Wielu z nas jest w psiej psychozie
Opublikowano:
3 października 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Z Michałem Karczewskim, aktorem w Teatrze im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie oraz prozwierzęcym aktywistą, weganinem i stypendystą Marszałka w dziedzinie kultury, o traktowaniu zwierząt przez człowieka, podziałach i wykluczającym języku, ale też świadomości, zmianie i stypendialnym projekcie będącym zbiorem różnych historii pt. „PSYchoza”.
Kamila Kasprzak-Bartkowiak: Jak to jest z tymi zwierzętami? Czy na przestrzeni lat, dekad, a nawet obserwacji z twojego życia, traktujemy je lepiej?
Michał Karczewski: Odpowiedź jest krótka i smutna oraz brzmi: nie. Z jednej strony świadomość u ludzi wzrasta, z drugiej ma się wrażenie, jakbyśmy stali w miejscu, żeby nie powiedzieć, że się cofamy. W mediach społecznościowych możemy najszybciej zauważyć, jak obchodzimy się ze zwierzętami na całym świecie, nie pomijając własnego podwórka.
Filmy te mogą pochodzić z prywatnych archiwów opiekunów, fundacyjnych interwencji, czy hodowli na ogromną skalę. Krótkie rolki albo godzinne, niecenzurowane nagrania budzą gorące dyskusje, a z tych płynie niechlubny wniosek: nie mamy szacunku do zwierząt. To się tyczy tak samo pojedynczych opiekunów, jak i ogromnych przedsiębiorstw.
Z komentarzy wynika, że średnio interesuje nas los żywych istnień, nie mamy problemu, by w obrzydliwy sposób żartować z roślinnej diety, czy stosunku do podłych warunków i bestialskiego traktowania. Kiedy zostawimy urządzenia i wyjdziemy na zewnątrz – jest jeszcze gorzej. Zamykamy się, udajemy, że czegoś nie widzimy, nie chcemy widzieć, już nie zabieramy głosu. W internecie jesteśmy bezpieczni, możemy być anonimowi. Niestety, daleko nam do prawdziwych obrońców zwierząt, a przecież tak wielu z nas powtarza: ja tak bardzo kocham zwierzęta.
Bardzo często mamy wtedy na myśli tylko psy i koty, a te nie mają wcale najgorzej, choć z ich powodu najczęściej tracimy kontrolę i wyrażamy swoje zniesmaczenie.
Wystarczy pomyśleć, że jedna polska ubojnia potrafi uśmiercić kilkanaście tysięcy świń jednego dnia. Liczby są ogromne, skala przerażająca – liczy się czas i pieniądz. Ile osób interesuje się losem jakiejś świni? Dużym problemem jest strach. Boimy się interweniować, z różnych powodów. Często też nie zdajemy sobie sprawy, że powinniśmy reagować, bo nie widzimy realnej krzywdy.
Ciężko uwierzyć, ale w 2024 roku w sercu Europy funkcjonariusze nie są zorientowani w prawie, bagatelizują zgłoszenia, a nawet stają po stronie oprawców przez swoje przekonania albo czynią jak czynią „tak dla świętego spokoju”. Bywa też, że i sądy trzymają stronę dręczycieli, których wyroki, jeśli już w końcu zapadną, są po prostu absurdalnie śmieszne (Mrożek wiecznie żywy). Jest tak wiele do zmiany. Na każdym polu.
K.K.-B.: Prawdą jest, że niestety bardzo dzielimy istoty nie-ludzkie, bo inaczej obchodzimy się z tymi towarzyszącymi, a inaczej z tzw. hodowlanymi, nie mówiąc już o tych dzikich. Jak postrzegasz w tym względzie zmiany i co powinno być naszym, jako ludzi, celem?
M.K.: Trochę oburza mnie niezwykle szkodliwy pogląd, jakim jest antropocentryzm, w którym wszystko ma być podporządkowane człowiekowi. Czy uda nam się z tego wyrwać? Jeśli chcemy jeszcze za parę lat posłuchać śpiewu ptaków, zmiany są konieczne. Musimy przede wszystkim zauważyć piękno, które nas otacza i odejść od niszczenia go na rzecz pielęgnacji.
Mam radykalne i utopijne podejście – należy natychmiastowo zaprzestać wykorzystywania zwierząt na wszelkich polach. Zdaję sobie sprawę, że nie da się tego zrobić „na pstryk”, ale brakuje nam stanowczego myślenia i fantazjowania o pozytywnym zabarwieniu. Nie powinniśmy się bać myśleć i mówić. Świat dzielą różne istoty, a naszym celem powinno być wykazywanie szacunku, zrozumienia i współczucia wobec wszystkich.
Tego typu prowokacja myślowa, w połączeniu z dialogiem, mogłaby naturalnie wymusić konkretne zmiany. Nie potrafimy ze sobą rozmawiać i jesteśmy zamknięci z własnymi przekonaniami, często dziedziczonymi z dziada pradziada. Edukacja to podstawa, a tej zdecydowanie brakuje. Jeśli od najmłodszych lat ludzie nie otrzymają odpowiednich wzorców – mogą czuć się potem zagubieni. Jako ludzie jesteśmy przyzwyczajeni do życia w bólu i cierpieniu, dlatego często dajemy przyzwolenie na negatywne praktyki. Dlaczego nie możemy zrobić małego fikołka i pójść w drugą stronę? Dlaczego nie myślimy, co i jak można usprawnić, polepszyć? Powinniśmy zadbać o lepszą komunikację własną i międzygatunkową. Myślę, że dzięki temu umysły wielu mogłyby się otworzyć. W ten sposób kształtowalibyśmy ludzką wrażliwość.
Każdy może zacząć działać od razu, rozpoczynając na przykład od diety roślinnej. Ktoś powie, że to nic nie zmieni, bo nadal mnóstwo osób będzie jadło mięso i produkty odzwierzęce, nie zapominając o używaniu wszelkiego rodzaju wyrobów codziennego użytku. Jednak im więcej osób zmieni swoje nawyki, tym większa szansa na mniejsze okrucieństwo. Jest coraz więcej wegan, statystyki pokazują, że zapotrzebowanie na okupione krwią produkty spada. Wyobraź sobie, że przechodzisz jutro na weganizm. Wyobraź sobie, że od jutra nie wykorzystujesz żadnego zwierzęcia w życiu codziennym, w sporcie, w kulturze, gdziekolwiek. Wyobraź sobie, że całe miasto robi jutro to samo. Wyobraź sobie, że tak się dzieje w całym kraju. Zapotrzebowanie na wyroby oraz usługi spadłoby drastycznie, to znaczy: spadłaby liczba niepotrzebnych śmierci, okupionych łzami i niewyobrażalnym cierpieniem.
Tego nie trzeba udowadniać. To wiedzą wszyscy, ale odwracamy wzrok, nie chcemy ani na to patrzeć, ani tego czuć, uciekamy. Po co mamy przyczyniać się do krzywdy? Wystarczy zmienić nawyki, zachęcać do tego innych, chcieć to zmienić, rozumieć tę zmianę. Wystarczy pomyśleć, że kolor szminki wcale nie musi zawierać odzwierzęcego barwnika, a krem pod oczy nie musi być testowany na zwierzętach. Kolejne skórzane buty też nie są warte niepotrzebnego cierpienia zdanego na człowieka zwierzęcia. Zmiany powinny się odbywać na każdej płaszczyźnie i w każdym miejscu.
W internecie możemy posłuchać wielu mądrych ludzi, którzy szczegółowo objaśniają poszczególne tematy. Do ważnych zmian zaliczyłbym koniecznie zmianę prawa. Obecne obowiązuje od kilkudziesięciu lat i nazwałbym je raczej kartą bezprawia, działającą na korzyść oprawców. Strasznym problemem jest samo egzekwowanie obowiązującego prawa.
Opiekunowie bywają bezwzględni, funkcjonariusze mimo dowodów w postaci nagrań rozkładają ręce, nie widząc problemów, wiele rzeczy nie działa tak jak powinno. Czasami powodem jest niewiedza, czasami znudzenie mało bohaterską sprawą, przez co ludzie czują się bezkarni. Szczególnie należałoby się pochylić nad prawami tych, nad którymi niewielu chce się pochylić, czyli zwierząt gospodarskich.
K.K.-B.: Tymczasem projekt, który zrealizujesz w ramach stypendium, zakłada powstanie autorskiego zbioru opowiadań pt. „PSYchoza”, dla których inspiracją staną się historie ludzi i zwierząt z powiatu gnieźnieńskiego. Kim są twoi bohaterowie i czy tytuł zbioru wskazuje, że po stronie zwierzęcej będą to głównie psy?
M.K.: Z pierwszej wygooglowanej definicji „psychozy” możemy się dowiedzieć, że to zbiór objawów chorobowych, które powodują dezorganizację zachowania, myślenia i postrzegania rzeczywistości. Wielu z nas jest właśnie w takiej psiej psychozie i nie potrafi z niej wyjść. Ja również w niej tkwiłem, ba, dalej tkwię, świadczy o tym choćby tytuł tego projektu, taki językowy pech, ale może trochę clickbaitowy (śmiech).
Nasza kultura stawia psy dużo wyżej od innych istnień. Ja nie chcę tego robić, nie chcę nas nawet dzielić na zwierzęta ludzkie i pozaludzkie, dlatego bohaterami będą zwierzęta, w tym ludzie, z powiatu gnieźnieńskiego, czyli z mojego obecnego otoczenia. Interesują mnie poszczególne historie, które są na wyciągnięcie ręki, których nie trzeba szukać na drugim końcu Polski. Są piękne same w sobie. Czasami rozwleczone w czasie, czasami skupione tu i teraz.
Każda historia mówi o czymś zupełnie innym. Jestem w procesie, trudnym, ale pięknym, zaskakującym na różnych płaszczyznach mnie samego, daje to trochę frajdy i oddechu. Projekt jest badawczy i czysto prozatorski, nie jest to projekt edukacyjny, więc nikt niczego tutaj nie może ani wymagać, ani zarzucić. Cała masa moralizatorska będzie płynęła podprogowo. Inaczej się zachęca do luźnego wysłuchania historii, inaczej do edukowania…
Pomyślałem, że mógłby to być dobry wstęp do przemycania właściwych postaw bez tautologicznego wskazywania palcem, że coś jest złe.
K.K.-B.: Jak dotarłeś do swoich postaci i w jaki sposób ich historie mają pomóc w wypowiedzeniu się na temat dobrostanu zwierząt?
M.K.: Do powstania „PSYchozy” zainspirowały mnie rozmowy z ludźmi. Bardzo dużo czasu poświęcam na spacery z moimi podopiecznymi. Często jestem zaczepiany i pytany o ich historię. Z szacunku do pytającego streszczam szybko całą trylogię, a w odpowiedzi dostaję często wyjątkowe opowieści. Czasami straszne, czasami piękne, inspirujące, motywujące do działania. Wielokrotnie myślałem, by je zapisywać, ale zawsze były jakieś wymówki…
Zwierzęta zbliżają ludzi do siebie. Jeśli nie jest to wbrew ich woli – jest to piękne. Myślę, że w kwestii wypowiedzenia się na temat dobrostanu zwierząt wnioski nasuwały się będą same. Wierzę, że ludzie mają rozum i sami zatrzymają się tam, gdzie powinni.
„PSYchoza” ma prowokować do myślenia, ma pomóc w samodzielnym zauważaniu niewłaściwych działań i ich korekcji. Jeśli choć jedna osoba dzięki tym opowieściom zmieni swoje postępowanie wobec zwierząt pozaludzkich i będzie do tego zachęcała innych – będzie to sukces. Jest tak wiele do zrobienia na tylu polach…
K.K.-B.: Poza tym twój zbiór opowiadań ma mieć formę audiobooka i zostać umieszczony na popularnych platformach w sieci. Czy myślisz, że pomoże to dotrzeć do optymalnej grupy odbiorców i czy „głosowa forma” publikacji to również realne oddanie głosu twoim zwierzęcym bohaterom?
M.K.: Nie wiem. Nikt nie może wiedzieć, kim miałaby być „optymalna grupa odbiorców”, bo co to miałoby właściwie znaczyć. Na zasadzie „Małego Księcia” chciałbym dotrzeć do każdego. Nie chcę nikogo stawiać wyżej: ani dziecka, ani dorosłego. Przynależność płciowa też tu nie ma najmniejszego znaczenia.
Wszyscy żyjemy w jakimś pędzie, czasami na własne życzenie, przez co brakuje nam oddechu. Jesteśmy uzależnieni od ciągłego przyswajania różnego rodzaju treści, często zupełnie niepotrzebnych. Słuchamy cały czas, najlepiej w szybkim tempie, by jak najwięcej przyswoić, bo liczy się czas. Mamy duże wymagania wobec tego, co wybieramy.
Chciałbym, żeby „PSYchoza” była przystankiem, może taką pigułką, która sprowadzi nas trochę na ziemię i sprawi, że będziemy mogli skosztować nieco wyjątkowości w prostocie i codzienności, że zaczniemy oddychać. Kiedy stoję za mikrofonem „na zlecenie”, zawsze mam jakieś wytyczne i muszę sprostać jakimś oczekiwaniom. Przy tym projekcie nie muszę sobie niczego narzucać. Chyba tworzę coś, czego sam chciałbym posłuchać.
Mam nadzieję, że „PSYchoza” przyniesie mi oddech, jak i wszystkim słuchaczom. Realne oddanie głosu brzmi enigmatycznie i wydaje mi się trochę niemożliwe. W swoich założeniach chciałem skupić się na relacjach, a nie na stawaniu po którejś ze stron, dzieleniu czy wartościowaniu czegokolwiek.
W moim życiu obecność zwierząt jest naturalna, dlatego też będą naturalnymi bohaterami moich opowiadań, którym dam się wypowiedzieć czasami w bezpośredni, a czasami w abstrakcyjny sposób. Istotą dla mnie jest ich sama obecność, dlatego będą niekiedy biernymi uczestnikami, co nie oznacza, że będą pozbawione sensu. Czasami tego sensu trzeba będzie poszukać.
K.K.-B.: Dodajmy, że życie i los zwierząt nie od dziś są tobie bliskie. Przypomnij, jak to się stało, że tak jest, oraz jak udaje się tobie promować prozwierzęce działania, np. w miejscu twojej pracy, czyli Teatrze Fredry w Gnieźnie?
M.K.: W końcu, po latach, dotarło do mnie, jak głupio się zachowywałem, będąc odpornym na różnego rodzaju znaki, często dobitne, które znacznie wcześniej mogły mnie sprowadzić na właściwą drogę, wolną od wszelkiego wykorzystywania zwierząt pozaludzkich. Najprościej i najdosadniej mówiąc: płaciłem za parszywe życie i okrutną śmierć, przyczyniałem się do niewyobrażalnego cierpienia. Czyż to nie jest wystarczający powód, by przejść na jasną stronę mocy?
Poczułem się źle, kiedy zrozumiałem, jak bezmyślnie stawiałem psy wyżej od innych zwierząt. Pewnego dnia postąpiłem jak z rzuceniem palenia, powiedziałem sobie: przestaję. Słowo „świadomość” zawsze było mi bardzo bliskie w pracy, całe szczęście stało się wartościowym pojęciem codziennym. Myślę, że świadomość potrafi być głęboko schowana albo ukrywana, bo przecież nikt o zdrowych zmysłach nie myśli o celowym maltretowaniu czy zabijaniu.
Niezwykle istotnym punktem na mojej ścieżce były wypowiedzi Dariusza Gzyry, doktoranta w Instytucie Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie, działacza społecznego, publicysty i weganina, który w niezwykle stonowany i rzeczowy sposób opowiada o wszelkich mechanizmach. Zachęcam do przeczytania jego książki „Dziękuję za świńskie oczy. Jak krzywdzimy zwierzęta”, wydanej przez Krytykę Polityczną w 2018 roku oraz do cyklicznego słuchania jego podcastów i wystąpień.
Zwierzęta i ich los pochłonęły mnie kompletnie, dlatego też postanowiłem wykorzystać miejsce mojej pracy, czyli Teatr Fredry w Gnieźnie, do różnego rodzaju prozwierzęcych działań. Dzięki uprzejmości Pani dyrektor Joanny Nowak miałem w tym wolną rękę. Chciałem w ten sposób zachęcić wszystkich do promowania adopcji, przejścia na roślinną dietę i organizowania wszelkiego rodzaju akcji i zbiórek pomocowych, bo pomoc może być organizowana wszędzie.
Wystarczy się rozejrzeć i zrobić rozeznanie, gdzie i jaka forma pomocy jest najbardziej potrzebna. Czasami głównym problemem są pieniądze, czasami czas i ręce do pracy. Społeczność teatru nieraz stanęła na wysokości zadania. Teatr Fredry udowodnił, że razem możemy więcej, a różnego rodzaju pomoc bywa nieoceniona.
K.K.-B.: I na koniec może pozwolę sobie nawiązać do wypowiedzi pewnego znanego profesora językoznawstwa, a może po prostu do zmian, które zaczynają się od języka, czyli czy bliskie tobie zwierzaki „zdychają”, czy raczej umierają i odchodzą…?
M.K.: Nie wiem, czy wypowiedź prof. Bralczyka mogła wynikać z braku empatii, wychowania w innych czasach, ignorancji, czy antropocentryzmu… Mam wrażenie, że profesor Bralczyk już dawno poczuł medialne flow i świetnie się odnalazł w roli „zabawnego” starszego pana od językowych wątpliwości, których nie brakuje. Niestety, powszechny subiektywizm profesora zawsze mnie odrzucał, podobnie jak w przypadku drugiego medialnego specjalisty.
Chciałbym, żeby w głębi duszy mocno żałował tych słów o „zdychaniu psa”, ale nie sądzę, by była na to szansa. W moim odczuciu jest bezdusznym kabotynem, który powinien skupić się na tym, jak dobrze mówić, a nie: co mówić. To zabawne, że człowiek tak bardzo wrażliwy na punkcie wulgaryzmów, które najchętniej wykluczyłby z języka, nie posiada tak ważnej wrażliwości na to, co „nieludzkie”. Ale czego można wymagać od człowieka, który trzyma stronę myśliwych?
Może kiedyś będzie miał obowiązek być na jednym z polskich uniwersytetów i uczestniczyć w konferencji naukowej poświęconej tematyce śmierci, może nie będzie na niej spał, może posłucha, może się zastanowi i zmieni zdanie? Gdyby profesor znalazł się też na konferencji poświęconej wulgaryzmom, poznałby ich historię oraz funkcje, które spełniały i nadal spełniają w życiu codziennym, kulturze, sporcie, może bardziej uważałby na to, co mówi?
Myślę, że język nie ma prawa być tak okrutnym narzędziem do pomniejszania śmierci zwierzęcia pozaludzkiego. Należy jak najszybciej zaprzestać przedmiotowego traktowania życia i jego kresu, które przechodzi z pokolenia na pokolenie. Musimy zmienić nawyki i podejście. Zwierzęta pozaludzkie tak samo żyją, czują, kochają się, tęsknią, jedzą, śpią, załatwiają swoje potrzeby, komunikują, kłócą, bywają naszymi oczkami w głowie. Trzeba mieć tupet i bardzo nie chcieć wyjść ze swojej ciemnej, zimnej, smutnej jaskini, by odważyć się deprecjonować zakończenie funkcji życiowych organizmu.
Całe szczęście, nie mamy obowiązku słuchania mainstreamowych specjalistów, nie mających pojęcia, o czym czasami mówią. W Polsce nie brakuje postępowych profesorów otwartych na dialog i zwracających uwagę, że nazewnictwo jeszcze nie tak dawno wynikało z poczucia negatywnie nacechowanej wyższości ludzi.
Nie jestem też fanem eufemizmów, często w moim uchu brzmią równie umniejszająco. Moje zwierzęta nie przejdą „za tęczowy most”, one kiedyś po prostu umrą, mam nadzieję, że jak najpóźniej i w jak najlepszej formie, a ich śmierć nie będzie gorzej traktowana od śmierci bliskiej mi osoby.