Na progu
Opublikowano:
10 września 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Niedawno wydanym czwartym tomem serii „Humanistyka Środowiskowa” Wydawnictwa WBPiCK jest „Spotkanie z wszechświatem w pół drogi. Fizyka kwantowa a splątanie materii ze znaczeniem” Karen Barad. To książka głośna, kłopotliwa i potrzebna. Dobrze, że w końcu mamy ją po polsku.
Problematyczność książki Barad wynika z jej zamiaru – przekraczania granic. Wprawia w zakłopotanie, a nawet dyskomfort, bo podważa wiele utrwalonych przekonań. Ba, pewników i oczywistości. Z pełną świadomością czynionych przekroczeń i zgodą na wynikające z tego konsekwencje: marginalizację i odrzucenie.
Fizyka i filozofia
Rzecz zasadza się na odrzuceniu założenia o odrębności porządku materii i znaczenia. To sygnalizuje już podtytuł. W efekcie Barad postuluje nieodzowne i niedające się zaprzeczyć zbliżenie fizyki i filozofii.
Rozdział tych dziedzin, który na swój sposób próbuje zasypać, ma swój długi rodowód. Przez całe wieki to, co nazywamy dzisiaj przyrodoznawstwem, było nazywane filozofią przyrody. Na przełomie średniowiecza i nowożytności – pięćset mniej więcej lat temu – dużo? mało? – nastąpił przełom. Jeden z wielu, które składają się na to, jak wygląda dzisiejszy świat. Zaczęto wówczas myśleć o świecie w kategoriach podziału na materię i ducha.
Nie chodzi tylko o Kartezjusza, którego łatwo obwiniać o różne rzeczy, przynajmniej z racji jasnego wyrażenia tego sposobu postrzegania rzeczywistości w formie oddzielenia res extensa (czyli tego, co po prostu nazywamy materią fizyczną) od res cogitans (czyli ducha, świadomości, rozumu). On jest jedynie emblematem pewnego stylu myślenia. W efekcie kumulacji wielu idei i prób – jakości zostały zastąpione przez ilości w myśleniu o materii.
Ciepło i zimno, na przykład, przestały być odrębnymi rzeczami, a zaczęto mówić o ilości ciepła. Jakościowa dychotomia znika na rzecz continuum, w którym jest punkt najmniejszego i największego nasycenia. Konsekwencje tego kroku ukształtowały nasze myślenie o świecie. Nauka, jaką znamy, możliwa była tylko dzięki temu ruchowi. Świat jest procesem, którego mechanikę można poznać, stosując odpowiednie metody, i wykorzystać do takich czy innych celów. Nauka nie pyta dlaczego, ale w jaki sposób. Nie docieka sensu, a prawdy, która da się zmieścić w liczbach.
Jednakże ciąg rozwojowy uznawany za oczywisty – od prenaukowych intuicji ku (wreszcie) obiektywnej nauce – nie ma w sobie nic z konieczności. Jest takim tylko ze względu na sposób myślenia, w którym to, co znamy, zdaje się jedyną do wywiedzenia z poprzednika możliwością.
Wiele przełomów
Kumulatywna wizja rozwoju nauki – od ogólnych idei do coraz bardziej szczegółowych i dokładnych rozwiązań składających się na budowany cegła po cegle gmach wiedzy – nie pozwala dostrzec, że kolejne teorie często starują z innych punktów niż ich poprzedniczki, nie stanowią prostego rozwinięcia wcześniejszych koncepcji.
W rzeczywistości jest wiele przełomów, ale i tym samym wiele możliwych (i niezrealizowanych) dróg rozwoju wiedzy. U progu nowożytności, wydaje się, taką alternatywą dla obecnej nauki był projekt Paracelsusa, mający dzisiaj status granicznego: zawierającego elementy myślenia przyrodoznawczego, filozoficznego, a nawet magicznego. Tych ostatnich w nadmiarze według dzisiejszych standardów, stąd stanowi przykład ślepej uliczki w poznaniu. Jednak może jest po prostu niezrealizowaną możliwością innego kształtu wiedzy.
Obiektywność nauk przyrodniczych, ich niezależność od kontekstu społecznego podważana jest nie od dzisiaj. Socjologia wiedzy i nauki od lat 20. poprzedniego wieku stara się pokazać subtelne, często nieoczywiste powiązania między poznaniem naukowym a kategoriami, hierarchiami i przekonaniami społecznymi. Ich wpływ najłatwiej ukazać wobec nauk społecznych, ale Thomas Kuhn w swojej książce „Struktura rewolucji naukowych” podważył oczywistość powszechnej wizji przyrodoznawstwa jako systematycznego wysiłku odkrywania niepodważalnych prawd.
Od tego czasu głosy podważające intelektualne status quo rozbrzmiewają stale. Najczęściej próby wnikliwego zanalizowania relacji społeczne-naukowe dokonywane są z pozycji nauk społecznych. To czyni je podatnymi na odrzucenie. Łatwo sformułować zarzut, że nawet jeśli mogą coś dorzecznego powiedzieć na temat splotów ich własnych dyscyplin z przestrzenią społeczną, to do podważania obiektywności przyrodoznawstwa brak im kompetencji.
W przypadku książki Karen Barad ten argument odpada: gruntowne przygotowanie w zakresie fizyki pozwala na formułowanie wniosków, które nie mogą być łatwo zbywane wzruszeniem ramion. Co nie znaczy, że nie można znaleźć punktów dla krytyki – niekoniecznie merytorycznej. Obszerne, liczące ponad pół tysiąca stron „Spotkanie z wszechświatem w pół drogi” podejmuje problem interpretacji osiągnięć fizyki kwantowej, stawiającej przed badaczami rozliczne zagadki. Wychodząc od interpretacji kopenhaskiej teorii kwantowej i dyskusji wokół niej, Barad coraz głębiej wchodzi w szczegóły fizyki kwantowej, by przekonywać do jej szczególnego ujęcia.
Dwa wnioski
Kluczowe są dwa wywiedzione z tych analiz wnioski.
Pierwszy dotyczy konieczności zmiany sposobu patrzenia na rzeczywistość. W klasycznym ujęciu atomy są podstawowymi składnikami materii. Cegłami wiązanymi fizycznymi siłami w substancje. Z tego – upraszczając – można wywieść przekonanie o świecie jako zbiorowisku osobnych substancji, posiadających swoje niezmienne charakterystyki i choć wchodzących z sobą w reakcje (i relacje), to niezależnych. Fizyka kantowa na różne sposoby zakłóciła ten obraz. W efekcie, twierdzi Barad, trzeba zrezygnować z tradycyjnej ontologii osobnych substancji, na rzecz ontologii relacyjnej. Człowiek i świat to nie osobne byty, a wzajemnie na siebie wpływające sposoby istnienia – zmienne, niepozostające w miejscu. Istnienie to continuum.
Co za tym idzie, i to jest drugi wniosek, poznanie nie może być oddzielone od etyki. W gęstej sieci relacji aktywnie kształtujemy świat na wiele różnych sposobów. Poznanie jest jednym z nich. Dlatego właśnie etyczna odpowiedzialność nauki jest nieusuwalna od wysiłków poznawczych. Barad pisze:
„Delikatne włókno etyczności biegnie przez kanał rdzeniowy bytu”.
Innymi słowy, Kantowskie stwierdzenie „niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”, separujące przestrzeń przyrody, wobec której nie da się (i nie ma może sposobu) stosować kategorii etycznych, i świat człowieka, który one ustanawiają, nie jest możliwe do utrzymania.
Na jeszcze jeden sposób książka Karen Barad jest manifestem odwrotu od świata wyraźnie definiowalnych naukowych kategorii i krokiem w stronę rzeczywistości złożonych relacji i różnych continuów: w warstwie językowej posługuje się zaimkami niebinarnymi.
Stosując ten zabieg, Barad podważa oczywistość biologicznych kategorii: wyraźnie określonych i jednoznacznych płci. Spójnie z namysłem nad fizyką, daje wyraz przekonaniu o konieczności całkowitej zmiany myślenia o rzeczywistości.
Książka „Spotkanie z wszechświatem w pół drogi” jest jednym z manifestów posthumanizmu. Z wnikliwością pokazuje ograniczoność antropocentrycznej perspektywy, tak długo dominującej w myśleniu nie tylko naukowym. Ani człowiek nie jest podstawowym i wyróżnionym punktem odniesienia, ani etyka nie ogranicza się do ludzkiego wyłącznie świata.