Rashomon na Pacyfiku
Opublikowano:
28 grudnia 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Rashomon” Akiry Kurosawy to fascynujący film o tym, jak prawda o pewnym wydarzeniu rozpada się na kalejdoskop kolidujących ze sobą opowieści. Każda z nich jest na swój sposób przekonująca, każda wymaga uwagi, co nie przybliża nas do komfortowej sytuacji, jaką jest „ujrzenie prawdy”.
Uciekająca prawda
„Bunt na Bounty” autorstwa Caroline Alexander jest analogiczną opowieścią. Ta wydana przez Wydawnictwo Poznańskie monumentalna opowieść historyczna to skrupulatne, wielowątkowe śledztwo.
Przedstawione w niej wersje zdarzeń zwielokrotniają się, proste rozwiązania zagadek okazują problematyczne, a „ujrzenie prawdy” coraz bardziej odległe.
Przez ponad sześćset stron wędrujemy między błękitem Pacyfiku, malarycznym powietrzem europejskich kolonii a zimną, mglistą Anglią w celu rozwikłania zagadki jednego z najbardziej znanych i legendarnych wydarzeń w nowożytnej morskiej historii – buntu na żaglowcu Bounty.
Między powieścią historyczną a dramatem sądowym
Bunt na Bounty w ujęciu autorki to opowieść wyjątkowo wieloaspektowa. Stąd też i omawiany tom wbrew pozorom niełatwo zaklasyfikować. Najbardziej oczywiste – jest to napisana w popularnym stylu książka historyczna.
Momentami jednak przypomina ona dramat sądowy, widać to szczególnie w rozdziałach, w których autorka szczegółowo odtwarza proces sądowy buntowników. Jest to też pozycja z pogranicza historii marynistycznej, szczególnie wtedy, gdy Caroline Alexander rekonstruuje heroiczny wyczyn, jakim było przepłynięcie przez kapitana Williama Blighta ponad 3500 mil morskich w przepełnionej rozbitkami łodzi.
Zamiast dokumentów prawniczych i zeznań czytamy tym razem o prądach morskich i metodach nawigacji.
Rewolucja i romantyzm
To także historia o sile opowieści i mitu, o zmaganiach między protagonistą kapitanem Wiliamem Blightem i przywódcą buntowników Fletcherem Christianem. Tym, co szczególnie cenne, jest pokazanie, w jaki sposób żyła legenda o buncie i jak zmieniały się w niej sposoby przedstawiania zarówno kapitana Blighta, jak i buntowników.
Od figury dzielnego kapitana i szumowin-piratów po romantycznych buntowników, którzy przeciwstawili się nieludzkiej tyranii. W tle zmieniającej się dynamiki tego, jak w ludzkiej pamięci portretowano bohaterów buntu na Bounty, mamy rewolucję francuską, romantyczną reakcję na oświecenie, abolicjonistów walczących o zniesienie niewolnictwa…
Wielka historia zmienia ustawienia kalejdoskopu, przez który spoglądamy na ów najsławniejszy z żeglarskich buntów. Mikrohistoria okazuje się zrozumiała, tylko gdy znamy całość dziejowej panoramy, a ta ma sens, gdy podążając za drobiazgową analizą autorki, odnajdujemy ją ucieleśnioną w osobach dramatu rozgrywającego się w skali mikro.
Pieniądz, władza, kolonializm
Caroline Alexander, starając się oddać sprawiedliwość zarówno buntownikom, jak i kapitanowi Blightowi, rekonstruuje mozaikę stosunków klasowych ówczesnej Wielkiej Brytanii, interesy kolonialne i ich splot z interesami brytyjskiej marynarki wojennej.
Śledzi, w jaki sposób podróż po sadzonki chlebowca, bo taki był główny cel wyprawy „Bounty”, splata się z handlem niewolnikami i brytyjskim imperializmem. Historia ta jest też katalogiem ludzkich przywar, zawiści, intryg, słabości.
Dotyczy ona zarówno relacji pomiędzy załogą statku, jak i stosunków między żeglarzami a mieszkańcami Tahiti. W tym ostatnim wypadku na plan pierwszy wysuwa się genderowy wymiar tej historii. Opowieść swym klimatem nieprzypadkowo przypomina momentami nastrój brytyjskiego serialu „Tabu”. Choć tam nie Pacyfik, a Afryka odgrywa główną rolę, to także mamy splot pieniędzy, władzy i kolonializmu.
Książka na zimę
„Bunt na Bounty” to pozycja w sam raz na zimowe, ciemne grudniowe wieczory, gdy brak słońca wynagrodzić może błękit Pacyfiku, co z tego, że jedynie obecny na kartach powieści. Wydaje się, że dziś, w dobie tanich lotów, internetu i map satelitarnych dostępnych w smartfonie popyt na opowieści marynistyczne zmalał.
Biel żagli, śpiew wiatru na olinowaniu nie przyciąga tak silnie, jak jeszcze kilka dekad temu. Morze wydaje się przyzywać nas mniej.
W czasach, w których słowo antropocen stało się codziennością, równocześnie zanika oddziaływanie na naszą wyobraźnię przez „wielkie błękitne przestrzenie”. Świat jest dziś przepełniony; warto zobaczyć moment w historii, gdy dopiero zaczynaliśmy go kolonizować.