Wiele twarzy wielkopolskich miast
Opublikowano:
19 maja 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Moje subiektywne obrazy z rzeczywistości powiatowej pokażą inne oblicze świata niż to, które znamy ze społecznościowo-internetowej i komercyjnej rzeczywistości oraz pocztówek – opowiada o swoim projekcie „Portrety miast” fotograf Dawid Tatarkiewicz, jeden z tegorocznych stypendystów Marszałka Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie kultury.
Sebastian Gabryel: Cytując za Wikipedią, portret to „artystyczny wizerunek konkretnej osoby lub grupy osób, ukazujący zewnętrzne podobieństwo oraz niekiedy cechy charakteru portretowanych”. Ty jednak, w ramach swojego najnowszego projektu, postanowiłeś sportretować miasta. Jak wiele mają twarzy?
Dawid Tatarkiewicz: Czasem nieco polemizuję z utartymi definicjami. Ta przytoczona przez ciebie jest mniej więcej zgodna z definicją słownikową. Moje rozumienie portretu jest jej rozszerzeniem i obawiam się, że nie jest to niczym odkrywczym. Mianowicie doszedłem do wniosku, że właściwie każda wykonana świadomie fotografia jest portretem – niezależnie od motywu. Jeśli ktoś poczułby się nieusatysfakcjonowany taką ekstrapolacją, to pozostaje drugie wyjaśnienie – każda fotografia jest ukrytym portretem jej twórcy.
Do tego dodałbym, nieco przekornie, że najlepiej, by fotografia, także portretowa – zwłaszcza portretowa! – pokazywała to, czego nie widać.
Reasumując, rozpatrując rzecz horyzontalnie, miasta mają wiele twarzy. Wertykalnie, każda twarz ma wiele płaszczyzn możliwego odczytania. Do tego dobrze jest, jeśli portret ma swoistą dla siebie głębię. Dlatego też jestem zdania, zwłaszcza obserwując coraz większą liczbę oferowanych szkoleń i warsztatów fotograficznych, że tak jak fotografowania pewnie da się nauczyć, tak fotografii już niestety – lub raczej na szczęście – nie.
SG: W ramach projektu fotografujesz dziesięć wielkopolskich miast. Czym sugerowałeś się przy ich wyborze?
DT: Wybór miast do sfotografowania następuje na bieżąco. „Wizytowanie” wielkopolskich miasteczek i wsi rozpocząłem w 2014 roku. Wtedy, jeżdżąc pociągami, woziłem ze sobą statyw i analogowy aparat fotograficzny na film formatu 6×6 cm. Było to cudowne przeżycie i przetarcie szlaków. Jednak w pewnym momencie aparat ten odmówił mi posłuszeństwa. Teraz wracam do pomysłu, chciałbym temat rozwinąć, a może i zakończyć, korzystając jednak z innego, cyfrowego nośnika. Przy wyborze miast kieruję się przede wszystkim intuicją. Jednak ona nie rodzi się z niczego, nie posługuję się metodą stochastyczną doboru miast do sportretowania.
SG: Co dokładnie masz na myśli, mówiąc, że celem „Portretów miast” jest „poszerzenie naszego postrzegania przeszłości i uczynienie go bliższym prawdy”?
DT: Odpowiedź kryje się we wcześniejszej części mojej wypowiedzi, którą przytoczyłeś w tym pytaniu. Odnosiłem się w niej do przyszłych pokoleń, którym – jak się wydawało – zostanie po nas głównie wszechobecna „prawda” portali społecznościowych. Wiadomo przecież, że to źródło masowej autoprezentacji i autokreacji. Na szczęście okazuje się, że znajdują się tam również projekty ambitne, które zdobywają widownię. Chyba także dzięki pandemii ludzie zaczęli rozumieć świat trochę głębiej, zaczęli uświadamiać sobie, że liczy się nie tylko zysk czy lokowanie produktu.
Co nam po szybkim rozwoju gospodarczym, jeśli zniszczymy swoje środowisko naturalne, nasze naturalne dziedzictwo?! A naszym środowiskiem naturalnym nie jest ekosystem miejski, ale ekosystem przyrodniczy. Bez niego nie przetrwamy, także w miastach.
Nie przetrwamy bez czystej wody, w miarę czystego powietrza… Wniosek z tego prosty – w naszym świecie należy zostawić miejsce dla przyrody, by mogła nas dalej utrzymywać przy życiu. Wracając do twojego pytania – przez swój projekt poszerzam spektrum wiedzy o naszym świecie, potencjalnie dostępnej dla przyszłych pokoleń. Moje subiektywne obrazy z rzeczywistości powiatowej pokażą inne oblicze świata niż to, które znamy ze społecznościowo-internetowej i komercyjnej rzeczywistości oraz pocztówek. Tym samym, przez subiektywne widzenie i utrwalenie świata przez twórcę, zbliżymy się do prawdy obiektywnej.
SG: Z jakimi mitami i stereotypami wciąż muszą walczyć miasta w Wielkopolsce?
DT: To raczej pytanie do mieszkańców tych miast. Mam w pamięci pewną sytuację z ery przedcovidowej. Jadąc pociągiem z województwa X, wjechaliśmy do Wielkopolski. „Jaki tu porządek…” – starsza pani powiedziała rozmarzonym głosem do swego męża, obserwując przez okno mijane krajobrazy. Jako Wielkopolanin mógłbym pęknąć z dumy. Ja jednak, choć pewnie różnica estetyczna była widoczna gołym okiem (wartościowanie zależałoby tu zresztą od przyjętych kryteriów), wiem o Wielkopolsce więcej niż wspomniana pasażerka.
Coraz częściej ten stereotypowy obraz czystości i porządku w naszym regionie zaczyna rozmijać się z faktami, które obserwuję na co dzień. Takie opowieści można by mnożyć.
Każdy mieszkaniec miasta powiatowego mógłby przytoczyć swoją, zresztą silnie zależną od historii danego miejsca. Skoro jednak o stereotypach mowa, to mnie ostatnio uderzyło co innego. W związku z tym, że moja żona została poproszona o prelekcję na temat swojej książki w jednym z wielkopolskich miasteczek, to mogłem w nim nieco pofotografować. Jak zawsze było sporo ciekawych motywów. Po spotkaniu autorskim usłyszałem rozmowę lokalnego fotografa z innym mieszkańcem. Jej sens był mniej więcej taki: „Szkoda, że nie mieszkam w dużym mieście. Ostatnio uczestniczyłem w warsztatach fotograficznych streeta, w których prowadzący wskazywał nam na potencjał takich miejsc”. Nie wiedział, że jestem fotografem, w dodatku świeżo po udanym fotografowaniu jego – tego pana – „podwórka”.
Wniosek jest następujący: nie dajmy sobie wciskać takich stereotypowych kitów. Szukajmy sami, myślmy sami, konfrontujmy wypowiedzi takich „guru” z innymi.
Można mieszkać w malutkim mieście i świetnie fotografować „streeta”, swoją rzeczywistość! To nie jest gorsze, mniej ciekawe. Sami twórzmy trendy, nie dajmy sobie narzucać wizji świata innych. Ja w każdym razie – okazuje się, że na przekór opinii pana prowadzącego warsztaty – udaję się do miast powiatowych.
SG: Mam wrażenie, że powszechnie wciąż pokutuje pewne uproszczone myślenie o Polsce w ogóle, sugerujące nam, że województwo to jego „stolica” i „reszta miast”, wrzuconych do jednego worka, mimo że każde z nich ma inną historię, specyfikę, mocne i słabe strony. Czy zwrócenie na to uwagi jest jednym z celów twojego projektu?
DT: Pośrednio oczywiście tak. To znaczy – taki może być skutek mojego działania. Stosując powyższą nomenklaturę, to jedna z twarzy mojego projektu. Wbrew obserwowanym trendom, sięgającym genezą do rzetelnego dziennikarstwa, nie zamierzam robić researchu poszczególnych miast. W tym działaniu bardziej chodzi mi o fotografię humanistyczną, czasem może nawet idącą w kierunku fotografii czystej. To nie ma być ilustracja do tekstu, to ma być fotografia silna sobą, broniąca się sama przez się. Nie mylić ze sztuką dla sztuki…
SG: Czy można powiedzieć, że praca nad „Portretami miast” w jakimś sensie zmieniła twoje postrzeganie naszego regionu?
DT: Nie tyle zmieniła, co poszerzyła horyzonty. Pozwoliła dostrzec więcej, rozejrzeć się w innej – niż moja codzienna – przestrzeni. Posmakować jej. Jednak główna część pracy nad projektem stypendialnym dopiero przede mną i – jak sądzę – pod koniec tego roku okaże się, czy jednak zaszły jakieś zmiany w mojej percepcji regionu.
SG: „Wielu fotografów jeździ po świecie, szukając motywów. Ja odwrotnie” – napisałeś na swojej stronie internetowej. Właściwie z czego to wynika, że zwykle fotografujesz w Polsce, a w szczególności w swoim regionie? To chęć poznawania rodzimych stron i ich historii, lokalny patriotyzm, poczucie swego rodzaju misji?
DT: Już na studiach, kiedy namiętnie fotografowałem przyrodę wokół mnie, a nie afrykańską albo choćby tatrzańską, usłyszałem zarzut w odniesieniu do swojej wystawionej w gablotce wydziału biologii fotografii. Co prawda sformułowany raz, ale pamiętam go do dziś.
Mógłbym sprowadzić go do stwierdzenia – „zwykły owad, nic nadzwyczajnego”. Ano, tematycznie może i nic, owad jak owad, może i dobrze znany niektórym biologom, a dodatkowo ukazałem go bez wizualnych fajerwerków. Ale to nie znaczy, że widzieli go wszyscy.
Myślę, że mało kto rzeczywiście dostrzegał jego piękno, wyjątkowość gatunkową i osobniczą. Moim zdaniem od tego uważnego dostrzegania jest właśnie fotograf – tak widzę swoją rolę. W fotografii interesuje mnie przede wszystkim fotografia, a nie wyszukany, czasem wręcz egzotyczny temat czy intelektualna podbudowa. Dlatego nie jestem ani dziennikarzem, ani artystą. Jestem po prostu twórcą fotografii. Interesujące, wartościowe obrazy wrażliwy twórca dostrzeże wszędzie. Dlatego moim zdaniem nie ma sensu jeździć na siłę po świecie i szukać plenerów. Jestem raczej za wierceniem w głąb niż powierzchownym byciem wszędzie. To oczywiście nie oznacza, że nie można wiercić głęboko gdziekolwiek. Jednak patrząc z punktu widzenia biologa, nie ma sensu tracić energii na wyjazdy, kiedy równie ciekawe rzeczy dzieją się pod domem lub w sąsiedztwie. W każdym razie ja nadaję im – tym wizualiom – rangę poprzez ich zauważenie i utrwalenie.
W Polsce wciąż ważniejsze bywa to, że ktoś zadał sobie trud i był, dajmy na to, w Honolulu. Jakie fotografie stamtąd przywiózł? No cóż, bywa różnie, ale… są z Honolulu!
Swoją drogą, nie wykluczam, że kiedyś wyląduję w takim Honolulu i je sfotografuję. Oczywiście po swojemu. Nie pochwalam świadomego epigonizmu nawet wtedy, kiedy mógłby wzbudzić zachwyt potencjalnej widowni.
SG: Kiedy możemy spodziewać się prezentacji projektu? I na jakich projektach zamierzasz się skupić po „Portretach miast”?
DT: Przypuszczam, że wybrane portrety miast mogą pojawiać się w przestrzeni internetu. Będą to takie smaczki, które pozwolą innym poczuć i zobaczyć, co w danym powiecie piszczy. Byłoby świetnie, gdyby włodarze tych miejsc odkryli potencjał takiej niekatalogowej, autorskiej fotografii. Można by wtedy tworzyć lokalne publikacje ukazujące rzeczywistość A.D. 2021. Mam pomysł na takie oryginalne, drukowane prezentacje, ale do tanga trzeba dwojga. Całość mogłaby podsumować książka fotograficzna, ale to raczej marzenie ściętej głowy. Za mało rozpycham się łokciami, używam tylko argumentów fotograficznych. Czy to wystarczy? Czas pokaże. A pomysły na przyszłość? Tych nie brakuje, ale wykluwają się systematycznie, stąd dziś nie mogę jeszcze wiele o nich powiedzieć. W każdym razie, jestem wierny sobie. Od początku przygody z fotografią nie interesują mnie mody i trendy, skutkiem czego zostałem outsiderem. Ale pasuje mi to, nie mogę narzekać, uważam to za wartość. W tym miejscu dziękuję więc za przyznane mi stypendium. To docenienie wybranej przeze mnie drogi twórczej i jej dotychczasowych efektów.
*Dawid Tatarkiewicz – poznaniak, Wielkopolanin, z wykształcenia doktor nauk biologicznych, z zawodu fotograf i autor tekstów. Przez kilka lat był pracownikiem poznańskich uczelni wyższych, na których nauczał biologii, a jednocześnie rozwijał się fotograficznie. Aktualnie jest odwrotnie: fotografuje, ale nie porzuca pasji przyrodnika, co wyraża się głównie tworzeniem tekstów opisujących własne przygody w terenie. Jest dwukrotnym laureatem stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w dziedzinie fotografii (utrwalał wybrane zakony męskie na terenie Wielkopolski oraz zrealizował projekt „Słowo bez słów” dostępny na Instagramie), dwukrotnym zdobywcą stypendium ZAiKS-u w tej dziedzinie („Granica” oraz „Natura fotografii”). W ramach ostatniego, piątego Wielkopolskiego Festiwalu Fotografii im. Ireneusza Zjeżdżałki zaprezentował trzy wystawy indywidualne („Ostatnie takie dożynki”, „Korzenie”, „W Koło domu i do domu” – dwie ostatnie we współpracy z Wielkopolskim Okręgiem ZPAF) oraz uczestniczył w zbiorowej wystawie wiodącej tego festiwalu, prezentowanej w Galerii u Jezuitów („Śladami Mistrzów”). Aktualnie pracuje nad „Portretami miast” w ramach uzyskanego stypendium Marszałka Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie kultury.