Rozumna wiara
Opublikowano:
18 kwietnia 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Wydaje się, że trafiliśmy i trafiamy w potrzeby czytelników. Nie zrezygnowaliśmy – mimo upływu lat – z trzymania się linii duszpasterskiej. Chociaż brzmi to strasznie »kościółkowo«, niech nikogo nie zwodzi żargon rodem z kruchty” – mówi Tomasz Grabowski OP z wydawnictwa „W drodze”.
Proszę opowiedzieć o początkach wydawnictwa.
TOMASZ GRABOWSKI OP: Pomysł na „W drodze” powstał w głowach kilku braci dominikanów, którzy – jak o tym opowiada Jan Andrzej Kłoczowski OP – podczas jednej z tak zwanych „przechadzek na dziadka”, czyli spacerów na Kopiec Kościuszki w Krakowie, zamarzyli o założeniu miesięcznika o życiu chrześcijańskim.
Działo się to jeszcze wtedy, gdy byli studentami, w czasach zupełnie odmiennych niż obecne. W realiach komunistycznych, gdy założenie wydawnictwa katolickiego wydawało się zupełnie nierealne. Nie tylko samo powołanie instytucji wymagało zgody władz, ale również każdy tekst przewidziany do publikacji musiał przejść przez cenzurę i uzyskać stosowną akceptację aparatczyków partyjnych. Nawet jeśli ten proces udało się zakończyć sukcesem, nie było pewne, czy otrzyma się przydział papieru na publikację. Wówczas papier był towarem ściśle chronionym przez władzę. Mógł przecież posłużyć nielegalnej opozycji do powielania zakazanych idei.
A jednak się udało. Dlaczego?
Przypuszczamy, że komuniści liczyli na genetyczną wywrotowość dominikanów. Istniał już co prawda PAX, na który władze miały znaczący wpływ i upatrywały w nim szansę na tworzenie rozłamu w Kościele. Miał gromadzić autorów, którzy za możliwość opublikowania swoich tekstów będą lojalni wobec władz ludowych. Ich książki jednak nie rozbiły jedności pomiędzy katolikami. Dlatego dopuszczenie do głosu dominikanów wiązało się z nadzieją, że zgromadzą wokół siebie opozycję wewnątrzkościelną, opozycję wobec prymasa i episkopatu.
Bracia nie byli naiwni i przewidując taki bieg wypadków, w ogóle nie angażowali się w spór polityczny. Nie zajmowali się debatą na temat tego, czy Kościół ma wspierać opozycję, czy władzę ludową.
Skupili się na redagowaniu miesięcznika, który miał zacięcie duszpasterskie. Owszem, zgodnie z tradycją zakonu był wymagający intelektualnie, a ze względu na okoliczności skupiał autorów, którzy z trudem lub w ogóle nie mogli publikować w innych periodykach. Jednak jego podstawowym celem było kształtowanie ducha przez umysł.
W ten sposób 45 lat temu powstał miesięcznik „W drodze”.
Kto stanął na jego czele?
Z początkami pisma, a wobec tego i wydawnictwa, związani byli trzej młodzi, a jak z biegiem lat się okazało wybitni intelektualiści katoliccy: Marcin Babraj OP – wieloletni redaktor naczelny miesięcznika, który ze względu na wykształcenie i wrażliwość nie tylko dbał o wysoką jakość tekstów, ale również zabiegał o publikowanie poezji i autorów bardziej kojarzonych z literaturą; Jacek Salij OP, który przez kilkadziesiąt lat w stałej rubryce odpowiadał na teologiczne dylematy czytelników, wyjaśniał i uzasadniał prawdy wiary i zasady moralności; i Jan Andrzej Kłoczowski OP, który wnosił do miesięcznika treści filozoficzne i przekłady tekstów teologów zachodnich.
Braci wspierali również Konrad Hejmo OP i Antoni Staszewski OP, których zadania były bardziej techniczne, a bez których pismo nie mogłoby ukazać się drukiem.
Zdradzi ojciec, skąd wzięła się nazwa miesięcznika i wydawnictwa?
Została ona wymyślona przez Jacka Salija OP. Charakterystyczną cechą i – jak mówimy w Kościele – powołaniem dominikanów, jest szukanie prawdy, zrozumienie fundamentu rzeczywistości, Boga – mówiąc najprościej.
To nieustający proces. Nikt nie może dojść do jego końca, mimo że z każdym krokiem może cieszyć się jakimś odkryciem, smakowaniem kolejnych fragmentów tajemnicy.
Właśnie tę ideę wyraża nazwa miesięcznika. Marcin Babraj OP szybko skojarzył odpowiedni cytat z Norwida, który dodatkowo podkreślał zgodność poszukiwań braci z historią i tradycją Kościoła: „drogi szukając, choć przed wiekami zrobiona…”, a który stał się postulatem wydawnictwa.
Nazwa się przyjęła…
Tak, i pismo co miesiąc od 1973 roku dociera do czytelników. Redakcja szybko zaczęła się rozrastać. Kolejni autorzy „dorastali” wraz z pismem. Nie sposób wymienić ich wszystkich, ale wspomnijmy chociaż kilku: Jan Góra OP, Roman Brandstaetter, Anna Kamieńska… Lista jest naprawdę długa.
Jak dzisiaj wygląda miesięcznik?
Obecnie „W drodze” ukazuje się w łącznym nakładzie przekraczającym 7 tysięcy sprzedanych egzemplarzy. To znaczący sukces. Wydaje się, że trafiliśmy i trafiamy w potrzeby czytelników. Nie zrezygnowaliśmy – mimo upływu lat – z trzymania się linii duszpasterskiej.
Chociaż brzmi to strasznie „kościółkowo”, niech nikogo nie zwodzi żargon rodem z kruchty. Roman Bielecki OP, redaktor naczelny miesięcznika, dba o to, by na łamach pisma pojawiali się nie tylko katolicy, a tematy w nim poruszane nie ograniczały się jedynie do kościelnych.
Katolik to ktoś, kto żyje w świecie, chodzi do pracy, ma rodzinę, interesuje się tymi samymi sprawami, które pochłaniają ludzi niewierzących. Zatem i pismo dla katolików zajmuje się sprawami kultury, społeczeństwa, biznesu czy związków.
Łączy nas ta sama historia, problemy społeczne i finansowe, oglądamy też te same filmy i czytamy podobne książki. Dlatego miesięcznik zajmuje się tymi wszystkimi sprawami.
Stoicie trochę w opozycji do tytułów kojarzących się stricte z Kościołem…
Owszem. W pewnym sensie jesteśmy wywrotowcami i aspirujemy do bycia rodzajem awangardy. Jak ujął to kiedyś Maciej Zięba OP – prezes wydawnictwa w latach 90. – jesteśmy antyklerykalnymi eklezjofilami, co znaczy, że kochamy Kościół, ale nie zamykamy się w klerykalnym getcie.
Czy taka postawa przysparza „W drodze” przeciwników w katolickim świecie?
Nie, Kościół jest symfoniczny. Co prawda, niekiedy przypomina zwalczające się plemiona, ale na szczęście miejsca wystarcza dla wszystkich. „Katolicki” w końcu znaczy „powszechny”. Są środowiska, do których nam dalej i są takie, z którymi bardziej nam po drodze, ale nie spotykamy się z wrogością.
Przejdźmy do wydawnictwa. Kiedy rozpoczęło swoją działalność?
Książki pojawiły się z czasem jako rozszerzenie formuły pisma. Od lat 80. kolejne publikacje pogłębiały tematy, które poruszał miesięcznik. Z czasem powstała oficyna wydawnicza, która – choć niewielka –wypracowała stałe i ważne miejsce w krajobrazie polskiego katolicyzmu.
Czy wydawnictwo zakonne przypomina nieco firmę rodzinną?
Oczywiście, nie wszystko działa czy działało jak w solidnej szwajcarskiej korporacji. Przeciwnie – w publikowanych książkach można odnaleźć fascynacje poszczególnych osób, które tworzyły czy tworzą wydawnictwo. Kolejni bracia odciskali swój znak. Dlatego cechą charakterystyczną naszych publikacji jest to, że się z nimi utożsamiamy.
Jak funkcjonuje wydawnictwo?
W ostatnich czasach kadencje prezesów wybieranych spośród braci dominikanów trwają średnio 8 lat. Może zmiany są zbyt często, ale również świat wokół zmienia się coraz szybciej. Dlatego nowa krew na pokładzie nie pozwala zasklepić się w utartych schematach.
Kiedy ojciec wszedł na ten statek?
Dołączyłem do zespołu dwa i pół roku temu. Skupiam się na zarządzaniu, a więc na wprowadzaniu takich mechanizmów, które redakcjom miesięcznika i oficyny pozwolą wydajnie i spokojnie pracować. Narzędzia sprzedażowe, marketing, ale również forma wydawania książek zmienia się wraz z rynkiem i upodobaniami klientów.
Dawniej mnisi i zakonnicy tworzyli i wprowadzali nowinki techniczne, dziś uczymy się ich od lepszych od siebie.
Co macie w planach?
Zamierzamy do końca roku uruchomić zarówno nowoczesną stronę internetową, jak i formaty wideoblogów, by komunikować się z czytelnikami nie tylko za pomocą papieru. Będziemy rozwijać ofertę książek w wersji elektronicznej, choć warto wspomnieć, że to akurat „W drodze” było pierwszym miesięcznikiem w Amazonie. Myślimy o zaangażowaniu czytelników w program lojalnościowy, ale również we współdziałanie.
Co to dokładnie znaczy?
Sądzę, że nie wystarczy wydawać kolejnych tytułów i liczyć na to, że dzięki promocji staną się one bestselerami. Ludzie szukają wspólnot, zaspokojenia potrzeby współzależności, budują swoją tożsamość przez przynależność do grup, a zatem w coraz bardziej zatomizowanym świecie możemy stać się jednym z tych punktów kondensacji ludzi myślących i czujących podobnie, dla których cenne są podobne wartości, którzy chcą budować podobne doświadczenie wiary.
Brzmi jak ciekawy pomysł marketingowy…
Rynek książki religijnej, jak każdej innej, jest zalany przez morze propozycji. Wydawcy prześcigają się, startując z kolejnymi tytułami, i próbują przykuć uwagę klienta. Możliwe, że nie ma innego sposobu na utrzymanie się na rynku książek katolickich niż wydawanie sensacji religijnej, czyli książek o uzdrowieniach, opętaniach, cudach, objawieniach itp.
Możliwe też, że jedyną niszą, która się nie kurczy, są książki dewocyjne, potrzebne, bo użyteczne. Wierzę jednak, że niekoniecznie ten typ publikacji musimy tworzyć.
Większość katolików w Polsce zakończyło edukację religijną w szkole podstawowej. Później nieliczni kontynuowali formację czy to przez zaangażowanie w jakieś grupy, czy przez samokształcenie. Większość albo nie zadaje sobie pytań, albo wręcz boi się dopuścić je do głosu, by nie okazało się, że z trudem chroniona wiara nie potrafi oprzeć się racjonalnym i dojrzałym argumentom.
W takim razie dla kogo jest „W drodze”? Magazyn i wydawnictwo to ostoje dla katolików?
W pierwszej kolejności wydajemy książki dla ludzi szukających zrozumienia swojej wiary i mierzących się z tym, jak wprowadzić ją w dojrzałe, dorosłe życie. Ten typ książek jest wymagający, ale zakon nie powołał wydawnictwa po to, by na nim zarabiać, ale po to, by zarabiane pieniądze pozwoliły zrealizować misję zakonu.
Dominikanie mają kształtować rozumną wiarę. Do tego też potrzebne jest nam wydawnictwo.
Nie mamy zatem aspiracji bycia największym wydawcą katolickim w Polsce, choć nie oznacza to, że nie chcemy być najbardziej przydatnym spośród wydawnictw, potrzebnym tym, którzy nie chcą być dziećmi w sposobie aplikowania i rozumienia wiary.
Jak do tego ma się kryzys, który szerzy się w Kościele?
Kościół mierzy się z ogromnym kryzysem. Widać, że od czasu Soboru Watykańskiego II na różne sposoby próbuje przezwyciężyć swoją nieprzystawalność do realiów świata współczesnego. W ramach tych prób wybiera rozwiązania, które albo upodabniają go do organizacji kulturalnej, dobroczynnej czy politycznej, albo nadają mu rys irracjonalnie duchowy – trochę na wzór zborów protestanckich, w których ważniejsze jest doświadczenie wewnętrzne niż zrozumienie wiary i kształtowanie według niej postawy moralnej. Jedno rozwiązanie polega zatem na unifikacji ze strukturami świeckimi, a drugie na radykalnym się od nich odcinaniu.
Z pewnością ludzie współcześni gubią się w takiej alternatywie. Wyrazem tego jest chociażby dostrzegany upadek moralny części kleru.
Zbyt łatwo jest się stać zarządcą instytucji, której brakuje wymiaru nadprzyrodzonego, zbyt łatwo też jest porzucić reformowanie struktur na rzecz ucieczki w świat wewnętrzny.
Czy istnieje jakieś rozwiązanie tej sytuacji?
Potrzebujemy sformułować odpowiedź dla ludzi w Kościele – i dla tych, którym w nim za ciasno, i dla tych zaangażowanych. Odpowiedź, która nie sprowadzi się do żadnego z biegunów wspomnianej dychotomii. Potrzeba takiego wzorca przeżywania wiary, który połączy realne życie duchowe z prawdziwym zaangażowaniem w życie codzienne. Zadanie wcale nie jest proste.
Kościół jest i będzie nieprzystawalny do świata, w którym rządzą inne zasady niż Ewangelia. Jeśli z nich zrezygnuje, powinien się sam rozwiązać, bo i jako taki będzie niepotrzebny.
Ale może być też pociągającą bądź odpychającą alternatywą dla tego, co na zewnątrz. Nie przez uniformizację z tym, co laickie, ale przez odsłonięcie tego, co wieczne. Właśnie taką wizję świata prezentują nasze publikacje. To książki, których ambicją jest pokazanie drogi środka: w świecie i dla niego, ale nie – ze świata.
Jak w tym nowym świecie odnajdują się autorzy i autorki „W drodze”?
Wielu autorom udało się znaleźć sposób na mówienie o nieprzemijających prawdach w sposób, który nie trąci anachronizmem. Właśnie im udostępniamy papier, który może już nie jest reglamentowany, ale nie przestał być cenny.
W średniowieczu, zanim powstał druk, ręcznie przepisywano teksty wybitnych myślicieli. Gdy kopiowanie stało się prostsze, dewaluacja słowa była nieuchronna. Chcemy wydawać książki, które przed wynalezieniem druku kopista uznałby za warte przepisania.
Na koniec rozmowy z wydawcami, pytam ich o ostatnie lektury. Proszę zdradzić, co ojciec teraz czyta?
Wolnego czasu jest niewiele, jednak gdy go złapię, staram się nie czytać książek „branżowych”, czyli tych, które rozważamy jako propozycje do planu wydawniczego. Pozostaję jednak w kręgu literatury chrześcijańskiej. Ostatnio nadrabiam lekturę tytułów François Mauriaca i Georges’a Bernanos. Z przyjemnością sięgam do Josepha Piepera i Dietricha von Hildebranda.
Kiedy potrzebuję odskoczni, czegoś lżejszego, sięgam po książki z zakresu popularyzacji nauki. Kosmologia i astrofizyka zawsze mnie pociągały. Trochę mi też tęskno do mojej nastoletniej miłości, czyli science fiction, ale tutaj żal mi czasu na stracone próby znalezienia autorów na miarę Philipa K. Dicka czy Arthura C. Clarke’a.
TOMASZ GRABOWSKI OP – dominikanin. Prowadził szereg wykładów poświęconych liturgii m.in. w ramach Dominikańskich Szkół Wiary, Dominikańskiego Studium Filozofii i Teologii, Studium Dominicanum, Wrocławskiego Studium Liturgiczno-Wokalnego. Prowadził również zajęcia dydaktyczne i formacyjne w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym oo. Dominikanów. Publikował m.in. w miesięczniku „W drodze”, „Liście”, „Teofilu”, „Presjach” oraz w „Pastores”. Od czasu do czasu pozostawia wpisy na blogu „19te piętro” na stronie Liturgia.pl. Regularnie głosi rekolekcje dla grup, parafii i księży czy wspólnot zakonnych. W latach 2005–2016 prezes Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny. Od września 2016 r. prezes Wydawnictwa Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego „W drodze” w Poznaniu. Ma ormiańskie korzenie i nieuzasadnioną korzeniami miłość do Włoch. Ceni dobrą kawę i wino.
CZYTAJ TAKŻE: Plecak i literatura. Rozmowa z Dominikiem Szmajdą z Wydawnictwa Sorus
CZYTAJ TAKŻE: Iłła: zapominana i odkrywana
CZYTAJ TAKŻE: Mętna kipiel. Poezja Andrzeja Ogrodowczyka