Wojna przyszła z nieba
Opublikowano:
1 września 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Do południa pierwszego dnia wojny Poznań wydawał się bezpieczny. Ale potem nad miastem rozpętało się piekło.
Mariola Witaszek-Malinowska w 1939 roku miała pięć lat. W piątek 1 września przed południem bawiła się w ogrodzie rodzinnego domu przy Senatorskiej 5 w Poznaniu z młodszym rodzeństwem. Nagle usłyszała głuche grzmoty dobiegające od strony lotniska na Ławicy.
„Burza przy takiej ślicznej pogodzie?” – zdziwiła się.
Zaraz potem w niebo zaczęły strzelać polskie działka przeciwlotnicze. Z domu wybiegła matka i zagoniła dzieci do piwnicy. Sielskie życie w willi przy Senatorskiej odpłynęło w przeszłość. Podobnie jak zwykłe, pokojowe życie wszystkich Polaków.
Pozorny spokój
1 września 1939 roku niemieckie bomby spadły na Gniezno, w którym pracował sztab Armii „Poznań”, na dworce kolejowe w Kaliszu, Ostrowie, Krotoszynie, Wrześni i Damasławku. Poznań od wczesnego nalotu uchroniły mgły, zalegające nad miastem od rana. Jeszcze o godz. 11.00 z lotniska na Ławicy wystartował do Warszawy rejsowy samolot LOT-u z 12 pasażerami na pokładzie. Nad Wrześnią pilot i pasażerowie zobaczyli eskadry niemieckich bombowców, lecące na stolicę.
Tylko wojskowi spodziewali się nalotu na miasto. A wszystko dlatego, że już o 8.30 nad miastem, mimo mgły, pojawił się rozpoznawczy henschel. Syreny oznaczały alarm przeciwlotniczy, ale żadne bomby na Poznań nie spadły. Około 10.00 na krótko otworzyły ogień dwa działa przeciwlotnicze na lotnisku Ławica, przeganiając kolejnego lotniczego szpiega. Wydawało się, że na poznańskim niebie zapanował błogi spokój.
Tymczasem do ataku sposobiły się już załogi 31 bombowców Heinkel He 111 z 26 Pułku Bombowego. Nadleciały z ogłuszającym hukiem nad miasto akurat w samo południe, w momencie, gdy poznaniacy słuchali w radio orędzia prezydenta RP Ignacego Mościckiego. Niemieckie bombowce osłaniała eskadra messerschmittów. Wróg nadleciał od południa, a więc z kierunku, który nie był kontrolowane przez polskie stacje obserwacyjne. 22 maszyny wroga skręciły na zachód, atakując lotnisko na Ławicy, pozostałe 9 bombowców zrzuciło bomby wprost na miasto.
Poza czterema działami na lotnisku Ławica nieba nad Poznaniem broniły cztery działa 40 mm, ustawione na Górczynie, Garbarach, Jeżycach i na Starołęce oraz dwa działa na terenie zakładów Cegielskiego. Ćwierćmilionowego miasta strzegło więc w sumie 10 luf – mało jak na warunki nowoczesnej wojny. W dodatku zasięg polskich dział nie przekraczał 2800 metrów. Tymczasem maszyny z czarnymi krzyżami nadleciały na wysokości 3 tysięcy metrów. Polska artyleria strzelała więc głównie na postrach.
Ławica w ogniu
Mariola Witaszek dobrze zapamiętała, że pierwsze bomby wybuchły na Ławicy. Atakowi towarzyszył dźwięk syren alarmu lotniczego. Mimo wcześniejszych ostrzeżeń polska załoga lotniska dała się zaskoczyć. Niemieccy lotnicy nie tylko zbombardowali obiekty na Ławicy, ale ostrzelali je również z broni pokładowej, mnożąc zniszczenia i straty w ludziach. Pozostałe bombowce zrzuciły bomby nad Biedruskiem, Jeżycami, Komornikami i wokół dworca kolejowego, na którym przy pociągach ewakuacyjnych tłoczyła się ludność cywilna.
Chwilę po nalocie na Ławicę lotnisko zostało powtórnie zaatakowane – tym razem przez niemieckie bombowce, które wracały na zachód pod bombardowaniu centrum miasta. Trafiony został budynek dowództwa, hangary, garaże, wartownie, koszary.
Dwa przeciwlotnicze boforsy usytuowane obok lotniska odpowiedziały ogniem, ale bez sukcesu. Przeciwko Niemcom wystartowały też trzy stacjonujące w bazie myśliwce ze 132 Eskadry Myśliwskiej. Historycy spierają się do dziś co do efektów tej akcji. Polacy nie byli w stanie zaszkodzić bombowcom, natomiast starli się ze stanowiącymi osłonę heinkli messerschmittami. Według zmiennych relacji, mimo walki na wolniejszych maszynach PZL, zestrzelili bądź uszkodzili jednego lub dwa myśliwce wroga.
Starcia powietrze były zażarte. Po walce podporucznik Mikołaj Gudelis-Kostecki lądował na przestrzelonym PZL-u, a jego kolega kapral Jasiński posadził na lotnisku maszynę, która otrzymała postrzał w drążek sterowy. Dwa kolejne pociski przeszyły nogawki spodni pilota, na szczęście go nie raniąc.
Ławica została po raz trzeci zaatakowana z powietrza około godziny 15.00. Bilans trzech niemieckich nalotów na Ławicę był krwawy: 21 zabitych, kilkanaście osób odniosło rany.
Centrum pod bombami
Niemieckie bombowce atakujące centrum miasta musiały się zniżyć, bo rozlokowane na terenie zakładów Cegielskiego dwa polskie boforsy trafiły jednego z heinkli, poważnie go uszkadzając. W ogólnym rozrachunku był to ledwie epizod: bomby sypały się na głowy poznaniaków na dworcu kolejowym, na mostach przez Wartę, na Jeżycach i Ławicy.
Drugi nalot ok. godz. 12.20 zniszczył domy przy ulicach Kórnickiej, Wenecjańskiej i Rybaki, a także na ulicach Wawrzyniaka, Szamarzewskiego i Kraszewskiego.
Późnym popołudniem, kiedy nad miastem unosiły się dymy i liczono straty w ludziach i miejskiej zabudowie, mało kto spodziewał się kolejnego nalotu – w dodatku jeszcze mocniejszego. Słaba obrona przeciwlotnicza miasta rozzuchwaliła jednak agresorów. Około godziny 18.00 nad Poznań nadleciała grupa niemal stu bombowców Heinkel. Niemieccy lotnicy obrali sobie za cele dworzec kolejowy, koszary Wojska Polskiego na Jeżycach i Wildzie, okolice Starego Zoo, Garbary i Pocztę Główną. Pod niemieckimi bombami zginęło 80 mieszkańców domów przy ulicach Kanałowej, Chełmońskiego i Grunwaldzkiej, a także liczni cywile na dworcu. Niemieccy lotnicy pastwili się szczególnie nad pociągiem ewakuacyjnym, przyłapanym na Tamie Garbarskiej.
Wśród ponad 260 ofiar bombardowań Poznania w pierwszym dniu wojny (głównie cywilnych, żołnierzy zginęło 45) byli harcerze pełniący służbę obserwacyjną i sanitarną, m.in. Edward Pietrzykowski z 2 Poznańskiej Drużyny Harcerzy im. Kazimierza Wielkiego oraz Henryk Wysocki z 7 Poznańskiej Drużyny Harcerzy im. Stefana Czarnieckiego. Mieli po 17 lat. Pierwszy zginął w patrolu obserwacyjnym w rejonie ulicy Polnej. Jego ciało odnalazł ojciec. Drugi, Henryk Wysocki, podczas bombardowania w okolicy skrzyżowania ulic Bukowskiej i Przybyszewskiego upadł na zerwaną sieć trakcji trolejbusowej pod napięciem. Został pochowany na cmentarzu Jeżyckim.
Ofiary pierwszych bombardowań Poznania grzebano w pośpiechu na cmentarzach parafialnych przy ul. Ściegiennego (Górczyńskim), Nowina (Jeżyckim), Samotnej, na nieistniejącej już nekropolii przy ul. Świętojańskiej, a także na cmentarzu przy ul. Braniewskiej na Smochowicach oraz na Cytadeli – w zbiorowej mogile na cmentarzu garnizonowym i na cmentarzu parafialnym św. Wojciecha.
Na cmentarzu parafii św. Marcina przy ul. Towarowej w Poznaniu pochowano 57 nieznanych osób, które w 1961 r. ekshumowano do zbiorowej mogiły na Cmentarzu komunalnym nr 1 na Miłostowie. Inna mogiła zbiorowa miała istnieć na cmentarzu farnym przy ul. Bukowskiej, kolejna na cmentarzu św. Wojciecha – tyle że na dzisiejszych Winogradach.
Skrzynka piwa za dwa bombowce
W nocy z 1 na 2 września ujawnili się niemieccy dywersanci – ostrzelali stanowiska polskiej artylerii przeciwlotniczej w zakładach Cegielskiego w Poznaniu. Od rana 2 września przed budynkiem medycyny sądowej Uniwersytetu Poznańskiego kłębił się tłum poszukujących bliskich wśród zwłok ofiar bombadowań. Ciał było tak dużo, że kładziono je nawet na schodach prowadzących do prosektorium. Ofiary nalotów leżały też w jednej z hal targowych.
Poznań nie był tego dnia bombardowany, Luftwaffe skupiła się na Ławicy. Bohaterem miasta stał się podporucznik Włodzimierz Gedymin, walczący w ekstrawaganckim, czerwonym szaliku na szyi. Startując z zasadzki w Kobylimpolu, zestrzelił dwa niemieckie samoloty rozpoznawcze – heinkla He 111 i dorniera Do 17.
Po wylądowaniu zwycięski polski pilot otrzymał w prezencie od rozentuzjazmowanych pracowników browaru w Kobylimpolu skrzynkę piwa.
Piotr Bojarski – pisarz i publicysta, autor m.in. powieści „Coraz ciemniej w Wartheland” oraz „Mora”.