przyrody to koszmar każdego, kto czuje lęk przed otwartą przestrzenią. Otoczenie zdaje się łączyć dwa światy: „ewidentnego spokoju” i „podskórnego lęku”, a co za tym idzie, inspirować dziesiątki utalentowanych producentów muzyki elektronicznej tworzących w najbardziej przystawalnej do nastrojowości fiordów i zórz stylistyce ambient.

Jednym z nich jest Patryk Grymuza, który pod koniec lipca wydał swój debiutancki album „Nord”, otwarcie przyznając, że jego muzyka to w dużej mierze rezultat fascynacji tytułową północą. Poznaniak skomponował sześć intensywnych utworów instrumentalnych, budując je przy użyciu analogowych samplerów, syntezatorów oraz elektrycznych gitar. Artysta wykorzystał też wiele krótkich fragmentów nagrań, które wyciął – jak sam podkreśla – z tanich płyt winylowych nie najlepszej jakości. Z jakim rezultatem?

„Nord” sprawi wiele przyjemności, o ile tylko pójdziemy za radą Grymuzy i posłuchamy płyty w zamkniętych szczelnych słuchawkach, dzięki którym żadne dźwięki otoczenia nie będą nas rozpraszać. To o tyle ważne, bo takie utwory jak „Eol” czy „Topsy Turvy” to kompozycje, w których linearnie rozwijane linie melodyczne zastąpione są wieloma warstwami spojonych ze sobą plam dźwiękowych, często ledwie słyszalnych. Wyszukiwanie ich, oddzielanie od reszty, a później rozsmakowywanie się w ich zaskakującej transparentności to bezcenne doświadczenie.

 

Warto podkreślić, że ten materiał nie ma nic wspólnego z tandetnymi płytami z muzyką relaksacyjną.

Znacznie bliżej mu do twórczości największych gwiazd statycznego i medytacyjnego stylu, najczęściej określanego jako „soundscapes” lub „deepspaceone”, którego znanymi przedstawicielami są choćby włoscy twórcy Oöphoi i Alio Die czy rosyjski projekt Sleepy Town Manufacture. No może z wyjątkiem ostatniego numeru o tajemniczym tytule „Telepatyki…Sen nr 926.1.115.90”, w którym Patryk wspina się na wyżyny ambient glitchu, cykając nim i chrzęszcząc na modłę wspaniałych duetów Microstoria i Atmogat.

 

PHIL HOLLINS
„NoLast”, wydawnictwo własne, 2018

Z uwagi na pseudonim artystyczny Filipa Martyńca można dojść do błędnego wniosku, że ten młody instrumentalista i producent z Poznania aż zanadto inspiruje się klasycznym soft rockiem wokalisty legendarnego Genesis.

Nic z tych rzeczy – twórczość Phila Hollinsa nie ma nic wspólnego z „Another Day In Paradise” czy „In The Air Tonight”, za to całkiem sporo z londyńskim i jeszcze kilka lat temu ultrapopularnym duetem z tanecznego projektu Disclosure. To, co znajduje się na płycie „NoLast”, wydaje się wręcz lustrzanym odbiciem ich bestsellerowego debiutanckiego albumu „Settle”. Martyniec, podobnie jak bracia Lawrence, sięga po chwytliwy, elegancki i bardzo seksowny house i UK garage.

„To parkiet, na którym zatańczyły emocje i przeżycia. Doświadczenia i inspiracje. Wspomnienia i marzenia” – tak opisuje krążek jego autor, który dobrze wie, co w klubach piszczy, dlatego w swoich numerach nie zapomina też o brzmieniach UK funky à la Julio Bashmore, jak i całej tej wyskokowej mieszaninie future garage, którą częstują nas choćby panowie ze znanego kolektywu Bondax.

Oczywiście – bez względu na potencjał krążka Martyńca – nie osiągnął on jeszcze tak wysokiego poziomu jak wymienieni wyżej artyści, jednak chłopak ma w rękawie kilka asów, które nakazują nam śledzić dalszy rozwój jego kariery.

 

Ma rękę do chilloutowych hitów – idealnych na późnonocny after – ale też nosa do gości.

Takie piosenki jak „AboutUs” (zwróćcie uwagę na ten wobble bass!) czy „Lost”, cieszą nie tylko od strony muzycznej, ale również idealnie wpasowującymi się w beat wokalami Vogela i Falconeta, a także I Am Iwo, Michała Sobierajskiego i Rafa Skowrońskiego. Co ciekawe, Phil Hollins to były członek zespołu Hello Mark – kapeli znanej na naszej lokalnej scenie z gitarowego indie popu, która nie bała się mierzyć również z estetyką nowej fali, najczęściej kojarzonej z kultowym Joy Division. Czyżby zbyt szerokie horyzonty nie pozwalały artyście na zaszufladkowanie? Oj, będą z niego ludzie!

 

SÄURE ADLER
„Clouds III”, Via Kosmische, 2018

Nie mam wątpliwości, że Säure Adler to jeden z najbardziej niedocenianych projektów muzycznych z Wielkopolski. Niechęć smakoszy wysublimowanych melodii serwowanych przez najpopularniejsze stacje radiowe można jeszcze zrozumieć, ale brak zainteresowania ze strony sympatyków wszelkiego rodzaju eksperymentów? Za nic w świecie.

Być może fakt, że ten osobliwy twór 29-letniego Adama J. Kaufmanna wciąż ledwie wychyla się z poznańskiego undergroundu, wynika z wyraźnej niechęci artysty do szeroko pojętego wdzięczenia się – i to nawet do tych, którzy po zapoznaniu się z jego przynajmniej kilkudziesięcioma płytami (w większości opublikowanymi w sieci za kompletną darmochę) mogliby gromko zaklaskać niczym mityczny Janusz po udanym locie do Szarm el-Szejk.

 

„Złap mnie, jeśli potrafisz” – przypomina się tytuł słynnego filmu Spielberga, jakże adekwatny w kontekście ostatniego krążka Kaufmanna „Clouds III”, na którym umieścił swoje chyba najbardziej „doświadczalne” kawałki, pełne gitarowych i syntetycznych improwizacji.

Zagłębiając się w nie (a zapewniam, że jest w co), przypomniałem sobie też, jak dwa lata temu ich autor prowadził warsztaty z poezji science fiction w ramach Ski-Fly – efemerycznego festiwalu sztuki SF w jeżyckim Centrum Amarant. Kaufmann, poza omawianiem wierszy Roberta Calverta z pionierskiej dla space rocka grupy Hawkwind, zaprezentował wówczas jeden ze swoich tomików pt. „Missa Solaris” – poezję sugestywną, wręcz wizualną, jednocześnie bardzo psychodeliczną, pokazującą, że efekt po spożyciu halucynogennych grzybków można uzyskać nie tylko dźwiękiem dobiegającym z instrumentu, ale również słowem.

Jaki Kaufmann jest w swoich wierszach, taki jest również na płytach, w których niemiecki krautrock i kosmische musik rodem z lat 70. spotyka się z bitnikowską tradycją i filozofią dadaizmu. Trudno powiedzieć, czy to jeszcze awangardowy freak folk, czy może już jawny noise. Najważniejsze, że to naprawdę działa…

 

CZYTAJ TAKŻE: Muzyka bezcenna w Wielkopolsce #2
CZYTAJ TAKŻE: Poznań to wciąż miasto chórów
CZYTAJ TAKŻE: Late Summer Festiwal: Deszcz i łzy

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
1
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0