Taksówki na owies
Opublikowano:
2 grudnia 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Kalisz lat 40., 50. i 60. Trudny do odróżnienia od tego międzywojennego. Mimo rzeczy nowych w życiu społeczno-kulturowym: telewizji, stolicy na czterech kółkach, kolorowych bikiniarzy i przyszłego zza oceanu do Polski rock and roll’a, obraz miasta – stolicy powiatu pozostawał mocno siermiężny.
Zarówno ten międzywojenny jak i wczesno-powojenny portret miasta nie byłby kompletny bez wspomnienia dorożek. Do roku 1973 i ostatniej w Kaliszu regularnie kursującej fiakry, możliwe było przemierzanie miasta z właściwą tylko dorożce pewną dozą dostojeństwa.
Galop historii
Na pytanie jaka jest zasadnicza różnica między współczesnym transportem a tym chociażby z połowy XX wieku, odpowiedź jest prosta. Wtedy mało kogo było stać na własny samochód, więc wybierano dorożki. Dziś jest na odwrót. Ruch samochodowy zatyka nasze miasta, a taksówka bywa interpretowana jako przejaw bogactwa.
Początków miejskiego transportu konnego należy szukać w stolicy Francji. W połowie XVII wieku, w Paryżu, przed oberżą „Pod św. Fiakriuszem” zaczęli ustawiać się z pojazdami konnymi ci, którzy za niewielką opłatą byli gotowi odwieźć do domu tych, którzy z oczywistych względów o własnych siłach dojść do niego nie mogli. Od patrona gospody zaczęto nazywać tych wozaków – fiakrami.
Wkrótce pojazdy do wynajęcia zaczęły pojawiać się w innych miastach, do czego przyczynił się rozwój cywilizacyjny. W 1662 r. w Paryżu powstaje pierwsza regularna linia omnibusu konnego. Mniej więcej od 1750 r. regularne połączenia dyliżansowe stają się powszechne w Stanach Zjednoczonych i Europie. Postępująca rewolucja przemysłowa w XIX w. przyczyniła się do rozpowszechnienia tego transportu nawet w mniejszych miastach i miejscowościach na całym Starym kontynencie.
Trochę inaczej wyglądało to w zaborze rosyjskim. Tam nikt nie przejmował się tymi, co z do domu trafić z karczmy nie mogli, tzn. – „nie mieli na to siły”, przesypiali więc nockę w rowie lub pod płotem, by na następny dzień udać się do domu.
Jednakże wielu mieszkańców wiosek jeździło do większych miast w interesach. Pamiętajmy, że wówczas nie było jeszcze ani linii kolejowych ani komunikacji drogowej, a nie każdego stać było na własny powóz.
Tych to właśnie, po załatwieniu interesów, za niewielką opłatą, do miejscowości leżących przy wychodzących z miasta drogach, a więc „po dorogam” – po drodze, rozwozili tzw. bałaguli, albo inni oferujący pojazdy do wynajęcia. Pojazd taki nazywano wówczas „drożką”, a ich właścicieli drożkarzami/dorożkarzami.
Victoria i Milord nad Prosną
To dwa najpopularniejsze typy dorożek spotykanych w dawnym Kaliszu, mieszczące od 2 do 4 pasażerów (plus 2 miejsca na koźle), ciągnięte przez jednego konia. Najważniejszy postój dla tych archaicznych taksówek miał miejsce oczywiście przy dworcu kolejowym. Miejsca na bagaż zarówno przyjezdnych, jak i opuszczających nasze miasto, nie mogło braknąć, stąd też wspomnienia o dwóch wozach obsługujących jedną osobę.
Mimo ilości dorożek w międzywojennym Kalisz, liczonej w setkach, usłyszeć słowa „zamówiony”, albo „jadę do stajni”, nie było wcale tak trudno. To najczęstsze wymówki dryndziarzy, którzy także i w Kaliszu mieli swoją stałą klientelę, na którą czekali, jak na bohatera „Przedwiośnia”. Baryka miał podobno zapłacić towarzyszowi – dryndziarzowi sumę tak wielką, iż tamten nie wszczynał kłótni z wyliczeniem ceny owsa i wysokości podatków.
Od dworca, bryczki toczyły się w dół Wrocławskiej – dzisiejszej Górnośląskiej. Kolejny z zapamiętanych przez kaliszan, postojów, znajdował się tuż przy wieży ciśnień przy rozwidleniu Górnośląskiej i Legionów – przy pierwszej w mieście stacji paliw. Pasące się sianem z worków konie przystawały także przy rogatce, na początku ulicy Lipowej.
W ścisłym centrum Kalisza znamy lokalizację trzech postojów fiakrów. Przy ulicach: Kazimierzowskiej, oraz przy Św. Stanisława oraz Złotej. Ostatnią lokalizację wypada doprecyzować, bowiem, jak wynika z obfitych komentarzy do zdjęcia, postój dorożek w różnych latach istniał w różnych narożnikach skrzyżowania Złotej z Parczewskiego. Był też postój na ulicy Stawiszyńskiej, gdzie na podobieństwo wcześniej wskazanych miejsc, znajdował się znak z napisem:
„Postój Dorożek Konnych”.
Turkotały dorożki niemal po całym Kaliszu. Przy okazji przeprowadzek jego mieszkańców, bogatych zakupów, czy rozrywek. Zdarzyło się, że zamożny jegomość po wyszynku stawał się na tyle hojny i szastał pieniędzmi, że kazał wozić się „na dziewczynki”.
O jednej z takich uciech na trasie Kalisz – Kościelna Wieś, krótko po zakończeniu drugiej wojny światowej opowiada niejaki J.D.:
„Zdarzyło się kilkakrotnie, że w dwóch lub trzech zaprzęgach jechaliśmy w towarzystwie za miasto w stronę Kościelnej Wsi na „zabawę”. Syn właścicieli jednego z dużych gospodarstw w okolicy, korzystał z życia do przypadku w którym został upity i ogołocony do majtek. Swojego stałego klienta – wtedy pijanego i bez grosza przy duszy, dorożkarz odwiózł posłusznie do domu.”
Turkot zmian
Przez lata funkcjonowania tego zawodu, powstało wiele określeń, które odchodzą wraz ze starszymi pokoleniami. Zwrot „dryndać się” oznacza tyle co „wlec się” i pochodzi od jeszcze jednego zamiennika dla nazwy zawodu dorożkarza – dryndziarza.
Kiedy Kalisz zaczął turkotać? Podpowiedź przynosi kronika naszego miasta i wskazuje na rok 1870. Przez niemal równe stulecie dorożkarze zbierali wiedzę o nas samych. Ile w tej wiedzy było tajemnicy? O ilu ukrytych kochankach wysoko postawionych panów, wiedzieli tylko podwożący ich? Dyskrecja musiała kosztować…
Z początkiem lat 70 ubiegłego wieku, dorożkarski interes nad Prosną szedł coraz gorzej. Pojazdy konne zostały wyparte przez mechaniczne, Po mieście jeździło się z coraz częściej taksówkami. Motoryzacja poezji nie służyła… Dorożki wykorzystywano raczej do przewożenia większych gabarytowo przedmiotów, które nie mieściły się w bagażnikach aut. Bywało, że jesienią fiakier przewoził – o hańbo! – wory pełne kapusty. Tylko czasem jakiś przedmiejski birbant, wracający z miasta, ratował dorożkarski honor.
(…)
Teraz dorożką zaczarowaną
jedzie pan młody z tą młodą panną
za miasto, gdzie jest stara kaplica,i tam, jak w ślicznej starej piosence,
wiąże im stułą stęsknione ręce
ksiądz, co podobny jest do księżyca.Noc szumi. Grucha kochany z kochaną,
ale niestety, co rano
przez barokową bramę
pełną sznerklów i wzorów
wszystko znika na amen
in saecula saeculorum:
Zaczarowana dorożka
Zaczarowany dorożkarz
Zaczarowany koń.
-Konstanty Ildefons Gałczyński
Fiakrzy, dorożkarze, woźnice, kierowcy, motorniczowie, a nawet piloci, którzy wożą ludzi z miejsca na miejsce i pobierają z tego tytułu opłaty lub wynagrodzenie, nie trafiają zwykle do encyklopedii, do historii literatury, a już na pewno nie do zbiorów poezji.
A jednak o „robocie” taksówek na owies mówi się praktycznie wyłącznie z dozą sentymentu, snując retrospekcje, niczym ballady. Podobnie, jak w przypadku motorów, tak samo dorożki po transformacji kultury popularnego transportu na przełomie XX i XXI wieku, zyskały nową rolę, bardziej renomowaną. Ktoś inne powie – niepospolitą.
Coraz trudniej w wielkopolskich miastach i wsiach zobaczyć prawdziwą dorożkę. Choć przyjemność zwiedzania Poznania można urozmaicić przejażdżką konną, to jednak współczesne dorożki – bombonierki, nie przypominają tych z czasów Kaliny Jędrusik. Owszem, konie są ładnie udekorowane, a powożący obu płci mają gustowne ubrania i nie piją w pracy. Turyści z zagranicy oraz autochtoni są zwykle zachwyceni.
Jednak, jak subiektywnie ocenia Jan Rogóż, znawca dorożkarstwa w Polsce, na rynkach miast parkują obecnie:
„landa, karoce, kariolki, bryczki, kolaski, kocze, tarantasy”,
występujące w pełnej dowolności kolorów, form i stylów. Dziś dorożki produkuje się m.in. w wielkopolskim Gostyniu. Zresztą, jeśli zaczytać się w oficjalnych danych przy-gostyńskich przedsiębiorstw, to w tym regionie koncentruje się światowa produkcja powozów konnych i bryczek. Największy w kraju zakład należy do pana Henryka Glinkowskiego w Sikorzynie. Jeszcze jeden przedrostek „naj” na wielkopolskiej ziemi.