Niepozorny spacer i jego reperkusje
Opublikowano:
15 lipca 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Po przeprowadzeniu cyklu warsztatów i plenerów fotograficznych, wziąłem na fotograficzny warsztat miasto. Ponownie, ale tym razem w kolorze. Co wyszło z tego spaceru, podczas którego chciałem nieco odreagować - fotografując? Zapraszam do przechadzki. Ale ostrzegam: tylko osoby, które są w stanie znieść dawkę zdrowego rozsądku w zwariowanym świecie.
DPG, czyli darmowy program graficzny
Zaczęło się od deszczu. Nie jestem pewien, czy był zapowiadany. Chyba nie, gdyż zaskoczył nas wszystkich. Jeszcze podczas warsztatów mogłem obserwować wraz z uczestnikami popłoch wśród przechodniów zaskoczonych obrotem sprawy. Choć, biorąc pod uwagę stalowy kolor nieba, można się było tego spodziewać.
Widok na jedną z głównych arterii miasta przez przeszkolą powierzchnię oddzielającą nas od ulicy dawał komfort obserwacji bez ponoszenia konsekwencji w postaci moknięcia, czy narażania się na niebezpieczeństwa związane z burzą. Znamy to doświadczenie: miło obserwuje się żywioł, stojąc w bezpiecznym miejscu.
Po deszczu wyszedłem z pomieszczenia. Daleko nie zaszedłem, a już z kałuży powitało mnie odbicie jednego z wieżowców. Odbicie rodem z programu graficznego, ale utrwalone bez jego użycia. Rzeczywistość potrafi czasem wyglądać nierealistycznie. Trzeba było tylko uważać na samochody, które jeżdżą tu w bezpośredniej bliskości chodnika.
Komponując obraz nie raz musiałem uciekać, by przejeżdżający pojazd nie spowodował efektu znanego wielu użytkownikom przyulicznych chodników, a mianowicie efektu ochlapania w wyniku radosnego wjechania autem w kałużę. Wjazdu z przytupem, czy może raczej – z przychlapem.
Słoń i pies
Kawałek dalej ujrzałem scenę z bajki rodem. Oto na moment pojawiły się słoń i pies, obok siebie, przy skrzyżowaniu ulic Ratajczaka i święty Marcin. Egzotyczne połączenie. Tylko że aparat fotograficzny miałem chwilowo schowany w torbie i obraz ten pozostał jedynie w mojej pamięci (a teraz powstał zapewne również w wyobraźni czytelników). Takie obrazy – nieutrwalone, a opisane – również mają swoją wartość. Czy bardzo pomylę się, jeśli powiem, że na tym bazuje literatura? Na budowaniu obrazów słowem? Słowem: literatura bywa fotografią. A fotografia – literaturą.
Z nadzieją na jakąś miłą oku powtórkę, zaczaiłem się i rozpocząłem oczekiwanie. Jak na złość, żaden przechodzień ze swoim pupilem nie pojawiał się w okolicy. Gdy już traciłem nadzieję na jakieś sensowne rozwiązanie tego wizualnego impasu, podjechała ciężarówka.
Z niej chłopak dobył pewne krągłe przedmioty, które następnie wsadził na wózek transportowy i pojechał w sobie tylko znanym kierunku. Beczułki, z zawartością, której się domyślam i której – wbrew sądom większości – nie poważam, położone jedna na drugą, stworzyły ciekawy wzór, który pięknie skomponował się z pasiastą trąbą słonia. Pstryk – i kompozycja gotowa!
Kiedy dziewczyna puszcza oko
Tak, to się może zdarzyć. Dziewczyna może puścić oko. Właściwie należałoby ten wyraz zdrobnić, by całość była zgodna z prawdą: oczko. A więc zdarza się nie raz, a najlepiej wiedzą o tym panie, że w rajstopach lub podkolanówkach pojawi się takie właśnie oczko. Zazwyczaj jest elementem niepożądanym, choć współcześnie staje się niekiedy integralną częścią tak zwanego modnego ubioru. Na marginesie dodam coś oczywistego: wcale niełatwo jest nie ulegać nawet zwariowanym modom, pozostać sobą i w ten sposób wyróżnić się w tłumie, w którym niemal każdy już chce być modnym.
I młodym – dodajmy. To kolejna niebezpieczna moda, odwieczna zresztą, która prowadzi, zwłaszcza przedstawicielki płci dotąd pięknej, w kierunkach niepożądanych i wykreowanych – także w programach graficznych, niestety…
No, ale każdy robi to, co uważa za słuszne. Nic mi do tego. Chciałbym tylko przestrzec te osoby, które marzą o tym, by wyglądać „estetycznie”. Puszczam do nich oko. Oko pełne kurzych łapek!
Gotuje się we mnie, gdy widzę natłok reklam i zachęt do beztroskiej „poprawy urody”. Jak łatwo można do tego skłonić! Nawet młode kobiety. A w przestrzeni publicznej prawie ani słowa sprzeciwu wobec takich praktyk. Mało słyszę też o ich skutkach. Tak więc: ja się temu sprzeciwiam! Jako biolog trochę znam się na życiu. Proszę więc nie próbować wciskać mi kitu!…
Jako fotograf natomiast, doceniam naturalną estetykę. Także ludzkiego wnętrza. Tak, wydaje mi się, że istnieje coś takiego, jak estetyka ludzkiego wnętrza. Ona potrafi uzewnętrznić się na fotografii. O tym mówią niekiedy osoby portretujące ludzi. O tym, że chcą złapać „to coś”. Istotę danego człowieka na portrecie. To niełatwo nazwać, może jeszcze trudniej wykonać. Ale, oglądając dobry portret, czujemy coś więcej niż tylko to, co wynika z oglądania samej powierzchowności modela.
Epilog
I tak oto, ów niepozorny spacer po mieście, kończy się. Niespodziewanie, także i dla mnie, nabrał fotograficzno – filozoficznego charakteru.
A skoro już o głębszej refleksji mowa, to nawiążę w tym miejscu do świetnego tekstu pani Anny Kochnowicz – Kann, pod tytułem „Sztuka i okolice: wartość twórczości”. Tak, literaci nie mają lekko, mimo że miewają lekkie pióro.
Systemowe rozwiązania dla twórców różnych dziedzin, o ile mi wiadomo, nie istnieją jeszcze w naszym kraju. Mówimy o tych osobach, które twórczość traktują poważnie, ale działają niekomercyjnie. Tworzą wartościową tkankę społeczną, ale aniołowie biznesu niekoniecznie im pomogą, gdyż prawdopodobnie nie znają wartości ich twórczości. Poza tym, jeśli nawet założymy, że na wszystkim można zarobić, to jednak nie wszystko musi temu – zarabianiu wielkich pieniędzy – służyć.
Sumarycznie więc, splot tych i innych okoliczności, prowadzić może do sytuacji, w której przynajmniej niektórzy będą musieli zrezygnować z twórczości i wziąć się wreszcie do „porządnej roboty”. Ze szkodą dla wszystkich. Zakończę więc okrzykiem: niech żyją twórcy! Tylko… z czego?!