Muzyka bezcenna w Wielkopolsce #67
Opublikowano:
31 stycznia 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Muzyka bezcenna w Wielkopolsce” to rekomendacje albumów z naszego regionu, których autorzy umożliwiają ich bezpłatne pobranie. W tym odcinku Fairyport Convent, Leni i OrHid.
FAIRYPORT CONVENT
Scenes From The Mushroom Lab
wydanie własne, 2023
Na świecie istnieją artyści tak płodni, że czasami trudno jest nadążyć za ich twórczością. Na przykład Buckethead, jeden z najważniejszych przedstawicieli awangardy gitarowej w Stanach Zjednoczonych – serio, czy jest ktoś, kto mógłby wiedzieć, od czego zacząć przeglądać jego katalog? Jego polskim odpowiednikiem od lat wydaje się być A.J. Kaufmann – postać, która na poznańskiej scenie muzyki undergroundowej robiła szum już nie raz i która gościła na łamach naszego portalu dwukrotnie: ⇒ tutaj oraz ⇒ tutaj.
Nie dość, że artysta ma w swojej dyskografii już kilkadziesiąt albumów, to na dodatek znajduje jeszcze czas na projekty poboczne. Jednym z nich jest Fairyport Convent, gdzie – również w wydaniu solowym – wydał debiutancką płytę pod egidą wytwórni The Swamp Records, w swojej stajni mającej artystów takich jak Driptones, Xarissa czy The Housing Crisis. Ale album „Scenes From The Mushroom Lab” Fairyport Convent wydał już własnym nakładem.
I, jak to u Adama bywa, jest to przedziwna podróż – w głąb ludzkiej psychiki, eksplorująca tematy izolacji, transformacji i uzdrawiającej mocy natury, pełna hipnotyzujących mieszanek elektronicznych pejzaży, eterycznych melodii i nieziemskich wokali. Koncepcja albumu jest inspirowana transformacyjną mocą grzybów, cenionych za zdolność do odblokowywania „ukrytych królestw świadomości” i głębokiej introspekcji.
Freak folk, art punk, krautrock – to prawdziwy rytuał soniczny w twoim domu!
LENI
Whatever Happens Tomorrow
wydanie własne, 2023
Konin może być dumny z Leni. Kimkolwiek jest ta osoba, ukrywająca się za awatarem rodem z surrealistycznej japońskiej mangi, rozwija się w sposób godny uwagi. Kilka miesięcy temu, analizując jej EP-kę „Space For Midnight” , zauważyliśmy dziecinną łatwość, z jaką przekracza ona granice:
„próbując połączyć światy, które w cyfrowej galaktyce zdają się być od siebie dość odległe”.
Symbioza połamanego IDM-u w stylu Boards of Canada, melodic techno z wytwórni Afterlife i warehouse na miarę I Hate Models spodobała się nam tak bardzo, że gdy w listopadzie pojawił się album „Whatever Happens Tomorrow”, nie mogliśmy się oprzeć. I znów nie zawiedliśmy się – Leni zaproponowała płytę składającą się z ośmiu utworów, które odrzucają tę symbiozę, jednocześnie wprowadzając nas w stan chillu, na tyle osobliwego, by można było go określić mianem delirium.
Dźwięki i kolory stają się coraz bardziej intensywne, a czas wydaje się płynąć nierównomiernie. Uczucie odprężenia przeplata się z surrealistycznym napięciem, w którym percepcja wydaje się być zmieniona, a jednocześnie świadomość tego stanu pozostaje.
Oniryczność „Red Lilies” to wstęp do przejażdżki samochodem, jak w filmie „Drive” z Ryanem Goslingiem, na „Purple Skies”, a chwilę później Leni dzieli się z nami wizją z „Vision”, otwierającym fortepianowy pochód introspekcyjnych melodii, przepływających przez eter aż do samego końca płyty. Zamiast sięgać po beat, Leni wycofuje się z wyraźnie zarysowanych rytmik znanych z muzyki elektronicznej, stawiając na przestrzeń, w której przyjemnie jest się zatopić. Ten posmak, jaki pozostawia jej muzyka, każe sądzić, że to artysta, który może nawet urodził się nieco za późno, bo przecież to przełom XX i XXI wieku obfitował w takie brzmienia.
Dobrze, że ktoś jeszcze o nich pamięta.
ORHID
Delayed Echoes
wydanie własne, 2023
Postindustrialna esencja została wydestylowana. Nihilistyczny gniew wisi w powietrzu. Szum starych fabryk napędza jej machiny.
„Delayed Echoes” to album, który z jednej strony skłania do refleksji nad szeroko pojętym bezsensem, a z drugiej strony pozwala uwolnić się od złych emocji, które mogą towarzyszyć w otoczeniu korporacyjnych molochów. To muzyka, która pracuje jak wielka maszyneria, przekręcając boleśnie śruby, bez widocznego długofalowego celu. Słuchając, mamy tylko dwa wyjścia: stać się częścią tej maszynerii lub wypaść poza jej obieg, spodziewając się rychłego końca egzystencji.
Poznański producent OrHid, posługując się obrazem i dźwiękiem fabrycznych monolitów dymiących nad miastami, kreśli studium pogubionej jednostki, jednej z miliona, która przez brak dostosowania do współczesnego świata zapada się w sobie. Przemysłowy szum i generowane riffy tworzą tapiserię, w której mu do twarzy – jest gniewna, czasem nawet melodyjna, choć niezależnie od jej dotykalności podskórnie czujemy, że kryje wielką beznadzieję.
„Delayed Echoes” to album, który nie szuka ukojenia w harmonii. Przypomina, że muzyka nie musi być piękna w tradycyjnym rozumieniu, aby wywołać głębokie emocje. Przesycony estetyką starego industrialu, królestwa zardzewiałych przekładni i skrzypiących taśm produkcyjnych, wlewa do serca surową, nieoszlifowaną energię punkowej muzyki. Jest soundtrackiem do postapokaliptycznej narracji z niedalekiej przyszłości, gdzie punk to już nie tylko gatunek muzyczny, ale postawa, a noise to nie tylko estetyka, lecz środowisko.
Miejmy nadzieję, że ludzkość nie pójdzie aż tak daleko w swoim szaleństwie…