fot. Bartek Warzecha

Noce i dnie przed katastrofą

Przez „Noce i dnie”, uznawane za najlepszą powieść w historii polskiej literatury, niełatwo przebrnąć. Młodzi jej nie czytają, bo uznają za staroświecką i nudną. Seb Majewski zrobił spektakl, który wprowadza bohaterów Dąbrowskiej do naszego świata. I opowiada jej językiem o losie Barbary, która żyła zawsze „do tyłu”, bo nie umiała wyobrazić sobie jutra.

Wszyscy, którzy myślą, że „Noce i dnie”, zrealizowane w teatrze w Kaliszu zaproszą widza do dworku w Serbinowie, gdzie wypiją herbatkę z Barbarą i pośmieją się z niezdarnego, kochającego ją szaleńczo Bogumiła, są w błędzie. Dworek i owszem, jest. Zanim rozpocznie się spektakl widzów wita stojące na scenie ogromne zdjęcie dworku w Russowie pod Kaliszem, gdzie Dąbrowska przyszła na świat. Jednak wraz z wejściem pisarki na scenę (Izabela Wierzbicka, która za chwile przemieni się w Barbarę Niechcic), zostaje w błyskawicznym tempie poskładany. Okazuje się, że pełnił rolę parawanu, zasłaniającego scenę, upstrzoną podestami „porośniętymi” piankowym zbożem. W tak uniwersalnej scenerii toczyć się będzie przez dwie godziny opowieść o Barbarze i bohaterach „Nocy i dni”. Sam pomysł scenografki (Karolina Mazur) symboliczny i dowcipny, niestety, wielokrotnie ogranicza ekspresję aktorom.


Adaptacja Seba Majewskiego i Tomasza Jękota jest przemyślana i jędrna. Zbudowana wokół jednego z wydarzeń powieści, kiedy to Celina Mroczkówna (Małgorzata Kałędkiewicz-Pawłowska), nauczycielka dzieci Niechciców, wyskoczyła przez okno. To, co dzieje się na scenie odniesione jest każdorazowo do tego faktu. Aktorzy snują opowieści, w których centrum znajduje się Barbara – histeryczna, owładnięta paraliżującym ją lękiem, przez co nie może odnaleźć się w świecie. Obok niej – wcale nie „święty” – Bogumił, który przekroczył właśnie smugę cienia. Co ciekawe, opowieści snują głównie oryginalnym językiem Marii Dąbrowskiej (przeplatanym w niewielkim stopniu tekstem na wskroś współczesnym). A mimo to, widz ma wrażenie, że to język mu bliski. Oczywiście, pojawiają się też aktualne konteksty, łatwe do rozkodowania dla dzisiejszego widza (zabawna scena rozmowy o psychoterapeutce, podczas któregoś z histerycznych ataków Barbary).

Aktorzy, odziani we współczesne stroje, czarne jak żałoba po Dąbrowskiej i jej świecie, który bezpowrotnie odszedł (to może być też jeden z tropów, pozwalający zrozumieć ustawiane w piankowym zbożu ledowe znicze) są żywym dowodem na to, że uczucia, które nami władają, niewiele zmieniły się przez wieki. Dlatego wszystkie sceny wypadają tak wiarygodnie. Po prostu pokazują emocje, które dotykają ludzi bez względu na czas, w którym żyją. Czy było to sto lat temu, czy dziś. Jesteśmy lękliwi, odważni, melancholijni i szaleni, jak ludzie z minionych epok. Może tylko bardziej znerwicowani i depresyjni, co powinno ułatwić nam empatyczne podejście do Barbary. 

W momentach, które wydały się reżyserowi nieprzekładalne na nasze „tu i teraz”, posłużył się żartem i zaskoczeniem. Albo wybrał woltę dramaturgiczną. Tak jest w przypadku pojawiających się niespodziewanie piosenek na podstawie poematu „Nad Morzem” Przybyszewskiego. Albo muzycznych bitów, działających jak filmowe cięcie. Barbara Majewskiego pozostała histeryczką – to się nie zmieniło, ale jej życie bardziej przypomina życie osób psychicznie okaleczonych niż – egzaltowanych i pretensjonalnych. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby Izabela Wierzbicka nie nadużywała krzyku, bo powtórzony któryś raz  z rzędu, osłabia wymowę kilku scen.

Świetnie spisały się młode aktorki: Izabela Beń (Michalina Ostrzeńska), Małgorzata Kałędkiewicz-Pawłowska (Teresa Kociełł, Celina Mroczkówna) i Magdalena Jaworska (Agnieszka Niechcicówna). Grający kilka ról Michał Wierzbicki, najlepiej odnalazł się w roli Marcina Śniadowskiego, działacza socjalistycznego, późniejszego narzeczonego Agnieszki. Najmniej przekonuje mnie Wojciech Masacz jako Bogumił Niechcic. Aktor chyba nie do końca był zdecydowany, którą drogę wybrać dla swojego bohatera: życiowego fajtłapy czy faceta, pogrążonego w kryzysie wieku średniego.

Ślub córki Niechciców, Agnieszki i Marcina Śniadowskiego jest czytelnym powtórzeniem początku drogi jej rodziców. Podczas aktu zaślubin Barbary i Bogumiła w kościele, nowożeńców dotknęła wiadomość o śmierci matki narzeczonego (Nie przejmuj się – mówi Bogumił do Basi – Matka mi umarła), to samo powtarza potem Agnieszka  Marcinowi – tyle, że nie matka umarła, a jej ojciec. Ale losy Agnieszki potoczą się już zupełnie inaczej, całe szczęście, że dziewczyna nie odziedziczyła po matce skłonności do chorobliwego lęku.

Ostatnie sceny spektaklu to tułaczka owdowiałej Barbary, która wraz ze śmiercią Bogumiłą straciła grunt pod nogami. Scenę spowija mrok, naznaczony małymi światełkami, powietrze przeszywa co pewien czas ostry dźwięk. A potem zapada ciemność. Do tych, którzy – jak Barbara – nie wiedzą „o czym jest jutro”, jutro nie przychodzi. Jedyną odpowiedzią na taki lęk może być tylko katastrofa.

Opowieść Majewskiego wciągnęła mnie całkowicie, pozwalała mojej wyobraźni wejść na bezkresne pola, gdzie wędrowałam wzdłuż i wszerz czasu, zapominając o tym, że płynie on zawsze od przeszłości do przyszłości. Świetną decyzją realizatorów była rezygnacja z drwiny, czy szyderstwa, jako metody interpretacji powieści sprzed ponad 80 lat. W kaliskiej realizacji widać autentyczną fascynację reżysera tekstem i osobą Marii Dąbrowskiej.

Jednej tylko rzeczy nie udało się realizatorom opanować – tekst ze sceny wielokrotnie nie dociera do widzów, podawany przez aktorów odwróconych plecami do publiczności, albo na hałasie, towarzyszącym ich działaniom. Najgorzej pod tym względem wypadają ostatnie sceny – coś tam mówi Barbara, o czymś krzyczy, nikt nie wie, o czym. Może w obliczu katastrofy nie ma to już żadnego znaczenia. Ale w kilku wcześniejszych przypadkach – na pewno tak.


Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu, „Noce i dnie” Marii Dąbrowskiej (Tom VI:
„Nie wiem, o czym jest jutro”), reż. Seb Majewski, premiera 8 kwietnia 2017. 

 

CZYTAJ TAKŻE: Muzyka bezcenna w Wielkopolsce #4

CZYTAJ TAKŻE: Ekstazy, orgazmy i toasty. Wystawa Macieja Olszewskiego „Sygnalista” w Galerii TAK

CZYTAJ TAKŻE: Winna Góra – nowa wizytówka Wielkopolski

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0