Opowieści z dreszczykiem
Opublikowano:
31 grudnia 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Głucho wszędzie, ciemno wszędzie…. Tym razem o duchach będzie!
Czy to bajka, czy nie bajka, myślcie sobie co tam chcecie, a ja dzisiaj Wam opowiem, co się dzieje w innym świecie – tak mogłaby się zaczynać opowieść nie o krasnoludkach, ale o innych bytach, które czasami zdarza nam się napotkać lub wydaje się nam, że się to przydarzyło. A że materia należy do szczególnie poważnych, proszę, by podejść do niej jak najbardziej niepoważnie.
Górka Klasztorna
Dawno, dawno temu, tuż obok grodu nazwanego później Łobżenicą, znajdowało się miejsce słowiańskiego kultu. W dębowym gaju czczono boga Swarożyca, wśród dębów odbywały się wiece, a okoliczny lud pielgrzymował tutaj, by składać ofiary i prosić bogów o opiekę, zdrowie, bogactwo czy pomyślność w wojennych wyprawach.
Można się domyślać, że Swarożyc musiał ustąpić miejsca nowemu bogowi, gdy Mieszko I postanowił przyjąć chrześcijaństwo. Przywiązanie do dawnej wiary i miejsca kultu musiało być wyjątkowo silne, skoro właśnie w tym miejscu postanowiono wybudować kościółek. Według siedemnastowiecznych zapisków kronikarzy bernardyńskich, w 1079 roku w dębowym gaju miało miejsce zdarzenie, które na zawsze zmieniło charakter tego miejsca.
Pasterzowi pasącemu bydło objawiła się Matka Boża. Miejsce kultu pogańskiego stało się ważnym ośrodkiem kultu chrześcijańskiego, a teren przy świętym gaju zaczęto nazywać Górką Klasztorną.
Na przestrzeni dziejów miały tu miejsce dramatyczne wydarzenia. Zostawmy jednak badanie historii na inną okazję, a skupmy się na opowieściach o dziwnych wydarzeniach, o których opowiadali okoliczni mieszkańcy. Bo jak wiadomo, w świętych miejscach to i dobre moce bywają, ale czasami i czart się odzywa.
W zbiorze gadek i legend zebranych przed laty przez Tadeusza Piszczka, znaleźć można takie oto wspominki:
Opowiadają starzy ludzie, że w Górce na cmentarzu przy kościele, gdzie kapliczka cudowna stoi na miejscu objawienia, straszy. Jedni widują czarnego, dużego psa, któremu skry się sypią z pyska, a inni białą postać chodzącą po tym cmentarzu. Jednego z mieszkańców okolicznych wiosek tak jakieś widziadło przestraszyło, że pobiegł do dzwonnicy i bić zaczął w dzwony na alarm.
W zbiorach Tadeusza Piszczka można znaleźć historię o psotnym upiorze, co świece niszczył w góreckim kościele. Jak się okazało, jakiś człowiek ze szlacheckiego rodu, pochowany w kryptach pod świątynią, co noc wstawał z trumny, wchodził do kościoła i łamał świece przy cudownym ołtarzu.
Znalazł się śmiałek, który według wskazówek ojca gwardiana, podjął się ukatrupienia trupa.
Wraz z jednym z mnichów zszedł do piwnic, przeszukał wszystkie trumny, aż w jednej znalazł nieboszczyka, który po otwarciu wieka, stanął na równe nogi. Pchnął go według wskazówek ojca gwardiana serdecznym palcem, nieboszczyk się przewrócił, a śmiałek toporem odrąbał mu głowę. Według opowieści „krew ciekła jak z żywego”, ale od tego czasu nikt już świec nie łamał.
Podobno szczególną aktywność różnego rodzaju bytów zaobserwować można w pobliżu figury św. Franciszka, która stoi na skraju kasztanowej alei, łączącej Górkę Klasztorną z Łobżenicą. Tadeusz Piszczek powołuje się na wspomnienia dziadka, który miał mu opowiedzieć, iż dwóch ich krewniaków dziwną przygodę w tym miejscu miało. Otóż napotkali w pobliżu figury dziwnych kształtów człowieka, który wór na plechach dźwigał i mocno stękał.
Zlitowali się nad nim i jeden z nich ten ciężki worek nieść zaczął, ale że mu coraz bardziej wór ciążył i ciążył, więc zapytał, co w nim jest. A wtedy to coś, co niby człowieka przypominało, w głos się roześmiało i zniknęło.
Sam dziadek Antoni również dziwną przygodę przeżył w tym właśnie miejscu. Wracał do domu wieczorem, a ćma była taka, że nic widać nie było na krok. I stanęło przed nim jakieś widziadło, niby z głową, niby bez głowy. Nawet tabaką chciał je częstować, bo zdawało mu się, że to jednak człowiek, ale widziadło bez śladu zniknęło.
Czy dzisiaj w tym miejscu zdarzają się podobne przygody? Nikt głośno o nich nie opowiada, ale na zdjęciach robionych wieczorową porą przy figurze św. Franciszka, bardzo często widoczne są świetliste punkty zwane orbami.
Światła widoczne w nocy od zawsze rozpalały wyobraźnię. Koło Górki Klasztornej widywano świeczniki, które wędrowców wyprowadzały na błota i mokradła. Podobno jak się świecznika napotka, trzeba stanąć i poczekać, aż sam odejdzie. A już na pewno, za żadne skarby, nie wolno iść za nim!
Skarby
A skoro już o skarbach mowa, to przy pełni księżyca warto pilnie rozglądać się dookoła, bo właśnie wtedy dają znać o sobie bogactwa ukryte pod ziemią.
Dawno temu w okolicach Łobżenicy żyło dwóch braci, którzy trudnili się rabowaniem kościołów. Szło im całkiem dobrze w tych niecnych działaniach, aż w końcu zostali zatrzymani i osadzeni w więzieniu. Długo w nim nie zostali, bo postanowili uciec przed końcem kary.
Podczas zimowej ucieczki musieli przeprawić się przez rzekę i jeden z braci utopił się na amen.
Drugiemu udało się ujść z życiem, ukrywał się przez lata w Borach Kujańskich wśród drwali, by na koniec życia wyznać skrywaną tajemnicę, że w okolicach Walentynowa, pod przydrożnym drzewem, skarby wraz z bratem zakopał. Choć szukano owych skarbów, nikomu się trafić na to bogactwo nie udało. Mówią jednak, że przy pełni księżyca od tych mszalnych kielichów, monstrancji i złotych świeczników, blask bije taki, jakby chciały zostać odnalezione i na powrót do kościoła oddane.
Z ratowaniem skarbów to sprawa wcale nie jest taka prosta, o czym przekonała się pewna pasterka z Rudnej (gmina Złotów). Według legendy dawnymi czasy, na skutek ludzkich grzechów, miejscowa dzwonnica zniknęła w topieli, a w miejscu, w którym stała, rozlał swe mętne wody niewielki staw porośnięty łoziną.
Pewnego dnia nad brzegiem stawu siedziała biedna pasterka. Wtem z topieli wyłoniły się trzy dzwony i poprosiły dziewczynę, by je z wody na brzeg wyciągnęła. Chwyciła więc największy z dzwonów, ale że słaba była i niedożywiona, to nie dała rady go bliżej do brzegu przyciągnąć. Spróbowała więc złapać mniejszy z dzwonów, ale wtedy wszystkie trzy zanurzyły się w wodę i w topieli zniknęły.
Dlaczego? Bo nawet przy ratowaniu skarbów trzeba zachować umiar i nie można dać ponieść się chciwości.
Gdyby więc komuś trzy dzwony się pokazały, niech od najmniejszego zaczyna i po kolei je z wody wyciąga. Bo gdy ktoś dzwony z topieli uratuje, ma być bogaty do końca swoich dni.
Duchy
Dawniej o duchach i zwidach mówiło się bez skrępowania. Za naturalne przyjmowano, że świat żywych i świat umarłych czasami się przenikają. Współcześnie mówienie o duchach traktowane jest jako swojego rodzaju ekscentryczność, a nawet przejaw choroby psychicznej.
Tymczasem w tym naszym racjonalnym do bólu świecie zdarzają się sytuacje, których racjonalnie w żaden sposób wytłumaczyć się nie da.
Tak jest na przykład z łobżenickim magistratem, gdzie urzędnicy opowiadają sobie mrożące krew w żyłach historie o segregatorach z hukiem wypadających z szaf, trzaskających drzwiach, które okazują się być zamknięte, czy ciemnej postaci wychodzącej z biura burmistrza. Być może to duch ostatniego pastora (stara część Urzędu Miejskiego to dawna pastorówka), który popełnił samobójstwo i po śmierci nie potrafił opuścić miejsca, w którym tragicznie zginął.
A może dziwne rzeczy dzieją się tu dlatego, że tuż obok urzędu znajdował się cmentarz ewangelicki, na miejscu którego powstał park miejski? Dalej, za murem, znajdował się cmentarz żydowski i są tacy, którzy twierdzą, że na skraju parku, przy wiekowej tui, widuje się cień przypominający kształtem postać pochylonego Żyda.
Przeklęte miejsca
Gdy analizuje się ludowe opowieści nie sposób nie zauważyć, że tragiczne wydarzenia zostawiają ślad w czasoprzestrzeni.
W gminie Złotów, w okolicach Krzywej Wsi, wznosi się masyw nazywany Brzuchową Górą. Ponoć przed laty na szczycie wzniesienia palono czarownice. Nie wiadomo do końca, czy rzeczywiście tak było, ale miejscowi wspominają, że gdy ksiądz chciał odprawić w tym miejscu mszę, burza się rozpętała, a pioruny waliły z taką mocą, że wszyscy w popłochu uciekli do wioski.
W Miasteczku Krajeńskim z kolei w 1895 roku ksiądz został otruty podczas odprawiania mszy. W ampułkach, na kielichu i ołtarzu wykryto obecność strychniny, a choć nigdy nie znaleziono sprawcy tego mordu, pamięć o tym wydarzeniu towarzyszy mieszkańcom miejscowości.
Może właśnie to wydarzenie kładzie się cieniem na losach Miasteczka Krajeńskiego? Może dlatego społecznością targają konflikty, a sama miejscowość straciła prawa miejskie?
Jak by nie było, warto podczas wizyty w tej miejscowości zajrzeć do domu kultury i poprosić o pokazanie obrazu „Głód” Józefa Kaliszana. Mroczny, pełen złej energii obraz, przyprawia oglądających go gości o dreszcze. Być może usłyszycie przy tej okazji opowieść o ciemnej postaci widywanej w rogu sceny, dziwnych odgłosach pojawiających się na nagraniach i muzyce, która cichnie po otwarciu drzwi do głównej sali.
Ani brzozy, ani kota
Co by nie mówić, całe szczęście, że niektóre rzeczy z czasem przemijają. Póki w góreckim gaju rosła stara, potężna brzoza, często wylegiwał się przy niej czarny kocur. Kiedy ktoś koło niego przejeżdżał, wskakiwał w szprychy od wozu lub roweru, a tak przeraźliwie miauczał, że aż włosy dęba stawały. Jak wyskoczył ze szprych koła, wskakiwał na wóz lub plecy i jechał tak paskud aż do Wiktorówka.
Teraz już ani brzozy nie ma, ani kot nie dręczy podróżnych.
Powtórzmy jednak za dziadkiem Antonim, którego bajania spisał wnuk Tadeusz Piszczek:
„Ludzie, którzy się strachów boją, nigdy ich nie zobaczą, bo by umarli ze strachu. Widują je tylko odważni i dlatego nie każdemu jest dane strachy i duchy pokutne oglądać.”