Recenzja: „Taniec ojców i córek”
Opublikowano:
9 września 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Cztery dziewczynki dostają szansę przytulenia swoich zamkniętych w więzieniu ojców. Dokument pokazuje, jak rozłąka wpływa na osoby najbardziej niewinne.
W zalanym jarzeniowym świetle korytarzu waszyngtońskiego więzienia stanowego pojawiają się kilku- i kilkunastoletnie dziewczynki. Ubrane w kolorowe, pokryte brokatem i innym świecidełkami tiulowe sukienki wyglądają jak księżniczki Disneya.
Pasują do więziennej scenerii jak kwiat do kożucha.
Podobnie jak w rzędzie usadzeni mężczyźni w szytych na marę garniturach i pod krawatem. Gdy minie konkretna godzina, na powrót zamienią stroje na pomarańczowe kombinezony. Tymczasem dziewczynki rzucają się mężczyznom na szyję. Wzruszenie jest obopólne. Słychać: „Tatusiu!”.
Randka z ojcem
To nieczęste, by dokument nie przedstawiał jednostek na tle całego systemu, tylko skupiał się na emocjach poszczególnych osób i jednocześnie mówił tak wiele o porzuceniu, samotności czy rasie. Co prawda w filmie jesteśmy w Stanach, ale poczucie niesprawiedliwości jest przecież uniwersalne. Reżyserki „Tańca ojców i córek” Angela Patton i Natalie Rae, idąc podobnym tropem innego dokumentu „Time” Garrett Bradley z 2020 roku, pokazują dehumanizację sytemu więziennictwa, skupiając się na tych najbardziej niewinnych, czyli dzieciach osadzonych.
Patton od ponad 12 lat prowadzi program „Randka z ojcem”, który jest częścią pracy społecznej z czarnymi dziewczynami, aby łatwiej wprowadzić je w dorosłe życie.
Razem zapraszają osadzonych ojców części z nich na spotkanie, ale na własnych wypracowanych zasadach, jak np. wieczorek taneczny. Pomysł narodził się z opresyjnych zasad funkcjonowania systemu więziennictwa w Stanach Zjednoczonych. Widzenie możliwe jest tylko za pośrednictwem ekranu komputera, niczym na Zoomie, za które rodziny muszą zapłacić. Alternatywną jest, również niedarmowa, rozmowa telefoniczna. W obu przypadkach oczywiście nie ma mowy o kontakcie fizycznym.
Reżyserki pytają: jak takie restrykcje wpływają na rehabilitację więźniów? Jak na kształtowanie i rozwój rodziny?
Jak na dzieci, których wspomnienie twarzy ojca z dnia na dzień coraz bardziej się zaciera, a jego głos miesza się z głosem informującym, że połączenie pochodzi z więzienia?
Terapia grupowa
Głównych bohaterek dokumentu jest cztery. Spędzamy z nimi podobną ilość czasu, jaki poświęcony zostaje ich osadzonym ojcom. Aby mężczyźni mogli wziąć udział w „Randce z ojcem”, muszą przejść dziesięciotygodniowy program coachingowy, któremu najbliżej jest chyba do grupowej terapii. To rzadki moment, kiedy faceci – idąc wbrew stereotypu więziennego maczyzmu – otwierają się, płaczą, zwierzają. Co istotne – nie wiemy, dlaczego trafili za kratki. Pojawiają się informacje o długości wyroku. Natomiast rasizm, który płynie w żyłach amerykańskiego systemu policyjno-sądowniczo-więziennego, równie dobrze może wydłużać odsiadkę za pomniejsze przewiny. Ta niewiedza działa fabularnie świetnie, bo nie odwraca uwagi od głównego tematu – rozłąki.
Angela Patton i Natalie Rae dobrały fantastyczne bohaterki, bo nie tylko są wyraziste, ale też w różnym wieku, zatem inaczej podchodzą do osadzenia ojców. Najmłodszej, pięcioletniej Aubrey, w wyobrażeniu ojca pomaga wyobraźnia.
Dziesięcioletnia Santana nie ma złudzeń – pomaga matce w opiece nad dwójką rodzeństwa (mówi: „Jestem ojcem, kiedy tego prawdziwego nie ma”) i zakłada emocjonalną zbroję (słyszymy, że nie uroni ani jednej łzy, gdy tata po wyjściu na wolność znowu trafi za kratki). Ja’Ana ma 11 lat i od dłuższego czasu nie widziała swojego taty, ponieważ jej mama uznała, że sporadyczne wizyty przynoszą więcej szkody niż pożytku. Najtrudniej sytuację znosi piętnastoletnia Raziah, która zwierza się z myśli samobójczych i skłonności do samookaleczenia, towarzyszących jej w tygodniach poprzedzających bal.
Szejker emocji
Mimo że przygotowania trwają tygodniami, dobre tempo 100-minutowego dokumentu trzyma nas w emocjonalnym szejkerze. Mieszają się radość, zawstydzenie, strach, tęsknota, zmęczenie. Brakuje jednak złości. Być może trudno przedstawić ją u matek, kiedy ich córki mają doświadczyć czegoś, czego pragną od lat. Jakąkolwiek niechęć kobiety muszą w sobie zdusić.
Szkoda.
Przecież to na ich barki, po osadzeniu ojców dzieci, spada całe gospodarstwo domowe, wychowanie, wiązanie końca z końcem. Jest jedna świetna scena, którą bez odreżyserskiego komentarza łatwo pominąć: podczas urodzin Ja’Anę otaczają same kobiety. To symboliczne, że mężczyzn nie ma na tym obrazku. Z kolei złość wypowiedziana jest bodajże raz (być może dlatego działa tak silnie). Jedna z matek mówi do ojca swojej córki: „Dlaczego chcesz nawiązać z nią więź teraz, będąc za kratkami, skoro, gdy byłeś na wolności, nawet nie chciałeś się nią zajmować?”.
Odpowiedzi jest wiele. Z biegiem akcji widzimy, jak postawy mężczyzn się zmieniają.
Podczas wzruszających scen potańcówki w więzieniu ojcowie deklarują córkom, że już nigdy ich nie zawiodą, że ten dzień przyczyni się do ich resocjalizacji. Angela Patton powiedziała w wywiadzie, co również zaznaczone jest w filmie, że program faktycznie pomaga. Od początku jego działania aż 95 proc. uczestników nie wróciło za kratki.
Nawet jeśli sam finał „Tańca ojców i córek” aż tak optymistyczny nie jest, dokument pozostawia nas z nadzieją. Nie ma w filmie fałszu, nawet wtedy, gdy przypomina on bajkę Disneya.
„Taniec ojców i córek” znaleźć można platformie Netflix.