fot. Krystian Daszkowski

Państwo Kalinowscy – ekstremalni kinomani

„Widok drepczących od kina do kina Kalinowskich faktycznie jest obrazkiem, który wielu poznaniaków wspomina. Na pewno dla kina i imprez filmowych ich pojawianie się było nobilitacją. Zazwyczaj budzili pozytywne reakcje widzów. Pojawiał się szmer głosów: »O, to ci państwo!«” – mówi Gosia Kuzdra, która prowadzi badania i wywiady o Poznańskich Kinomanach.

Jakub Wojtaszczyk: Maria i Bogdan Kalinowscy to kinomani, którzy obejrzeli ponad 15 tys. filmów. Do swojej śmierci byli nieodzownym elementem filmowego pejzażu Poznania. Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy poznałaś tę parę?

Gosia Kuzdra: Prowadząc wywiady do książki o państwie Kalinowskich, też zaczynam od tego pytania. Wiele osób nie pamięta tego pierwszego momentu, kiedy się z nimi zetknęli. Ja też nie. Na pewno musiałabym być jeszcze widzką studentką. Później, kiedy pracowałam w kinie Muza, pani Maria i pan Bogdan pojawiali się coraz częściej. Dłużsi stażem pracownicy wyjaśnili mi, kim jest ta para.

 

Widok drepczących od kina do kina Kalinowskich faktycznie jest obrazkiem, który wielu poznaniaków wspomina.

Gosia Kuzdra, fot Krystian Daszkowski

Na pewno dla kina i imprez filmowych ich pojawianie się było nobilitacją. Zazwyczaj budzili pozytywne reakcje widzów. Rozlegał się szmer głosów: „O, to ci państwo!”. Byli jednymi z najwyraźniejszych postaci, jakimi miasto mogło się szczycić. Moim zdaniem stali się też symbolem kinomaństwa ekstremalnego.

 

JW: Powiedziałaś o nobilitacji imprez, na których Kalinowscy się pojawiali. Nie spotkałaś się z odmiennymi głosami?

GK: Nie wyglądali jak typowi użytkownicy kultury. Wiele osób powtarza, że na początku pomyślało o nich jako o osobach w kryzysie bezdomności, które przyszły do kina. Krążyła opinia, że żyją w skrajnym ubóstwie. Pojawia się też emfaza: „Wspaniale, że tak chodzili na te filmy! Ale przyznajmy, że byli to bardzo prości, niewykształceni ludzie!”. Tymczasem było zupełnie inaczej. Pan Bogdan czytał Szekspira w oryginale! Jego ojciec Tadeusz był malarzem. Pan Bogdan skończył polonistykę. Natomiast pani Maria studium nauczycielskie fizyczno-matematyczne. Uczyli w szkołach, pracowali w świetlicach i bibliotekach.

 

JW: Kiedy zainteresowałaś się ich historią?

fot Krystian Daszkowski

GK: Kalinowscy mieszkali nad Muzą, więc kiedy pracowałam w kinie, byliśmy sąsiadami. Gdy odchodziłam, pojawiła się myśl, że nawet nie mamy wspólnego zdjęcia. Za każdym razem jednak wydawało mi się absurdalne, by ustawiać ich przed aparatem, skoro widujemy się codziennie…

 

Tymczasem w listopadzie 2017 umarł pan Bogdan. Trzy lata później, w dzień pogrzebu pani Marii poczułam, że skończyła się pewna epoka.

Po roku, kiedy zbliżały się rocznice ich śmierci, miałam silne poczucie, iż coś trzeba zrobić z pamięcią o tym małżeństwie. Dlatego zorganizowałam pierwszą edycję Dni Poznańskich Kinomanów. Stwierdziłam, że zarówno stolica Wielkopolski, jak i branża kinowa w Polsce mają dług wdzięczności wobec Kalinowskich. Byli maskotkami. Trochę ogrzewaliśmy się w cieple ich radykalnej pasji. W międzyczasie został zburzony mural, który przedstawiał parę. Co prawda współorganizowałam drugą edycję Dni Poznańskich Kinomanów, ale ciągle miałam wrażenie, że to za mało, by uchronić państwa Kalinowskich od zapomnienia. Brałam pod uwagę nie tylko ich miłość do oglądania filmów.

 

JW: Co jeszcze?

Gosia Kuzdra, fot Krystian Daszkowski

GK: Przede wszystkim wyróżniali się niepopularnym podejściem, że każdy film jest warty obejrzenia. W każdej produkcji potrafili znaleźć coś dobrego. Mieli swój wewnętrzny imperatyw, który teraz badam, że musieli zobaczyć wszystko to, co do kin wchodziło.

 

Pan Bogdan skrupulatnie katalogował każdy film. Pamiątki po nich znajdują się w Muzeum Kinematografii w Łodzi.

Sprawdzałam tam, jak z roku na rok rosła Kalinowskim statystyka obejrzanych produkcji. Załóżmy, że w 1993 zobaczyli 196 filmów, a w 2013 – 608. Z jednej strony możemy pomyśleć, że mieli więcej czasu. Z drugiej – spojrzeć na to jako na przykład, jak zmieniały się rynek kinowy i  model dystrybucji filmów, choćby ze względu na nośniki, najpierw była to taśma 35 mm, a potem cyfrowe kopie DCP.

 

JW: Jak wyglądał filmowy rytuał Kalinowskich?

GK: Planowali tydzień z piątkowym „Co Jest Grane”. Musieli być w kinie na godzinę przed seansem. W jego trakcie pan Bogdan stworzonym przez siebie alfabetem streszczał, co dzieje się na ekranie. Następnie obejrzany film wprowadzał do swojego katalogu, który znajdował się w pudełku po kruchych ciastkach.

 

Oprócz tego w pudełkach po herbacie był katalog ułożony twórcami.

Krzyżował się on z katalogiem tytułowym. Były też duże zeszyty, w których pan Bogdan po kolei wymieniał obejrzane 15 tys. filmów z odnośnikami do katalogów karteczkowych w pudełkach. Niezależnie, czy byli w Poznaniu czy wyjeżdżali na ogólnopolskie festiwale, zawsze chcieli obejrzeć maksimum. Pierwszym wspólnie zobaczonym filmem był „Król, dama, walet” Jerzego Skolimowskiego w kwietniu 1973 w kinie Wilda. Wzięli ślub po 13 latach znajomości – w 1986 r.

 

JW: Znałaś Kalinowskich prywatnie?

fot Krystian Daszkowski

GK: Przez lata pracownicy Muzy mieli z nimi pewnego rodzaju relację intymną w tym znaczeniu, że byliśmy włączani w ich osobiste sprawy. Przekładaliśmy i wzywaliśmy im lekarza, drukowaliśmy różne rzeczy, rezerwowaliśmy pociągi…

 

Jeden z powtarzanych mitów mówi, że Kalinowscy byli samotnikami.

Co prawda najwięcej czasu spędzali sami ze sobą, ale mieli zaufane grono przyjaciół. Często dyskutowali z nimi przy herbacie Minutka i kruchych ciastkach z cukrem. Chciałabym oddać tym osobom głos. Prócz próby podsumowania kinofilii Kalinowskich i ewentualnego znaczenia dla branży filmowej zamierzam pokazać ich jako ludzi, którzy mieli też życie poza kinem. 

 

JW: Co się działo poza salą filmową?

GK: Bardzo dużo czytali. Słuchali radia, a dokładnie używali dwóch odbiorników. Jedno ustawione było na wiadomości, drugie na stację muzyczną. Nie lubili kręcić pokrętłem. Pan Bogdan prowadził też kalendarze. Wynika z nich, że spędzali czas w plenerze, np. spacerując po Parku Sołackim i Rusałce. Chadzali również na wernisaże. Pan Bogdan pisał wiersze i czytał je na wieczorkach poetyckich. Wreszcie spotykali się też towarzysko. Krążyły wokół nich różne osoby, które często się ze sobą  nie znały. Wydaje się, że z jednej strony nie potrzebowali innych ludzi oprócz siebie nawzajem.

 

fot Krystian Daszkowski

Ale z drugiej – gros znajomych odwiedzało ich co tydzień niezmiennie przez parę lat.

Kalinowscy wymykają się jednoznacznemu podsumowaniu. Na pogrzebie pana Bogdana rozbrzmiała jego ulubiona piosenka „California Blue” Roya Orbisona. Zaskoczona zapytałam siebie: „Czy oni byli hipisami?!”.  Jednak myślę, że nie podpisaliby się pod żadną ideologią. Z rozmów z przyjaciółmi wyłania się obraz Kalinowskich jako otwartych i żywo zainteresowanych sprawami polityczno-społecznymi. Zdarzało im się mówić: „Jeżeli krzywdy komuś nie czynisz, rób sobie, co chcesz”.

 

JW: Dla większości Kalinowscy byli trochę osobliwą parą, która krążyła od kina do kina. Ty akcentujesz też ich znaczenie dla środowiska filmowego. Jak ono odbierało pana Bogdana i panią Marię?

GK: Muzealnicy zastanawiali się, co zrobić z Kalinowskimi. Zazwyczaj przecież gromadzimy pamiątki po twórcach, filmowcach. Tymczasem małżeństwo było widzami. Spotkałam się też z opiniami, które podważają ich rolę dla filmu polskiego. Przecież nie byli krytykami. Nie prowadzili publicznych dysput na temat obejrzanych produkcji, nie pisali recenzji. Rozmawiali w domowym zaciszu i to najczęściej między sobą. Może powinniśmy znaleźć taki format dla filmoznawstwa, w którym kierujemy też uwagę na odbiorców?

 

JW: Może odpowiedzią będzie twoja książka. Jaki masz na nią pomysł?

GK: Jestem dopiero na początku, ale coraz gęściej robi się w tym lesie (śmiech). Początkowo chciałam porozmawiać z dziesiątką osób. Tymczasem lista ciągle się wydłuża. Nadal szukam rozmówców, którzy chcieliby podzielić się nawet strzępkiem wspomnień. Z jednej strony chciałabym, aby to była historia tej wyjątkowej pary. Z drugiej mam nadzieję, że będzie to szersze spojrzenie na kinomaństwo. Państwo Kalinowscy będą tylko, albo aż!, do tego pretekstem.

 

Gosia Kuzdra – freelancerka w zakresie kina i masażu. Przez 10 lat kierowniczka poznańskiego kina Muza, współzałożycielka Festiwalu Twórczości Kobiet No Women No Art. Reprezentowała Wielkopolskę w Radzie Kin Studyjnych przy Filmotece Narodowej, a polskie kina w jury międzynarodowych festiwali filmowych w Berlinie i Locarno. Pracowała przy dystrybucji kinowej filmów artystycznych oraz hitów takich, jak „Green Book”. Członkini Rady Programowej Fundacji Kultury Bez Barier. Założyła MOVIEgoers Club, w którym zachęca klubowiczów (Polaków i obcokrajowców mieszkających w Poznaniu) do wspólnych wyjść na seanse filmów w języku angielskim oraz poznawania miasta z perspektywy kin. Współpracuje z Migrant Info Point przy organizacji inicjatyw integracyjnych, a dla Fundacji Woykowska pisze cotygodniowe polecenia filmowe. Absolwentka UAM: filozofia, specjalność komunikacja społeczna. Badania i wywiady o Poznańskich Kinomanach prowadzi aktualnie w ramach Stypendium Twórczego Miasta Poznania, ze środków Miasta Poznania.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
4
Świetne
Świetne
4
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0