fot. M. Zakrzewski

Sztuka i okolice: Trupy w szafach

Każda rodzina ma jakieś swoje tajemnice. Czasami mogłyby stać się początkiem powieści kryminalnej lub thrillera. Kiedy zaczniesz je rozplątywać, robota nie będzie miała końca, bo zwykle jedne wątki prowadzą do innych – każdy jak wielka szafa; otwierasz drzwi, a stamtąd wypadają… „trupy”, niekoniecznie przysłowiowe.

Domy też nie są lepsze…

Zamieszkasz – powiedzmy – w takim stuletnim i wiedziony zwyczajną, ludzką ciekawością, zaczniesz interesować się jego historią. Stare mury, jakaś aura i już wyobraźnia kreśli różne scenariusze, bo gdzieś na strychu ptak załopotał, kuna przemaszerowała, drewno w belce stropowej trzasnęło, pojawiła się nagle rysa na ścianie, coś dziwnego zamajaczyło w lustrze, niespodziewanie zgasło światło… Wiele książek, wiele filmów tak się zaczyna. A potem się okazuje, że w tym miejscu rzeczywiście zdarzyła się tragedia, z czasem wyrzucona z pamięci i papierów, albo upchana w jakiejś nie do końca jasnej legendzie, i teraz powraca poprzez fotografię znalezioną na strychu, jakieś pudełeczko lub kartkę w piwnicy, dźwięk niezidentyfikowany, odbicie w szybie, cokolwiek…

 

Jak na przykład to się zdarzyło w „Trucicielce” Petera Robinsona; bohater kupując posiadłość, nie miał zielonego pojęcia o tym, że przed sześćdziesięciu laty popełniono tam morderstwo. Historia – rzecz jasna – go dopada, zakłóca codzienność, jego myśli nagle zaczynają uparcie krążyć wokół życia, jakie kiedyś się toczyło w okolicy, prawda wychodzi na jaw, ktoś został powieszony, bo kogoś otruł, ale otruł z powodu, który nikomu nie przyszedł do głowy…

Albo jak w „Alte hajm / Starym domu”, sztuce granej w Teatrze Nowym…

Dom – wydawać by się mogło – rodzinny, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Jeden z przodków traktowany jak bohater, z dumą o nim opowiada się innym, ale coś nieokreślonego uwiera nieprzyjemnie, jakieś strachy budzą się w nocy. Nestor rodu czasem dziwnie się zachowuje, to demencja – tak sobie inni tłumaczą i przez jakiś czas dalej pewnie stąpają po ziemi, bo to ich ziemia „od zawsze”. Aż nagle… Nagle wnuczka postanawia dowiedzieć się więcej o rodzinnym bohaterze, zaczyna szperać, zaczyna drążyć i strzępy dziadkowych krzyków już nie okazują się wyłącznie sennymi koszmarami; choć zasłania się brakiem pamięci, rodzi się przeczucie, że to jego – powtarzane niczym mantra – „nie pamiętam” służy wyłącznie zapomnieniu.

Nikt nic nie wie, nikt nie pyta, wszyscy wolą ciszę. Poza tą jedną osobą zbyt dociekliwą… W końcu prawda wybucha. Jak pożar. Trawi wszystko.

Dom jest pełen umarłych. Dom jest pełen wyrzutów sumienia. Dom jest pełen złych wspomnień. Dom jest kłamstwem zwielokrotnionym. Spływa krwią wojenną. I wszystko się rozsypuje, zamienia w gruzowisko, grzebie nowe ofiary. Prawda okazuje się klęską. Nie wyzwala. Jest dopełnieniem tragedii. Niemal greckiej, gdzie każde rozwiązanie jest złe, podszyte śmiercią. Brak wiedzy chronił, jak się okazało, przyszłe pokolenia. Brak pytań tworzył bezpieczny kokon. Niepamięć była tarczą.

 

„Alte hajm…”, fot. Monika Stolarska

Pamięć… jedna z najważniejszych funkcji mózgu. Bez niej nie wiemy, kim jesteśmy. Bez niej nie potrafimy nic zrobić. Niezwykły jest mechanizm powstawania wspomnień; świetnie go opisuje Lisa Genova, amerykańska specjalistka w zakresie neurobiologii, w książce „Zrozumieć pamięć”.

Okazuje się, że ze wspomnieniami jest jak z „trzema prawdami” Tischnera: każdy ma swoją, nawet jeśli dotyczy tego samego wydarzenia. Mało tego, każda powtórzona wersja będzie uzupełniona przez szczegóły zasłyszane u kogoś, a nawet zmyślone na potrzeby narracji. Jeśli więc jakąś historię opowiada się przez sześćdziesiąt lat, to ostatecznie może ona mieć niewiele wspólnego z tym, co wydarzyło się naprawdę. Tak działa mózg, nic na to nie poradzimy. Jedynym sposobem, by nie zgubić „oryginału”, jest zapisywanie zdarzeń na bieżąco. Stąd tak wielka waga pamiętników jako dokumentów historycznych. I tak duża rozbieżność, kiedy się je upubliczni, z tym, co osadziło się w pamięci zbiorowej.

Jak chociażby nasza rzekoma, organiczna wręcz, potrzeba niesienia pomocy Żydom podczas II wojny światowej. Przypomnijcie sobie Państwo, co się działo, kiedy na światło dzienne wydobywano dokumenty o „pogromie kieleckim”, kiedy na rynku pojawiały się książki Jana Tomasza Grossa, chociażby „Sąsiedzi”, czy całkiem niedawno, gdy wypowiedziała się prof. Barbara Engelking? To wszystko uderzało w wygodną opowieść o naszym powszechnym heroizmie. Burzyło mit. I… kazało zadawać pytania, które są niewygodne, bo w konsekwencji powinny prowadzić do podjęcia ogólnospołecznej terapii – „przepracowania” wreszcie traumy. Traumy uczestnictwa lub braku zaangażowania. Weryfikacji oglądu nas samych jako zbiorowości.

Może łatwiej by było podejść do tej burzy, którą oburzeni co jakiś czas wywołują, gdybyśmy mieli świadomość, jak funkcjonuje pamięć? Pewnie bohaterowie „Alte hajm” też mniej nerwowo by reagowali na prawdę, jaka im się objawiła. Tak, to sztuka, fikcja, wymysł dramaturgiczny, ale przecież podobne historie w przeszłości rzadkie nie były. Każda rodzina ma swe tajemnice, każdy dom swoją historię…

 

Pokolenie, które przeżyło wojnę, odchodzi. Ci, którzy jeszcze żyją, mają dziś około 90 lat. W większości nie chcieli mówić o tamtym czasie. Nikt nie był jednoznacznie zły ani jednoznacznie dobry. Czasami okoliczności, jedna chwila, decydowały o bohaterstwie lub hańbie.

Mój ojciec należał do tego pokolenia. Milczał. Jeśli coś opowiadał o tamtych czasach, to jakieś zabawne anegdoty, na przykład o tym, jak po wyzwoleniu znalazł się w Gdańsku i z oddziałem pilnował podziemi browaru, które przypominały basen – tyle, że wypełniony piwem. Prawdę mówiąc, ta opowieść z latami coraz bardziej przypominała komedię „Gdzie jest generał…”. Nigdy natomiast nie dowiedziałam się, jak wyglądało jego rodzinne Wilno podczas wojny, gdzie były getta żydowskie i co się tam działo, choć miał wówczas kilkanaście lat, więc na pewno wiedział… Cisza. Nigdy ani słowa. Mimo próśb, mimo pytań.

I tak zachowywała się większość. Milczała. To była pożywka dla legendy, a legenda stawała się dobrem wspólnym. Więc te pamiętniki, zapiski cudem ocalałe, do których po wielu latach się dochodzi i ujawnia, są jak pożar. Czasami wypalają do cna, do ostatniej cegły. Jak w „Alte hajm”, choć to teatr; nie przynosi ukojenia, pozostawia w rozedrganiu, bo tak mało wiemy, a podobna historia może być naszą. I co wtedy?

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
2
Świetne
Świetne
2
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0