fot. Emilian Prałat

Najsłynniejszy młyn w (Wielko)Polsce

Niedaleko Jarocina, znajduje się wieś Wilkowyja. Większość osób dość szybko przez nią przejeżdża, mijając współczesny most przerzucony nad rzeką Lutynią.

Kilkaset metrów od tego miejsca, znajduje się wyjątkowy świadek wielkiego sentymentu Jarosława Iwaszkiewicza (1894–1980) do wielkopolskiej wsi – młyn rzeczny.

Malowniczy zakątek zyskuje stopniowo na znaczeniu, a ostatnie prace rewitalizacyjne pokazują, że miejsce ma szansę stać się jedną z ważniejszych atrakcji regionu.

Młyn na Lutyni

„Miasteczko J. w Wielkopolsce (…), gdzie droga rozwidla się do miasteczka P. (…) na lewo szosa giętkim zakrętem prowadzi do starej wsi, która nazywa się Wilkowyja” – pisał Iwaszkiewicz w maju 1945 roku, krótko po zakończeniu wojny, gdy dokoła pełno było śladów tych tragicznych wydarzeń.

 

One też w gruncie rzeczy stały się pośrednio powodem jego wizyty w Wielkopolsce. Przybył tutaj na zaproszenie swojego szofera Władysława Kuświka, który w Wilkowyi chciał odwiedzić swoich rodziców, którzy w następstwie wojennych wysiedleni znaleźli schronienie w drewnianym domu opodal miejsca, gdzie znajdował się młyn rzeczny nad Lutynią. Wówczas nie istniał, został bowiem zniszczony w 1940 roku. Jego właścicielem był Józef Szmytkowski.

 

fot. Emilian Prałat

fot. Emilian Prałat

Majowa aura, odradzająca się przyroda, ale i Polska, były dla Iwaszkiewicza do spacerów po okolicach i rozmów z ich mieszkańcami. Dostarczyły one pisarzowi wielu anegdot, historii i dykteryjek, które w późniejszym czasie stały się inspiracją do napisania noweli pt. „Młyn na Lutyni”.

Znalazły się w niej m.in. opisy wysiedleni do Generalnego Gubernatorstwa czy palenie zbiorów bibliotecznych z pobliskich pałaców. Interesująca nowela zawiera w sobie zarówno fragmenty oparte na autentycznych informacjach i wydarzeniach, jak i sporą ilość stricte fabularną, będącą luźnym nawiązaniem do opowieści zasłyszanych również w innych miejscach. Jednak kontekst całego utworu jest zdecydowanie wielkopolski, lokalny, a przez to tym istotniejszy.

Most nad Lutynią

Most nad Lutynią kojarzą w pierwszym rzędzie miłośnicy twórczości Iwaszkiewicza i literatury. Współcześnie, w związku ze zmniejszeniem zainteresowania dorobkiem pisarza, również pamięć o malowniczym zakątku nieco osłabła. W bieżącym roku jednakże zyskała nowego blasku, za sprawą oddania do użytku nowego, drewnianego mostu nad rzeką oraz za sprawą zapowiedzi przeprowadzenia gruntowej renowacji budynku młyna. Przez most wiedzie malowniczo snująca się wśród pól, łąk i lasów ścieżka rekreacyjna, chętnie uczęszczana przez mieszkańców Jarocina.

 

fot. Emilian Prałat

fot. Emilian Prałat

Obecnie drewniany budynek młyna wymaga wzmocnienia całej konstrukcji. Od kilku lat nie ma w nim już oryginalnego napędu, który został zdemontowany, lecz zachowany znajduje się w prywatnym posiadaniu. Wnętrze pozbawione jest oryginalnego wyposażenia. Pozostały jedynie resztki zsypów zbożowych.

Tuż obok młyna płynie Lutynia, na której zachowało się spiętrzenie i pozostałość po jazie. Nie ma natomiast chociażby pozostałości po mechanizmie napędowym dostarczającym energii niezbędnej do mielenia zboża. Cześć wyposażenia jest obecnie w prywatnym ręku i prowadzone są starania o jego renowację, być może powrót na pierwotne miejsce, lub stworzenie nowego mechanizmu, nawiązującego do oryginalnego.

Młyn – świadek przemian

Młyny wodne wespół z wiatrakami, należały do jednego z najbardziej charakterystycznych elementów polskiego krajobrazu. Zaczęły z niego znikać w XIX wieku wraz z upowszechnianiem się rozwiązań technicznych zastępujących siłę wiatru lub wody, siłą pary, a następnie silników spalinowych i energii elektrycznej. Młyn wodny i wiatrak były symbolem zamożności.

Podstawą funkcjonowania młyna wodnego było drewniane koło poruszane przez wodę (płynącą lub spadającą na nie), które systemem przekładek i zębatek przekształcało ruch w napęd elementów mielących ziarna.

 

fot. Emilian Prałat

fot. Emilian Prałat

Wyróżnić można trzy zasadnicze typy młynów wodnych: nadsiębierne (woda spadała na łopatki), podsiębierne (woda płynęła pod kołem i zahaczała łopatki) i śródsiębierne (woda spadała „w linii prostej” na łopatki).

Zniknięcie młynów i wiatraków wiązało się z kilkoma czynnikami: zniszczeniami z czasów II wojnie światowej, po jej zakończeniu ich upaństwowienie, w następstwie czego wprowadzono również całkowitą kontrolę państwa nad produkcją mąki). Stopniowe uprzemysłowienie i powolna, ale jednak następująca mechanizacja, doprowadziły do zastąpienia kół wodnych silnikami. W nielicznych przypadkach koła pozostały ze względu na sentyment, jednak wiele zostało rozebranych. Warto wspomnieć, że w przeszłości, zwłaszcza na mniejszych rzekach, młyny występowały w całych zespołach.

300 młynów

Mniej wartkie nurty można było łatwiej wstrzymać, a następnie spiętrzyć i co kilkadziesiąt, kilkaset metrów postawić na nich młyny. Ciekawostką były też tzw. pływaki, czyli młyny pływające, które można było zobaczyć na Wiśle, Bugu, Narwi czy Pilicy.

Z czasem obecność młynów zaczęła wpływać na powstawanie dróg, które do nich prowadziły i ułatwiały dostarczanie surowca na przemiał. Stopniowa jednak, coraz większa skala rolnictwa, a później industrializacja, silnie wpłynęły na rzeki. Najbardziej odpowiednie dla młynów ich odcinki znajdowały się w coraz odleglejszych od osad lokalizacjach. W ich pobliżu znajdowały się także przeprawy, były więc istotnym elementem komunikacyjnym.

 

Współcześnie zachowanych jest w Polsce około 300 młynów wodnych. Niemal wszystkie wpisane są do rejestru zabytków. Problem ich utrzymania jest analogiczny, jak w przypadku młynów wiatracznych.

Z reguły mają nieuregulowany status własnościowy lub gdy jest inaczej, są postrzegane przez ich właścicieli lub nominalnych użytkowników, przede wszystkim jako problem, nierentowny i bez konkretnego przeznaczenia. Nieliczne przekształcone zostały w elementy niewielkich turbin prądotwórczych, czy obiekty o charakterze restauracyjno-rekreacyjnym.

 

Pomimo wielu trudnych momentów w dziejach, młyn wodny nad Lutynią odrodził się po wojnie i przetrwał do dzisiaj. Można zatem mieć sporo optymizmu, co do jego przyszłości. Duch Iwaszkiewicza wyraźnie mu towarzyszy i być może już niebawem o jego twórczości usłyszymy, lub się z nią zapoznamy, w odnowionym wnętrzu, gdzie stukot zębatek będzie wtórować szelestowi przewracanych stron…

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
2
Świetne
Świetne
5
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0