fot. Materiały prasowe

Oglądać, nie oglądać

W tym miesiącu piszę o dwóch zupełnie innych serialach. Pierwszy to kryminał nawiązujący do najlepszej klasyki gatunku. Drugi to kontynuacja produkcji, której istnienie jest zagadką chyba nawet dla jej twórców. Oba tytuły wypełnia gwiazdorska obsada. Oba(!) urozmaicą wam coraz to dłuższe wieczory. Chociaż z zupełnie innych powodów.

Poker Face”, sezon 1, SkyShowtime

Serial napisany przez Riana Johnsona (twórcę hitowego „Na noże”), który również stanął za kamerą pilota (pozostałe odcinki reżyserowane są przez różnych twórców). Zamysł serialu jest teoretyczne prosty – każdy z dziewięciu odcinków to osobna sprawa kryminalna, którą rozwiązuje ta sama osoba. W przeszłości mieliśmy „Columbo” i „Kojaka”. Dziś?

 

"Poker face", fot. materiały prasowe

„Poker face”, fot. materiały prasowe

O dobrze napisany, zrealizowany i jednocześnie niezobowiązujący serial kryminalny naprawdę trudno. „Poker Face” ma szansę wypełnić tę lukę.

Główną bohaterką jest Charlie Cale (fantastyczna Natasha Lyonne z „Orange Is the New Black” i „Russian Doll”; pełni tu również funkcję producentki), charyzmatyczna, wiecznie mamrocząca pod nosem kelnerka z kasyna w Las Vegas. Oprócz tego, że jest dobra w swojej robocie i do tego czerpie z niej satysfakcję, jest też ludzkim wykrywaczem kłamstw. W mgnieniu oka potrafi wyłapać, gdy ktoś ściemnia. Wtedy mimowolnie wykrzykuje: „Bullshit!”, „Gówno prawda!”.

Mimo że codziennie styka się z hazardzistami i hazardzistkami, sama trzyma się z dala od kart (ma z nimi swoją niechlubną historię). Tak niespotykany talent nie może na długo pozostać ignorowany. Oślizgły szef kasyna Sterling Frost Jr. (mający niezłą zabawę Adrien Brody) chce wykorzystać Charlie do zdobycia niezłej kasy. Plan spala na panewce. To w konsekwencji prowadzi do śmierci zaprzyjaźnionej kelnerki, ucieczki przed Frostem Sr. (Ron Perlman) i jego specem od czarnej roboty Cliffem (Benjamin Bratt). Ten ostatni podąża za bohaterką, która swoim plymouthem barracudą przemierza Stany Zjednoczone, byleby jak najdalej od grożącego jej niebezpieczeństwa.

 

Plakat, "Poker face", fot. materiały prasowe

Plakat, „Poker face”, fot. materiały prasowe

Uwaga – żadne to spojlery! Każdy bowiem odcinek, dość przewrotnie, rozpoczyna się od śmierci jednej z osób bohaterskich. Poznajemy nawet mordercę/morderczynię. Podczas swojej drogi Charlie, czy tego chce czy nie, niemal „wjeżdża” vintage’owym samochodem w zbrodnie. Te, choć często brutalne i krwawe (ale niemające za wiele wspólnego z gore), nie są trudne do rozstrzygnięcia.

Detektywka skrupulatnie wyciąga informacje od pozostałych osób bohaterskich i łączy fakty. Każdy odcinek to też inny (mniejszy lub większy) dramat dziejący się w lokalnej społeczności (np. w domu spokojnej starości czy w niewielkim skupisku lokalów handlowych przy drodze szybkiego ruchu).

Absolutną przyjemnością jest obserwować Lyonne w tej roli. Tym bardziej, że „Poker Face” odstaje od seriali, które obecnie zaludniają platformy streamingowe. Aktorce w poszczególnych odcinkach partnerują inni świetni artyści i artystki. Prócz wspominanych są to m.in. Hong Chau, Jameela Jamil, Chloë Sevigny, Joseph Gordon-Levitt, Cherry Jones czy Colton Ryan.

 

"Poker face", fot. materiały prasowe

„Poker face”, fot. materiały prasowe

Oglądajcie koniecznie! To świetna rozrywka z posmakiem retro.

The Morning Show”, sezon 3, Apple TV+

Pierwszy sezon „The Morning Show” miał wyglądać zupełnie inaczej i opowiadać o dwóch konkurujących ze sobą programach śniadaniowych. Zawirowania scenariuszowo-produkcyjne doprowadziły jednak do powstania dziwacznego miksu telenoweli i prestiżowej telewizji spod znaku „Mad Mena” (wannabe!) z gwiazdorską obsadą z Jennifer Aniston i Reese Witherspoon na czele (obie również zaangażowane w produkcję).

Absurdalna opowieść, która starała się nieudolnie skomentować #MeToo, nie utonęła w morzu krytyki, tylko unosiła się jak boja w blasku reflektorów. Serial szybko stał się „najlepszym złym serialem”, najbardziej guilty ze wszystkich produkcji guilty pleasure. Doczekał się nawet nominacji do nagród Emmy!

 

"The morning show", fot. materiały prasowe

„The morning show”, fot. materiały prasowe

Niewątpliwie pomógł nieograniczony budżet Apple’a. Mam teorię, że osoby producenckie wyczuły krew. Teraz celowo kręcą absurdalne fabularnie sezony. A „najlepszy zły serial” stało się nieoficjalnie ich hasłem reklamowym.

Dla przypomnienia drugi sezon dotyczył (między innymi!) pandemii. Prezenterka śniadaniówki tytułowego „The Morning Show” Alex Levy (karykaturalna Jennifer Aniston), nadając na żywo ze swojej kwarantanny, uratowała stację UBA (fikcyjnego nadawcę formatu) od likwidacji (sic!). W trzeciej odsłonie twórcy również usiłują komentować aktualne wydarzenia, które stosunkowo niedawno wstrząsnęły naszym realnym światem.

Mamy więc m.in. wojnę w Ukrainie, atak na Kapitol (który to bohatersko nakręciła Bradley Jackson, czyli Reese Witherspoon w najgorszej roli w karierze), no i atak hakerski (najprawdopodobniej Rosjan) na śniadaniówkę(!!!!!). Poza tym Bradley nadal odkrywa swoją seksualność (nie byłoby w tym nic złego, ale robi to od dwóch sezonów i nadal się wstydzi, że może nie jest hetero), a Alex chce więcej pieniędzy i władzy w stacji. Wątki pojawiają się i znikają często niedoprowadzone do końca. Porzucone jak zabawki przez znudzone i rozkapryszone dzieci bogatych rodziców.

 

Plakat, "The morning show", fot. materiały prasowe

Plakat, „The morning show”, fot. materiały prasowe

Nowym bohaterem sezonu jest miliarder Paul Marks (karygodnie niewykorzystany Jon Hamm), który zamierza kupić UBA i uratować ją od (ponownego) bankructwa. Ma to zrobić dzięki – jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi – transmisji w śniadaniówce swojego lotu w kosmos (z ekipą „The Morning Show” na pokładzie).

Oczywiście nawiązanie do Elona Muska jest właściwe. Dlaczego miliarder miałby zawracać sobie głowę programem porannym, który mówi – dajmy na to – o diecie pudełkowej, radzi, jak dobrze zrobić selfie i jak dobrze wyposażyć dziecko do przedszkola? Nie dowiemy się.

Dużo wątków? A to jeszcze nie wszystkie. Producenci i producentki sypią pomysłami jak z rękawa. Co odcinek coś nowego. Niestety, w absurdzie tkwi siła „The Morning Show”. Przy każdym sezonie, ba!, przy każdym odcinku – wsiadamy do rollercoastera i pędzimy na złamanie karku, nie wiedząc, co czeka nas tuż za zakrętem. Robimy to na własne życzenie i z wielką ciekawością. Co to oznacza dla przyszłości seriali, zwłaszcza w dobie kasowania na potęgę kolejnych tytułów? Na pewno nic dobrego.

 

"The morning show", fot. materiały prasowe

„The morning show”, fot. materiały prasowe

Chciałbym napisać: „Nie oglądać!”, ale trudno się temu NAJLEPSZEMU ZŁEMU serialowi oprzeć.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
1
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0