Skrzypce są przedłużeniem mojego serca
Opublikowano:
9 grudnia 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Z młodą gnieźnieńską skrzypaczką i wokalistką Sarą Powagą - o zdobytym stypendium, gnieźnieńskiej Szkole Muzycznej i bydgoskiej Akademii, ważnych pedagogach, wybranym instrumencie, a także rozwoju, inspiracjach, zespołowym graniu oraz bliższych i dalszych planach – rozmawia Kamila Kasprzak-Bartkowiak.
Kamila Kasprzak-Bartkowiak: Na początku października zostałaś laureatką pierwszej edycji Stypendium Kulturalnego Miasta Gniezna im. Sławomira Kuczkowskiego. Spodziewałaś się tego wyróżnienia?
Sara Powaga: Kłamałabym, mówiąc, że nie zdawałam sobie sprawy z potencjału koncepcji, jaką przedstawiliśmy. Pomysł był dokładnie przemyślany i przedyskutowany zarówno z moim przyjacielem, organistą Krystianem Klejem, z którym organizujemy koncert, jak i z prof. dr hab. Pawłem Radzińskim, u którego się uczę. Miałam zatem nadzieję na sukces, ale też nie wiedziałam, kto jeszcze złożył wniosek, więc nie zapeszałam. Cieszę się z tego wyróżnienia i nie zamierzam go zmarnować. Jak tylko sytuacja w kraju pozwoli, zaczniemy przygotowania pełną parą.
KKB: Jak zaczęła się twoja przygoda ze światem muzyki?
SP: Ciężko stwierdzić, że talent muzyczny wyssałam z mlekiem matki (śmiech). Moi rodzice nie są muzykami. W zasadzie tylko dziadek wykazywał zdolności muzyczne i swego czasu występował na festiwalu jarocińskim z zespołem Fan Art.
Pomysł grania na skrzypcach wpadł mi do głowy jednak dzięki mojemu tacie, który zawsze oglądał Koncert Noworoczny z Wiednia.
Podobno, kiedy miałam trzy lata, to grzecznie obejrzałam cały koncert, wzrokiem śledząc smyczki. Od tego czasu mówiłam, że chcę grać na skrzypcach. Ja nie pamiętam tej historii, ale musiało tak być, ponieważ skrzypce zostały przy mnie do dziś.
Grę na wymarzonym instrumencie zaczęłam w wieku 7 lat w gnieźnieńskiej szkole muzycznej w klasie pani mgr Izabeli Dudy. Później kolejne 12 lat nauki w tejże szkole, różne zespoły, aż w końcu bydgoska Akademia Muzyczna i wspaniałe orkiestry.
KKB: Jaką rolę odegrała w twoim życiu gnieźnieńska placówka i jej pedagodzy?
SP: Bywało różnie. Oprócz skrzypiec również śpiewałam i działałam w muzyce rozrywkowej i nie zawsze było to mile widziane. Jednak z perspektywy czasu jestem wdzięczna szkole za możliwość nauki.
Pani Izabeli Dudzie dziękuję za naukę gry na skrzypcach, za cierpliwość przy fałszywych dźwiękach, ale też za wychowanie twardą ręką. Zawiozła mnie do mojego Profesora, który razem z nią przygotowywał mnie do egzaminów dyplomowych i wstępnych na AM. Dziękuję również pani Agnieszce Malanowskiej, która odkryła u mnie słuch absolutny i która zawsze absolutnie we mnie wierzyła oraz poszerzała moje horyzonty, jeśli chodzi o teorię muzyki.
Po latach wiem, że dużo zawdzięczam każdemu nauczycielowi. Wszystko to, co przeżyłam, spowodowało, że jestem silniejsza. Niekiedy bolało, nawet bardzo, ale nie ma co do tego wracać. Dziś jest dobrze.
KKB: Tymczasem w tym roku zdałaś licencjat na Akademii Muzycznej im. Feliksa Nowowiejskiego w Bydgoszczy, o której dwa lata temu podczas rozmowy z Jarkiem Mikołajczykiem mówiłaś, że „tam odnalazłaś swoje miejsce na świecie”. Czy tak jest do dzisiaj?
SP: Zdecydowanie nic się nie zmieniło w tym temacie. Będąc w klasie profesora Radzińskiego, czuję się maksymalnie bezpiecznie. Jest wybitnym pedagogiem i artystą. Bardzo cenię to, że nie skupia się tylko na tym, żeby dany utwór był zagrany równo i czysto. To jest nasz obowiązek. On daje nam wskazówki, które pozwalają nam rozwijać się pod kątem artystycznym. Jak pobudzać w słuchaczu emocje, a nie tylko wrażenia na zasadzie „o, ale super gra technicznie”.
Z orkiestrą Profesora mogłam zagrać w Hiszpanii czy Rosji, zwiedziłam kawał świata. Będę mu wdzięczna do końca życia.
Poza tym na naszej uczelni jest naprawdę wybitna kadra pedagogów, z którymi mamy też możliwość grania na scenie. Teoretycy są również świetni, są pasjonatami, których z przyjemnością się słucha. To są naprawdę cudowne doznania dla mnie jako studentki.
Dzięki Akademii poznałam wspaniałych ludzi z Polskiej Orkiestry Muzyki Filmowej. Proszę mi wierzyć, że zagranie na jednej scenie z takimi artystami jak Justyna Steczkowska, Krzysztof Cugowski czy Igor Herbut to absolutna radość.
Zawsze chciałam zagrać w katowickim Spodku, Hali Stulecia i Filharmonii Wiedeńskiej.
Przez to, że koncertowałam z Polską Orkiestrą Muzyki Filmowej, zagrałam już w Katowicach i Wrocławiu, a już pod koniec miesiąca będą ogłoszone wyniki konkursu, w którym brałam ostatnio udział, więc może i w Wiedniu się uda.
KKB: Powiedz coś więcej o skrzypcach. Poza muzyką skrzypcową, jakie gatunki muzyki lubisz najbardziej, co cię inspiruje?
SP: Nie wyobrażam sobie życia bez skrzypiec. Ratują mnie. Jest radość – są one, jest smutek, ból – są one. Skrzypce są przedłużeniem mojego serca. Wiem, że to brzmi górnolotnie, ale naprawdę tak jest. Nie zawsze wszystko mogę powiedzieć wprost.
Nie chcę się dzielić swoimi problemami czy smutkami. Żyjemy w takich czasach, gdzie niestety ludzie lubią wykorzystywać takie rzeczy do nie zawsze fajnych celów. Dlatego, jeśli nie chcę o czymś mówić, to po prostu gram. Wtedy jest mi lepiej.
Co do gatunków muzycznych – słucham różnej muzyki. Od klasycznej, przez jazz, do rocka. Znasz mnie, nie cierpię się ograniczać. Życie jest za krótkie. Trzeba wycisnąć z niego, ile się da.
Moją nieustającą inspiracją, jeśli chodzi o skrzypce, jest oczywiście mój Profesor, bo inaczej nie da się zbudować relacji mistrz i uczeń. Oprócz niego oczywiście niezmiennie Dawid Ojstrach. Pisałam o nim pracę licencjacką i grałam na dyplomie Koncert skrzypcowy Arama Chaczaturiana, który został jemu dedykowany. To również była ogromna radość, niesamowite przeżycie.
Inspiracją wokalną jest dla mnie Florence Welch – artystka w każdym calu. Z polskich wokalistek najbardziej lubię Justynę Steczkowską, zwłaszcza za utwór „Myte dusze” czy płytę „Anima”.
KKB: Spełniasz się również jako wokalistka – najpierw w rockowej Terapii, a później w Sacrum. Czy wykonywanie samej muzyki to jednak za mało i potrzebujesz różnych doświadczeń?
SP: Nie lubię tylko wykonywać, odtwarzać. Uwielbiam tworzyć. Nie powiedziałam ostatniego słowa, jeśli chodzi o zespół Terapia. Po cichu powiem, że zaczęliśmy nagrywać płytę. Mimo wszystko mamy materiał, skomponowaliśmy dodatkowo nowe utwory i zamierzamy to wykorzystać.
Zupełnie inaczej jest być skrzypaczką grającą sonatę Beethovena, a zupełnie inaczej, kiedy wychodzisz na scenę z facetami, którzy grają ciężko i musisz być na tyle w tym prawdziwa, żeby nie zniknąć przy nich.
Nie mam problemu z połączeniem tych światów, wręcz przeciwnie. Jestem trudna, jeśli chodzi o współpracę, zwłaszcza kiedy śpiewam. Przez to, że wiem konkretnie, czego chcę od swoich kolegów z zespołu, często lubię ich pomęczyć, bo zależy mi na dobrym brzmieniu. Śpiew bardzo mi się przydaje w grze i gra w śpiewie. Poza tym ja wciąż i wciąż potrzebuję nowych wrażeń. Skoro są słuchacze, którzy lubią mój wokal i chcą powrotu Terapii, to czemu tego nie kontynuować?
Cieszę się, że stworzyłam również grupę Sacrum. Lubię patrzeć na szczęśliwych ludzi i uważam, że to duże wyróżnienie, jeśli ktoś nam zaufa i chce, żebyśmy zagrali na jego ślubie. W końcu z reguły to tylko jeden taki dzień w życiu (śmiech). Inną kwestią jest to, że muzyka to mój zawód. Zarabiam swoją pracą, dlatego uważam, że w zasadzie nie pracuję. Jestem szczęściarą.
KKB: W jakim miejscu widzisz siebie za kilka lat? Masz jakiś plan minimum i maksimum, które chciałabyś zrealizować?
SP: Oprócz tego, że w przyszłym roku zacznę odgrywać jedną z ważniejszych życiowych ról, czyli bycie czyjąś żoną, to zamierzam jeszcze muzyką pomagać nie tylko poprzez granie i śpiew.
Bardzo chciałabym zacząć studiować muzykoterapię. To byłaby genialna sprawa, jeśli mogłabym komuś pomóc poprzez sztukę.
Kiedy skończy się pandemia, mam zamiar dalej koncertować, ale też skupić swoją uwagę na konkursach muzyki kameralnej. Mam okazję współtworzyć duet skrzypcowy ze świetną skrzypaczką, moją serdeczną koleżanką Anią Kręplewską. Mamy widoki na naprawdę prestiżowe konkursy. Oprócz tego dalsza współpraca z orkiestrami. Kocham grać w zespołach. Razem można więcej! Chcę wykorzystać całkowicie ten już niewielki czas, jaki został mi na studiowanie.
KKB: Czy myślisz, że w rozwinięciu muzycznych skrzydeł mógłby pomóc udział w którymś z telewizyjnych show, czy może bardziej tradycyjne przeglądy, festiwale, polecenia itp.?
SP: Tak jak wspomniałam, zamierzam rozpocząć przygodę z konkursami. To ostatni dzwonek. Nie chcę stracić tego cennego czasu, jakim są studia. Czy talent show? Chyba nie. Przynajmniej na razie. Po kolei realizuję swój plan. Może kiedyś…
KKB: Gdyby nie muzyka, to…
SP: Weterynaria. Kocham zwierzęta. Uwielbiam wśród nich przebywać. W moim domu zawsze były zwierzaki i zamierzam kontynuować tę piękną minitradycję, kiedy stworzę już własną rodzinę.
Boli mnie krzywda, jaką niektórzy wyrządzają zwierzakom.
Bardzo to przeżywam. Może dobrze, że nie jestem weterynarzem, bo mam zbyt miękkie serce i przeżywałabym każdy przypadek.
KKB: A jak zamierzasz wykorzystać zdobyte stypendium i jak wyglądają mimo pandemii twoje najbliższe plany?
SP: Plan jest taki, żeby zorganizować koncert Orkiestry Kameralnej Accademia dell’Arco pod kierownictwem prof. dr hab. Pawła Radzińskiego. Mam to ogromne szczęście, że jestem jej członkinią, więc nie było problemu, żeby mimo okrojonych wynagrodzeń dla orkiestry zechcieli przyjechać.
Razem z Krystianem Klejem zagramy również solo z orkiestrą, na co się ogromnie cieszę. Z tego wydarzenia powstanie płyta, która będzie promować Gniezno i naszą katedrę jako prężny ośrodek kulturalny.
Sam tytuł „Muzyka kameralna na Wzgórzu Lecha” wskazuje na to, że będzie to piękne wydarzenie. Nie możemy się doczekać. Przedstawimy muzyczną sztafetę pokoleń. Od Bacha po utwory samego Krystiana.
Niestety przez Covid nasza praca jako orkiestry została wstrzymana, ale czekamy na zielone światło i wtedy zaczniemy grać. Na razie każdy ćwiczy w domu, bo to jedyne, co możemy zrobić.