Słuchając oczami
Opublikowano:
4 sierpnia 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Festiwal Short Waves to nie tylko okazja do obejrzenia wielu ciekawych filmów, ale także szansa na posłuchanie intrygującej muzyki.
Pomysłowym połączeniem tego co widzialne i tego co słyszalne było wydarzenie otwarcia Kino Forma: Empty Cloud. Wstępem była instalacja dźwiękowa autorstwa Niemego dotyku rozbrzmiewająca przed Pawilonem. Powoli zmieniające się długie tony rozchodziły się w przestrzeni, czasem nabrzmiewały i przyjemnie otulały słuchających. Inspirujący był także zabieg wprowadzenia kilku źródeł dźwięku – dwie osoby z przenośnymi głośnikami przechadzały się pośród zgromadzonych. Taka decentralizacja i gra z otoczeniem sprawiła, że doznawanie tej muzyki było jeszcze bardziej interesujące, bo nie można było być pewnym, skąd dany dźwięk dochodzi. Po takim nastrojeniu weszliśmy do przyciemnionego wnętrza, którego akustyczną tapetę stanowiły nagrania terenowe Agnieszki Obszańskiej. Subtelne i delikatne, wodne i owadzie, czasem chyba lekko przetwarzane i doprawione elektroniką.
W to płynnie miał wejść audiowizualny występ Zofii i Agi z Cichych Nagrań, ale uniemożliwiły to problemy techniczne z dźwiękiem. Gdy już udało się je pokonać, można było się zrelaksować przy eterycznych nieoczywistych piosenkach i pięknych wizualizacjach (robiących tym większe wrażenie, że osiągniętych prostymi środkami). Niestety występ urwał się nagle, w pół wersu, gdy na ekranie pojawił się kolejny punkt programu. Rozumiem, że koncepcja zakładała ścisłe połączenie wszystkich składowych wieczoru, ale do czegoś takiego nie powinno dojść. Marię Magdalenę Kozłowską anonsowano jako „spoken word”, choć w swoim wideo artystka była tak naprawdę bliżej śpiewu niż mowy.
To zresztą żadne zaskoczenie, bo już w starszych pracach dawało znać jej zainteresowanie muzyką. Do jeszcze bardziej abstrakcyjnego świata zabrał nas Frank Bretschneider, dawno niesłyszany w Poznaniu współzałożyciel kultowej wytwórni Raster-Noton. Przypomniał swój materiał „Exp” z 2010 roku, zupełnie inny niż jego ostatnie wydawnictwa dla Longform Editions czy Faitiche. To muzyka dynamiczna, drapieżna, chwilami wręcz wstrząsająca – pełna glitchy, czyli dźwiękowych usterek, nagłych zerwań i kontrastów. Jeśli pojawia się w niej rytm, to dominuje i nadaje ton, ale nigdy nie wiadomo, kiedy wyprze go choćby szum. U Bretschneidera słyszalne i widzialne jest zespolone w jedno, to dwa aspekty czegoś podstawowego – energii czy ruchu. Obserwowaliśmy zmieniające się kształty geometryczne, wijące się krzywe kojarzące się z wykresami funkcji czy drgające mgławice kropek. Trudno „Exp” określić jako ilustracyjne, ale było kilka zgrabnie wyważonych momentów, w których dźwięk w połączeniu z obrazem coś sugerowały, jak choćby żarzenie, kruszenie czy pękanie. Miło przekonać się, że dzieło to zachowało po latach swoją siłę rażenia. Trudno byłoby po tym zaproponować coś mocniejszego, dlatego świetnym pomysłem było zestawienie na zasadzie kontrastu. Powrót głosu i to jako klasycznego śpiewu a capella Zespołu Wokalnego Minimus, był niezwykle odświeżający.
Jeśli chodzi o wydarzenia muzyczne na Short Waves, to był jeszcze Sunbient, czyli sety didżejskie w Laba.land oraz koncert Rosalie. na ceremonii wręczenia nagród. Nie udało mi się na nie dotrzeć, ale na szczęście nawet pokazy festiwalowe obfitowały w muzykę. Były przecież dwa programy Awesome Shorts złożone z teledysków, z których mi szczególnie w pamięć zapadły: Kim Gordon, Sons of Kemet, IDLES, Xiu Xiu, Celeste i Greentea Peng.
A wideoklipy pojawiały się też w innych zestawach – w seansie poświęconym twórczości austriackiej nawet bardziej niż teledyski Soap & Skin ucieszyła mnie obecność Billy Roisz i Dietera Kovačiča (znany lepiej jako Dieb13). Ta dwójka zasłużonych dla wiedeńskiej sceny improwizatorskiej artystów jako Mopcut stworzyła mroczny „Aquamarine” do utworu Audrey Chen, Juliena Despreza i Lukasa Koeniga.
Podczas tego samego seansu bez reszty pochłonął mnie „Thorax” Siegfrieda A. Fruhaufa, który zresztą ma na koncie również wideoklipy. W tym filmie fascynuje nie tylko organiczna złożoność obrazu, ale też kunsztowny dźwięk (co nie dziwi, bo reżyser zajmował się nim z dwoma współpracownikami).
Teledysk do transowego „Drifting” Jacka Sienkiewicza rozpoczął wieczór Electro Shorts w klubie Tama. Ten seans dotyczył, jakżeby inaczej – muzyki elektronicznej. Tematowi przyglądaliśmy i przysłuchiwaliśmy się z wielu perspektyw. Zarówno „Drifting” w reżyserii Michała Marczaka jak i „Acid Rain” Tomka Popakula przywoływały tłumne imprezy. Psychodeliczna animacja Popakula, który sam też zajmuje się muzyką jako Astma, to wciągająca podróż w poszukiwaniu dobrej zabawy, która ma nieprzewidziane skutki. Na klimat całości duży wpływ ma umiejętny dobór kawałków, m.in. Jerome’a Hilla, Escape from Warsaw i Chino.
W Tamie poznaliśmy też osoby, które wolą tańczyć w odosobnieniu, czyli protagonistę śmieszno-smutnego „Whateverest” Kristoffera Borgliego i bohaterkę ujmującego „Gabber Lover” Anne Cazenave-Cambet. Spojrzeniem z innej strony był „Mensch Maschine or Putting Parts Together” Adiny Camhy, także parającej się dźwiękiem. Film w lekki i nienachalny sposób wadzi się ze stereotypami dotyczącymi kobiet i muzyki elektronicznej.
Dobrze, że mimochodem udało się też przypomnieć o kilku kompozytorkach, które mają spore zasługi na tym polu, jak Laurie Spiegel, Suzanne Ciani i Daphne Oram. Zwłaszcza ta ostatnia, jedna z założycielek BBC Radiophonic Workshop, ostatnio coraz częściej przewija się w programach festiwali muzycznych i okazuje się być źródłem inspiracji.
W pamięci pozostaną mi także rozsiane po innych seansach przykłady myślenia o dźwięku i obrazie jako o spójnej całości. Ale też takiej, w której można renegocjować relacje widzialnego i słyszalnego, żeby badać, jak wpływają na siebie i jak kształtują nasze postrzeganie. Udanym eksperymentem w tej dziedzinie jest „The Magma Chamber” Shantali Pèpe, w której za sound design odpowiada Antonin de Bemels (także współreżyser). W tym emanującym rytualnością filmie odgłosy wydawane przez ciało są oddane za pomocą dźwięków złowrogich, wyolbrzymionych, nienaturalnych i wszechogarniających, co umieszcza odbiorcę wewnątrz sytuacji. Zupełnie inną cielesną muzykę słyszymy (i widzimy) w „Navigation” Marlene Millar. Jej autorami są Jean Fréchette i Sandy Silva, która wymyśliła także choreografię do tego filmu. To oczywiście nie bez znaczenia, bo piękna minimalistyczna wokalna kompozycja jest wynikiem ruchu postaci. Nie oddziaływałaby tak silnie, gdyby nie była jego pochodną, ale też, gdyby nie zrytmizowany montaż, surowe krajobrazy i monochromatyczny obraz.