fot. Stowarzyszenie Łazęga Poznańska

Nad rzeką i na mieście

W czerwcu i lipcu organizatorzy już w pełni korzystają z możliwości urządzania koncertów plenerowych, ale nie znaczy to, że nie odbywają się wydarzenia we wnętrzach.

W czerwcu

Czerwiec rozpocząłem w piwnicy – w piwnicy sklepu muzycznego Wino i Winyle, gdzie odbywał się koncert tria Natural Mysteries. Zgodnie z nazwą ich brzmienie było zarazem tajemnicze i kojarzyło się z odgłosami przyrody. Żałuję, że nie mogłem być na całym koncercie, ale tego dnia grałem na imprezie w Ślinie (i tak dobrze, że było to bardzo blisko, jako zaangażowany może nie powinienem się wypowiadać, ale wydaje mi się, że było bardzo fajnie). Następnego dnia, pośród ulewy, dotarłem też w sumie do piwnicy – tym razem jazzowej. W Blue Note w ramach projektu Sztuka Źle Obecna odbył się koncert „Jazz – muzyka wolnych ludzi” w wykonaniu Tomasz Chyła Quintet. Szczęśliwie mimo oberwania chmury publiczność dopisała. W programie znalazły się utwory Zbigniewa Namysłowskiego, Krzysztofa Komedy, Andrzeja Trzaskowskiego, Zbigniewa Seiferta oraz samego Chyły. Było to bardzo przyzwoite jazzowe granie, momentami nawet całkiem gorące.

Kilka dni później wybrałem się do Kołorkingu Muzycznego na szóstą odsłonę MIDI DIDI, czyli wydarzenia, na którym występują studenci reżyserii dźwięku na UAM. Trafiłem na wspólną improwizację bodajże pięciu osób i zachwyciło mnie, jak komunikują się one w różnych elektronicznych narzeczach. Trochę mniej zachwycony byłem następnego dnia, kiedy w ramach Lunaje w Pawilonie wystąpiły Ariadna i Tucha. U tej pierwszej zabrakło mi nieco zróżnicowania w muzyce, a u drugiej przeszkadzał zbyt na przód wypchnięty wokal.

 

fot. Wino i WInyle

fot. Wino i Winyle

Wspaniałym zwieńczeniem weekendu i okazją do dźwiękowego wypoczynku był koncert Organic Breath na dziedzińcu Łazęgi Poznańskiej. Grający na instrumentach dętych Adam Jełowicki, Wojciech Braszak i Maciej Sokołowski stworzyli muzykę niezwykle lekką, ale nie banalną, rozlewającą się i zerkającą ku bezkresowi, ale też pełną odważnych kształtów i krzywizn. Szkoda jedynie, że we właściwym skupieniu przeszkadzały migawki nadgorliwych fotografów.

Kilka dni później zaliczyłem koncertowy dublet: TEETH w Dragonie i Hizbut Jámm w SARP-ie. Ci pierwsi to trio, które tworzą Anders Filipsen, Herman Müntzing i Håkon Berre. Bardzo ciekawy skład łączący instrumenty akustyczne i elektronikę zaprezentował na scenie przyspieszony kurs mistrzowski z nieidiomatycznej improwizacji. Biłem się z myślami, czy iść zaraz po tym koncercie do SARP-u, bo czułem, że to może być zbyt dużo wrażeń jak na jeden wieczór. Z drugiej strony – przepuścić taki koncert… Ostatecznie nie mogłem sobie tego odmówić i choć miałem wrażenie pewnego przeładowania, to było warto. Międzykulturowa podróż z tym kwartetem to coś niezapomnianego.

Po kilku dniach wróciłem do SARP-u na zupełnie inny koncert: gitarzysta Wojtek Więckowski grał solo. Zaczęło się od wręcz nieprzyjaznych, chłodnych i przytłaczających pejzaży, ale im dłużej, tym jaśniej się robiło i w toku pojawiły się nawet miłe elementy melodyczne, które mimo wszystko pozostały odpowiednio nie za ładne, więc udało się uniknąć wdzięczenia. W ogóle królowało pewne niedopowiedzenie i pozazdroszczenia godny umiar.

W międzyczasie byłem jeszcze na fantastycznym koncercie Dynasonic z Łukaszem Rychlickim w sklepie Longplay (cudownie jest móc obserwować, jak ich muzyka ewoluuje) oraz Polsoi i Furminatora na Rozbracie, gdzie każdy z zespołów na swój sposób mną wstrząsnął.

W lipcu

Jeśli chodzi o lipiec, to centralnym wydarzeniem okazał się Czas Letni. Festiwal rozpoczął się dla mnie niezbyt szczęśliwie – od koncertu kwartetu Błoto składającego hołd hip-hopowi z Zachodniego Wybrzeża (nie mam potrzeby się wyzłośliwiać, więc przyjmijmy, że coś nie wyszło z brzmieniem, zwłaszcza jeśli chodzi o niskie częstotliwości). Następnego dnia miał miejsce niezwykle pomysłowy spacer o nazwie „life in loops – counterclockwise”. Na jego trasie znajdowały się rozmaite stacje, na których albo się czegoś dowiadywaliśmy, albo czegoś doświadczaliśmy, albo też coś współtworzyliśmy (albo wszystkie te opcje jednocześnie).

 

fot. Festiwal czas letni

fot. Festiwal Czas Letni

Można było poznać twórczość pisarki Marii Rataj, przejść jedną z najstarszych ulic miasta, a wszystko kończyło się lampką szampana w oldskulowej kręgielni. Bardzo żałuję, że z dobrze zapowiadającego się programu Heat Waves nie udało mi się zobaczyć żadnych filmów, ale przynajmniej mogłem posłuchać dobrej kolumbijskiej nutki podczas setów Cumbia Warszawa i Rio w Nurcie.

Z pokazów filmowych zapadł mi w pamięć „W zawieszeniu” w bloku Moves, a zwłaszcza absurdalne „The Ongoing Process of Trying to Make Sens” Martina Klukasa i zmysłowe „Parque” Ivána Asnicara & Ailén Cafiso. Czas Letni zakończył się zupełnie niespektakularnie, ale może to i nawet lepiej, występami Distinct Memories i Etnobotaniki. Szczególnie ten pierwszy fajnie wtopił się w tkankę miejską i jej odgłosy.

Pomiędzy festiwalowymi atrakcjami udało mi się na chwilę wpaść na dzienną imprezkę na dziedzińcu Zamku, gdzie z uwagą wysłuchałem abstrakcyjnego, ale atrakcyjnego koncertu Ulli. Odwiedziłem też Pod Minogą, gdzie wystąpiła Isabella Lovestory – nie do końca moja bajka, ale trudno nie docenić scenicznej energii.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0