W żyznym kraju, w świętym mieście
Opublikowano:
31 maja 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Jakub Kornhauser w książce „Dziewięć dni w ścianie” pieczołowicie buduje swój własny świat, eksponuje możliwości kreacyjnych zasobów. I stoi po stronie poezji, która bardziej powątpiewa w logiczne możliwości mówienia o świecie, niż daje im upust.
Jakub Kornhauser to poeta, który swoje prozy poetyckie i poematy prozą buduje i łączy w cykle, charakteryzujące się awangardową z ducha proweniencją i surrealistyczną wyobraźnią. Jego teksty zapożyczają się w wielu stylistykach i konwencjach, udowadniając, że literatura może czerpać z szerokiego diapazonu tradycji i udaje jej się mówić naraz wieloma głosami na wszystkich poziomach tekstu.
DZIEŃ CHARCIKA
W rozmowie z Violettą Szostak, autor nagrodzonej Nagrodą im. Wisławy Szymborskiej (2015) „Drożdżowni”, o pisaniu mówił tak: „To jest czynność, którą bym sytuował gdzieś między rąbaniem drew a wnoszeniem węgla na 30 piętro”.
Można zatem przypuszczać, że tworzenie jest dla Kornhausera czynnością fizyczną, wymagającą tężyzny, przy której trzeba się niejednokrotnie zmęczyć.
Ten organiczny wymiar pisania bywa tu stale podkreślany. Praca wyobraźni wymaga dużej dyscypliny, zaś kolejne aluzje poszerzają semantyczne pola tekstów.
Jeżeli chcielibyśmy wyróżnić bliskie autorowi tematy, to jego wiersze można by – na szybko – podzielić na: polityczne, stanowiące bardzo dyskretne i zawoalowane komentarze do współczesności; postsekularne, dotyczące naszej pobożności, a przede wszystkim, wiary w życiu człowieka; ekologiczne, czerpiące swoją siłę z jazdy na rowerze i spacerów, które są (podobnie jak myślenie krytyczne) początkiem wszelkiej aktywności.
To oczywiście wstępne rozpoznanie, gdyż ta twórczość każdemu czytelnikowi będzie się układała inaczej. Status tych utworów jest, mówiąc eufemistycznie, niejasny, a genologiczne przypisy – umowne. „Wioskę bierze w ramiona góra, / w ścianie kładziemy się spać”.
LUKA O NAZWIE SURREALIZM
Jakub Kornhauser pieczołowicie buduje swój własny świat, eksponuje możliwości swoich kreacyjnych zasobów. I raczej stoi po stronie poezji, która bardziej powątpiewa w logiczne możliwości mówienia o świecie, niż daje im upust. Wszelkie możliwe sposoby komunikacji stale opatruje znakami zapytania, zwracając uwagę na niekończące się fabulacyjne skłonności samej narracji.
Mówi dużo o palimpsestowości języka, w którym pod znaczeniami skrywają się kolejne, a piętrzące się sensy schodzą coraz dalej w mrok języka.
Poecie chodzi o to, by zaznaczyć, jak teksty do nas mówią, kiedy wyłania się moment myślenia wspólnotowego, jak łatwo go zakwestionować i jak bardzo polega on na „niepisanej” umowności.
Język uniwersaliów i metafizyczne kwestie nie stanowią tu celu pisania, bardziej idzie o zwrócenie uwagi na sam moment „plenienia się” sensu. „Nagle odnajdujemy się w domowym przedszkolu – czytamy w wierszu „Rok pierwszy (Pustynna)” – sztachety są zastruganymi na sztorc ołówkami”.
ROZKOJARZONE WIERSZE, POGUBIONE SŁOWA
„Dziewięć dni w ścianie”, składa się z czterech części, które do siebie nie przystają, stanowiąc zwarte cykle w obrębie swoich całości. Wymieńmy je: „Dziewięć dni w ścianie”, „Tydzień w świętym mieście”, „Dekada w żyznym kraju”, „Werdykt w odwrotnym pokoju”.
Kornhauser zaprasza nas do świata, w którym czymś zwyczajnym jest – przywołam tylko przykłady z tytułowego dla książki cyklu – góra czekolady roztapiająca się w porannym słońcu, gwiżdżące czajniki zagłuszające lęk, świt skwierczący w kotle, jednooki kowboj urządzający kwestę, śpiący z pyszczkiem w talerzu pluszowy kret o ludzkich gabarytach. W niedziele otwarte są wszystkie masarnie, kot może być górą. „Czarna Madonna na śniegu lepi marcepanowego bałwana”, a „w starym pudle zasychają melodie”. Tu „Pociąg przyjeżdża co dwanaście lat”. „Miasta nie lubią się. Nie można z nich wyjechać”.
W ODWROTNYM POKOJU
Prozy poetyckie Kornhausera to jeden niekończący się fajerwerk wyobraźni. Pomysły bywają nieprawdopodobne, niemożliwe, ale w granicach swoich światów wydają się uparcie lokalne, kolorytem przypominającym ludzkie prowincje, dzienne sprawy, marzenia, nocne tęsknoty. Podsuwane przez Jakuba Kornhausera kolejne obrazy są tyle zaskakujące, ile stanowią wariację na temat języka liturgicznego. Znane schematy modlitw, utarte śpiewy wpisuje poeta w swoje zwichnięte łże-racjonalne nawiasy.
W „Dniu snów”, czytamy:
Teraz na podwórzu odprawia się rekwiem. / Drewniany krzyż leży między rzędami świec. Każda świeca ma / inny kształt i płonie innym płomieniem. Niektóre świeczniki przypominają ogniste ptaki lub funeralne puchary. Maryja przychodzi z wielkim / aniołem umalowanym na czerwono.
BO TO JEST W SŁUCHANIU
Kornhauser zaproponował tom nasłuchowy, wiersze zasłyszane, gdzie nieotamowana mowa jest formą wiersza, a słowa jego muzyką, a w zasadzie szumem, zlepem, dalszym ciągiem.
O ile „Drożdżowania” wyrastała z braku i zbudowana była na nieobecności, o tyle, „Dziewięć dni w ścianie”, to książka próbująca sprostać nadmiarowi obecności.
Poeta, przechodząc od wersów „feniksowych”, urobionych w pustce i braku, znalazł się w miejscu, gdzie ludzka mowa jest żywiołem zwodniczym. Kornhauser dziarsko korzysta z tego, co mówi ulica i spotykani na niej ludzie. Opowieść o planach zagospodarowania przestrzeni publicznej, wyjęta jakby z sesji rady miasta, przeplata się z monologiem znawcy bażantów, a całość naznaczona jest przez groteskowe erupcje zdyscyplinowanej wyobraźni.
Pomysły autora bywają nonszalanckie, momentami niezwykle zabawne. Poeta często celuje w mało eksploatowane słowa (np. pikolak, fasiąg), bawi się brzmieniami polszczyzny. Miksuje poetyki, komplikując teksty szaradziarską terminologią i przypadkowymi głosami. Jego światy są w istocie uparcie lokalne, wyzyskują jakiś rodzaj magiczności, z tego, co oswojone, endemiczne, nasze.
To wiersze mocno rozkojarzone, często powątpiewają w sens, rzadziej w słowa. Autor udowadnia, że łatwo zakwestionować umowność znaczeń, logiczne wiązania, ale nie sam język.
KRZYŻÓWKI, POTYCZKI
Jakub Kornhauser w swojej nowej książce „Dziewięć dni w ścianie” stawia znaki zapytania tam, gdzie zwykle stoją wykrzykniki. Pokazuje nam język podszyty wątpliwościami. Przygląda się rzeczywistości, a potem próbuje jakoś upchnąć ją w słowach, w kaskadowych ujęciach, w krętych korytarzach składni. To pisarz zostawiający nas między wspomnieniem a wyobraźnią. Autor „Drożdżowni” wypełnia swoimi poetyckimi metaforami puste miejsce po surrealizmie, by ten się wreszcie mógł spełnić, domknąć, dokonać. Świecić, ale nie odbitym światłem.
Jakub Kornhauser, „Dziewięć dni w ścianie”, Wydawnictwo WBPiCAK, Poznań 2019.
CZYTAJ TAKŻE: W poświacie przelanego akwarium. Poezja Joanny Żabnickiej
CZYTAJ TAKŻE: Bliżej ziemi. Wstęp do ekokrytyki
CZYTAJ TAKŻE: Mętna kipiel. Poezja Andrzeja Ogrodowczyka