Świeże, choć dawne: nowa płyta Bolette Roed i Arte dei Suonatori!
Opublikowano:
7 maja 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Albumem „Vivaldi’s Seasons” orkiestra Arte dei Suonatori i flecistka Bolette Roed udowadniają, że nawet najbardziej znane i ograne kompozycje mogą zabrzmieć świeżo, jeśli tylko znajdzie się na nie ciekawy pomysł.
Na szczęście muzycy nie zdecydowali się na przepisywanie Vivaldiego przez inne gatunki czy idiomy, choć słynnych „Czterech pór roku” nie zagrali tak zupełnie po bożemu.
Solową partię, pierwotnie przeznaczoną na skrzypce, powierzono tutaj fletowi. Koncept nie tak bardzo ryzykowny, jak mogłoby się na pierwszy rzut ucha wydawać, bo także ten instrument świetnie sobie poradzi ze skomplikowanymi, wirtuozowskimi fragmentami, nie brakuje mu też lekkości i śpiewności.
A poza tym poznańska orkiestra takie rozwiązanie przetestowała już lata temu, czego efektem wydany w 2006 roku przez BIS krążek, na którym solistą był flecista Dan Laurin.
„I wnet się rozchodzi nad pola i drzewa
Szmer kwiatów, traw i liści w noworodnej pysze”
Towarzyszką ich kolejnej wyprawy z Vivaldim jest Bolette Roed, ceniona instrumentalistka, z którą Arte dei Suonatori nieraz współpracowało. Dla wytwórni Dux nagrali razem utwory Georga Philippa Telemanna, a dla Da Capo muzykę wykonywaną na dworze króla Fryderyka IV Oldenburga – koncerty Christopha Graupnera, Johanna Adolpha Scheibe i Johanna Gottlieba Grauna.
Podczas rozmów Roed i orkiestry narodził się pomysł wydłużenia pór roku z cyklu autorstwa Rudego Księdza przez obudowanie ich innymi jego kompozycjami. Dwupłytowy album opublikowany przez Pentatone to ponad półtorej godziny muzyki ułożonej w taki sposób, że każda oryginalna pora roku jest poprzedzona trzema korespondującymi z nią koncertami.
Niektórymi bardziej znanymi – jest choćby Koncert A-dur „Słowik” czy pięć utworów ze zbioru „La Stravaganza”, co daje okazję do powrotu do pamiętnego nagrania Arte dei Suonatori z Rachel Podger i porównania wykonań na przestrzeni lat. Ale są też kompozycje rzadziej grywane, co wcale nie znaczy, że gorsze.
„Zefirek powiewa, lecz wnet go wypiera
Boreasz swarliwy i rusza swą drogą”.
Ciekawie o tym pisze w książeczce towarzyszącej wydawnictwu Nicholas Lockey. Zwraca uwagę, że utwory z podtytułami (często nadanymi nie przez twórców, a dopiero przez muzyków czy słuchaczy) cieszą się chyba większą popularnością niż te noszące jedynie suche nazwy wynikające z kompozytorskiej nomenklatury.
Z kolei w swoim wprowadzeniu flecistka zachęca do puszczenia wodzy fantazji i opatrywania tych dzieł własnymi tytułami, takiego oswajania i przyswajania na podstawie skojarzeń, co pomoże nie tylko lepiej zrozumieć muzykę, ale też po swojemu ją odczuć. Roed sama zresztą daje przykład i podaje swoje tropy do konkretnych utworów: rybacy, wschód słońca, żniwa.
Takie zabiegi mocniej zbliżają dobrane kompozycje do tych z cyklu „Cztery pory roku”, które z dzisiejszej perspektywy można by określić jako muzykę ilustracyjną. Na pewno był to jeden z pierwszych przykładów muzyki programowej, czyli takiej, która oddaje konkretne treści, często zawarte w literackim tekście (programie właśnie), za pomocą dźwięków.
„Zaproszenia jesieni skwapliwie słuchają,
Ciągnąc huczne zabawy choćby do zarania”.
Decyzja Vivaldiego, żeby opublikowany cykl zawierał nie tylko partytury, ale również sonety, które stanowią punkt wyjścia dla muzyki, była jak na tamte czasy czymś niezwykłym. Ale też uświadamia, jak ważny był ów poetycki program – do tego stopnia, że kompozytor wpisywał poszczególne wersy w konkretne miejsca partytury. Z racji tak silnego związku muzyki i słowa wciąż popularny jest pogląd, że to właśnie Vivaldi jest autorem sonetów. Z drugiej strony, część badaczy twierdzi, że najbardziej prawdopodobne jest, że kompozytor poprosił kogoś z kręgu swoich znajomych o napisanie wierszy. Tak czy inaczej faktem jest, że fragmentów pomysłowo ilustrujących rozmaite odgłosy przyrody znajdziemy w tych utworach sporo.
Wprawne ucho wysłyszy nie tylko ptaki, ale też szczekanie psa, poszum strumienia, bzyczenie much, nadciągającą burzę czy rozochoconych tancerzy.
Jak słusznie przypomina Lockey, Vivaldi jednocześnie nawiązuje do tradycji inspirowania się naturą i portretowania pór roku (choć w muzyce praktykowanej w innych gatunkach niż formy czysto instrumentalne), ale zarazem przekierowuje tę tendencję w rejony bliższe człowiekowi i bardziej przyziemne – rezygnuje z mitologicznych bóstw, rozpowszechnionych alegorii czy wzniosłej symboliki.
„Drobne kroki na lodzie kruchym lekko stawiam,
Boję się ślizgawicy, nie upaść się silę”.
Nowego albumu Roed i Arte dei Suonatori nie zaopatrzono w te sonety, ale na szczęście łatwo ich polskie tłumaczenia znaleźć w internecie. Ja przywołuję tutaj fragmenty przekładów Krzysztofa Lipki z płyty wydanej przez Filharmonię Narodową, która też postawiła sobie zadanie nowego spojrzenia na arcydzieło Vivaldiego. Tam jego muzykę przeplatały „poro-roczne” sonety Agnieszki Osieckiej deklamowane przez Krzysztofa Kolbergera. A wiersze, które tak natchnęły Vivaldiego, naprawdę warto poznać przed wysłuchaniem cyklu. Pamiętam, jak inaczej odbierałem tę przecież tak osłuchaną muzykę właśnie na koncercie Arte dei Suonatori i Dana Laurina w kościele Franciszkanów na Wzgórzu Przemysła, kiedy przed każdym kolejnym ogniwem czytano odnośny sonet. Wspaniale, że to świeże podejście udało się orkiestrze zachować tak długo i że znalazła tak inspirującą do próbowania nowych koncepcji partnerkę jak Bolette Roed.