Syria Macieja Moskwy
Opublikowano:
28 lutego 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Saraha to prosta zabawa w szczerość. Dostajesz pytanie, odpowiadasz. I mówisz prawdę. Niby nic wielkiego. Taką grę proponuje Maciej Moskwa w swojej najnowszej książce o Syrii.
Maciej Moskwa od lat fotografuje konflikt syryjski. Jego początki, gdy pod głównym meczetem w Damaszku wybuchły protesty napędzane biedą, wykluczeniem, zamordyzmem reżimu. Od pierwszych momentów, gdy na fali arabskiej wiosny Dana, dokumentalistka, poczuła się pewniej, zrzuciła hidżab i zaczęła prowadzić swoją własną rewolucję, otaczając się ludźmi działającymi na rzecz idei tak egzotycznych jak ekologiczne rolnictwo.
To właśnie historia Dany okazała się przepustką do ogarniętego wojną kraju, staczającego się coraz bardziej w otchłań.
Maciej Moskwa obserwował eskalację konfliktu – gdy nie tylko pomysły Dany, ale i wszelkie inne postawy przestały mieć rację bytu, jeśli nie szły za nimi karabiny – aż po dramat uchodźców uciekających przed wojną niedającą szans na przeżycie.
O fotograficznym dokumencie z konfliktu przy okazji niedawnej premiery książki „Saraha” z Maciejem Moskwą rozmawia Michał Sita.
MICHAŁ SITA: Kilka lat temu opowiadałeś swoimi zdjęciami o rewolucji, oporze, o powstaniu przeciwko niesprawiedliwości. Starałeś się pojąć syryjski konflikt. Tak powstała „Sura”, książka z twoimi zdjęciami i tekstami Rafała Grzeni. Dało się wtedy odczuć jakieś szczątki wiary, poczucia, że na coś możemy mieć wpływ, choćby niewielki, że ludzkie gesty, na jakie możemy się zdobyć z pozycji Polski, mogą mieć znaczenie. Ostatnio, przy okazji premiery drugiej publikacji, miałem inne wrażenie. Mówiąc o książce „Saraha”, nadziei było w twoim głosie niewiele.
MACIEJ MOSKWA: „Saraha” to inna książka. Do jej powstania doprowadziła zmiana związana z kryzysem migracyjnym – fala paniki, która przelała się przez Polskę w 2015 roku. Zobaczyłem wtedy, ile osób z mojego otoczenia, bliższych i dalszych, jest w stanie odebrać drugiemu człowiekowi prawo do tego, by chronił własne życie. Mimo że nic się nie dzieje na ulicach Gdańska, Poznania czy Warszawy, media pokazują palcami i krzyczą: „Uchodźca!”. To retoryka szczucia i polowania.
Tak to odbierałem od 2015 roku. Dostawałem wiadomości od obcych ludzi, a w nich obelgi związane z tym, jaką prowadzę – w ich mniemaniu – działalność. Uświadomiło mi to, jak bardzo znaczące są obrazy, które publikuję, ile mogą zasiać w ich głowach – ale niestety nie sieją współczucia i refleksji, tylko zwykłą, pospolitą nienawiść. Czułem się przygnieciony nie tylko tym, co się w Syrii działo, ale też tym, że mieszkając kilka tysięcy kilometrów dalej, byłem wśród rodaków, którzy pokazywali człowieka palcami. Obserwowałem ten zwierzęcy instynkt, który powoduje, że ludzie na siebie warczą.
Z takim zapleczem niełatwo podejść do opracowania zdjęć z konfliktu, które konsekwentnie wykonujesz od 2011 roku. Nie ilustrujesz tez, nie znasz odpowiedzi, pracujesz z surowym materiałem dokumentującym życie ludzi, o których historie otarłeś się w Syrii i w czasie ich ucieczki – w Turcji, Grecji, Serbii, na Węgrzech.
Próbowałem utrzymać jakiś balans między historiami przyjaciół czy osób, które poznałem w Syrii, a bezimienną masą uciekinierów, która stała się politycznym problemem, ale to nie było proste.
Wtedy pojawił się Witold Krassowski, wnosząc ogromny dystans do tego materiału, do samych fotografii i do mojej prywatnej historii. To on wybrał zdjęcia do książki.
Nigdy wcześniej nie oddałem kontroli nad swoją pracą komuś innemu. Witek miał jednak podobne, własne doświadczenia płynące z sytuacji, które fotografował.
Działałem intuicyjnie. Czułem potrzebę, by ktoś zaczął zdejmować ze mnie ten syryjski gruz, by nie było tak, że myśląc o tym wielkim międzynarodowym konflikcie, będę widział twarze przyjaciół, którzy jeden po drugim zaczęli odchodzić.
Zacząłem sobie zresztą zdawać sprawę, że moje zdjęcia z czasem stają się kroniką umarłych. Liczyłem, które z fotografowanych od 2011 roku osób już nie żyją. Może to, że powstała „Saraha”, do której nie ja edytowałem zdjęcia, sprawia, że pewna część odpowiedzialności za tę historię nie jest już tylko moja? Pewnie upraszczam, ale to są refleksje, które zrozumie ktoś, kto latami był otoczony zdjęciami, na których z czasem zaczęła się pojawiać śmierć, nawet jeśli jej tam wcześniej nie było.
Edytor – Witold Krassowski, nie miał tego bagażu. Nie wiedział, kim są ludzie na zdjęciach i jakie mieliśmy wspólne perypetie. Dla niego było to spotkanie z mieszkańcami Syrii. Nie wiedział, że Dana to Dana, że Raid wkrótce zginie.
Złożyliście więc opowieść o coraz bardziej dramatycznych wyborach dokonywanych przez zwykłych ludzi. Z każdą stroną książki ich otoczenie staje się coraz bardziej wrogie, kolejno rozpadają się elementy normalnego świata.
Zdjęć powstających przez wiele lat nie da się złożyć w ilustrację prostej tezy mówiącej, że świat działa tak czy inaczej. Fotografia wymaga wrażliwości, przede wszystkim wrażliwości odbiorców. To, co dla jednych będzie przejmującym obrazem skłaniającym do refleksji, dla innych będzie tylko kawałkiem papieru budzącym obojętność. Możemy edytować, opowiadać, ale do końca nie wiemy, co z tego wyniknie.
Szczególnie że na co dzień znamy wygodniejsze, cukierkowe wizerunki wojny. Przebrani za powstańców fascynaci biegają z pistoletami na ślepaki, strzelając do siebie nawzajem w czasie obchodów okrągłej rocznicy.
Dobrze, że poruszyłeś ten wątek. Spotkanie z „Sarahą” dotyka dużo ważniejszych kwestii, na dużo bardziej przyziemne pytania odpowiadają sobie ludzie na tych zdjęciach. Kiedy zderzasz się z fotografią pokazującą ich zbiorowy wysiłek, wszystkie obrazy pogłębione są zmartwieniem; o bliskich, przyjaciół, o ludzi, którzy odeszli i być może odejdą.
Wydaje mi się, że dużo łatwiej mieć wąski horyzont muszki i szczerbinki, szukając wyłącznie wroga, niż dźwigać tobołek mamy, taty, siostry w ucieczce.
Nie dla wszystkich w takim konflikcie znajdzie się miejsce na bohaterstwo. Dużo częściej będzie za to miejsce na gwałt i pospolite bandyctwo.
Tym się różni moim zdaniem fotografia dokumentalna od zaklinania rzeczywistości jak w rekonstrukcji historycznej czy w kinie akcji; dokument boleśnie pokazuje zwykłość. To brak niesamowitości.
W książce nie ma obrazów, które by usprawiedliwiały trwanie jakiegokolwiek konfliktu. Nie ma tam bohaterstwa… Może nie trafiłem na takie momenty? Może nie potrafię gloryfikować? Może to edycja Witolda Krassowskiego? Może chodzi o to, że mamy dosyć pochwały czynu zbrojnego, pochwały kolejnego człowieka, który daje sobie rozkazywać? Dosyć podskórnej potrzeby uproszczonego świata z wykonywaniem rozkazów i dokonywaniem prostych wyborów?
Sposobu odczytania swoich zdjęć nie możesz kontrolować, ale skomentować realia, wyjaśnić, co stoi za tymi obrazami – możesz i robisz to często. Z tematem Syrii pracowałeś przez wiele lat, od Damaszku, gdzie obserwowałeś pierwsze protesty, przez spotkanie z Daną, Dilszadem, konkretnymi ludźmi, którzy zdeterminowali twój ogląd sytuacji.
Mam ten bagaż, mogę powiedzieć: „to jest Syryjczyk”, ale mogę też powiedzieć, „to Abu Dżud”. Wielu ludzi nie chce tych informacji. Nie chcą wiedzieć, że on ma imię, że ma za sobą historię. A ja ciągle się zastanawiam, jak opowiadać historię Abu Dżuda, by przełamywać ten mur. Mam też wątpliwości, czy jest w ogóle o czym mówić. Coś, co powinniśmy mieć wyryte razem z najbardziej podstawową etyką, wskazującą, że nie możemy odmówić pomocy, etyką pozwalającą chociażby tolerować egzystencję Abu Dżuda…
Czasami napisanie jednego posta na Facebooku i przybliżenie sylwetki człowieka, którego poznałem, przekazuje więcej niż fotografia. Mam takie przeczucie. Ale te metody opowiadania historii są sprzężone. Może to raczej pytanie do ciebie, z czym ty zostajesz, biorąc do ręki „Sarahę”?
Nie zauważyłem tam sztywnej granicy świata rządzonego wojną. Jakby sytuacja po prostu wymagała coraz większych ustępstw. Krok po kroku codzienne życie z tych zdjęć staje się coraz trudniejsze. Orientuję się w pewnym momencie, że obserwuję już zupełnie inne realia. I nie wiem, kiedy to się stało. Jak dotarłem do zdjęcia dziecka podawanego z rąk do rąk nad drucianym płotem przy węgierskiej granicy?
Chciałbym kiedyś móc dołączyć trzecią część tej opowieści. Nie wiem, czy możliwe będzie pokazanie odbudowy tego kraju, czy może trzeba będzie pokazać życie Syryjczyków wśród nas. Nie wiadomo, czy wśród Niemców, czy Polaków. Jeśli część z nich zostanie w Europie, a my za ileś lat obejrzymy „Sarahę”, spojrzymy na naszych nowych sąsiadów – i co pomyślimy? Że strach ma wielkie oczy? A może pomyślimy o tym, jak my sami kilka lat temu się zachowaliśmy?
Ta książka jest rzeczywiście prosto skonstruowana, ale mówi też o bardzo prostej rzeczy. A jej drugim dnem jest wszystko to, co my czujemy, patrząc na ten rozpad.
MACIEJ MOSKWA – urodzony w 1982 roku, fotograf dokumentalista, założyciel gdańskiej agencji TESTIGO. Od 2011 roku fotografuje szeroki kontekst konfliktu syryjskiego. Jego zdjęcia z protestów pod Meczetem Umajjadów w Damaszku są jednym z nielicznych zapisów początków rewolucji. Kontynuował dokumentację codzienności Syryjczyków w ich kraju, na pograniczu tureckim i w czasie ucieczki przez Grecję, Bałkany, środkową Europę na zachód kontynentu.
Jego zdjęcia zdobyły główne nagrody w najważniejszych konkursach prasowych w Polsce. Opublikował dwie książki: „Surę” – łączącą zdjęcia z reportażami Rafała Grzeni – i wydaną niedawno w Poznaniu „Sarahę”.
„Saraha”, zdjęcia: Maciej Moskwa, edycja: Witold Krassowski, teksty: Rafał Grzenia, Hashem Haj Bakri, wywiad z Maciejem Moskwą: Magdalena Rigamonti, projekt: Andrzej Dobosz, Wydawnictwo PIX.HOUSE, 2018.
ZOBACZ TAKŻE: Maciej Moskwa: „Saraha”
CZYTAJ TAKŻE: Egzotyczne rytuały władzy. „Niehistorie” Stanisława Wiktora
CZYTAJ TAKŻE: Dzielimy się tym, co wiemy. Rozmowa z członkami kolektywu Ostrøv