fot. K. Bieliński

Wszystko dobrze

Szymon Kaczmarek ma dobre oko i rękę do tekstów Szekspira. Premiera jego spektaklu „Wszystko dobre, co się dobrze kończy” jest tego kolejnym przykładem.

Do śmiechu?

Z twórczością Kaczmarka widzowie kaliskiego teatru mieli szansę już się zapoznać. W 2013 roku przygotował tu przedstawienie „Versus” opowiadające o seryjnych mordercach, a siedem lat później przywiózł na Kaliskie Spotkania Teatralne „Kupca weneckiego” z teatru w Słupsku, który był wtedy sensacją. „Kupiec…” wygrał Złotego Yoricka na Festiwalu Szekspirowskim, został spektaklem sezonu na Pomorzu, a w Kaliszu nagrody otrzymali aktorzy Igor Chmielnik (Shylock) i Monika Janik (Porcja). Pisząc o „Versusie”, który był znakomitym dziełem aktorskim, zastanawiałam się:

 

„dlaczego zło wydaje się ciekawsze niż dobro? Czy może dlatego, że jest bardziej widowiskowe, łatwiej pokazać je w sposób niezwykły? Czy może oglądanie go zaspokaja jakąś ludzką potrzebę podglądania tego, co niedozwolone?”.

 

Pozornie, poza miejscem i osobami twórców, wiele tych dwóch kaliskich spektakli nie łączy. A jednak wspólne dla obu są wysoki poziom, świetne aktorstwo i właśnie podejście do zła w świecie.

„Wszystko dobre, co się dobrze kończy” nie jest często granym utworem Szekspira, choć tytuł dramatu stał się dobrze znanym bon motem. Podobna historia pojawiała się w literaturze już wcześniej, na co zwraca się uwagę w programie do kaliskiego przedstawienia. Opowieść, jaką wykorzystał stratfordczyk, jest jedną z tych, które pojawiły się w „Decameronie” Boccacia, a także w renesansowym dramacie „Virginia” Bernarda Accoltiego.

W pierwszym wydaniu dramatów Szekspira (mało kto pamięta o tym, że jako jednolite teksty dramatyczne zostały one zebrane po śmierci autora) zaliczony został do komedii. Oczywiście, można grać go jako komedię, kaliski teatr nazwał swój spektakl „czarną komedią”, niemniej podczas przedstawienia Kaczmarka raczej nikomu nie było do śmiechu, a tytułowy frazes okazał się mało fortunny.

Bez kostiumu

Opowieść jest prosta i – jak pokazuje historia kultury – stara jak świat. Jak przymusić niechętnego do małżeństwa młodzieńca? Złapać go na dziecko – do tego da się sprowadzić fabułę szekspirowskiego dramatu. Kaczmarek oraz dramaturg Żelisław Żelisławski przeczytali go niejako na biało, jakby ignorując całą wiedzę, jaką posiadamy o utworach Szekspira, o tym, czym powinna być komedia i jak powinno się jedno z drugim grać.

Niewątpliwie pomogło im w tym tłumaczenie Stanisława Barańczaka, z którego skorzystali (choć mnie jednak skręcało, kiedy na nagrobku w pierwszej scenie widziałam uproszczoną wersję nazwiska hrabiego – Rossilion, zamiast Roussilion, bo tak nazywa się ten francuski region, a rzecz cała dzieje się przecież we Francji).

Z tej lektury wyszedł im spektakl przede wszystkim o ludzkiej głupocie i zaślepieniu, nie tyle śmiesznych, co budzących grozę i – mimo feudalnego kostiumu – zaskakująco współczesny.

fot. K. Bieliński

fot. K. Bieliński

Poza jedną sceną, która miała największy ładunek komediowy, tę aktualność osiągnęli niby prostymi środkami. Przede wszystkim, co widać w scenografii Kai Migdałek i kostiumach Marty Śniosek-Masacz, założyli, że postacie szekspirowskich dramatów nie grały w kostiumach z epoki, lecz po prostu w ubraniach i korzystały z mebli, sprzętów dostępnych w ich domach.

Cała reszta wydaje się konsekwencją założenia, że akcja dzieje się w uniwersalnym teraz. Postacie zostały ograniczone do kilku tych najważniejszych, z tym że Lafeu była w spektaklu kobietą, a wdowa z Florencji zmieniała się w starszą siostrę Diany.

Kaczmarek podszedł do fabuły bardzo poważnie, jakby przyglądając się konsekwencjom działań i wyborów, które zostały skwitowane tytułowym: wszystko dobre, co się dobrze kończy.

Otóż pewna panna – Helena (Malwina Brych) wychowywana na dworze hrabiów Roussilion zakochuje się w ich synu Bertramie (gościnnie Bartosz Cwaliński). Przy pomocy podstępu (bo on raczej traktuje ją jak młodszą siostrę) doprowadza do małżeństwa, do którego on zostaje przymuszony przez króla Francji (Michał Wierzbicki), mającego dług wdzięczności wobec Heleny za uratowanie mu życia. Młody małżonek ucieka od niechcianej żony na wojnę, nawet nie konsumując związku, i zostawia jej informację, że będzie mogła nazwać go mężem, jeśli urodzi mu dziecko. Helena rusza za nim w drogę, rozgłaszając, że udaje się na pielgrzymkę. Dopada go we Florencji, gdzie on smali cholewki do niejakiej Diany. Helena namawia dziewczynę do współudziału w zasadzce i zamiast niej wchodzi do łóżka Bertrama. Zachodzi w ciążę, udowadnia, że jej dziecko jest potomkiem prawowitego małżonka, on dotrzymuje nieopatrznie danego słowa, czyli: wszystko dobre…, żyli długo… i tak dalej. Jedna z interpretacji tego tekstu mówi, iż opowiada on o kobiecej sprawczości, bo Helena zamiast poddać się losowi postanawia go przechytrzyć. Kaczmarek zdaje się jednak pytać: czy aby na pewno?

Miłość jest ślepa

Bertram w spektaklu – choć postawny i przystojny – nie daje się poznać jako człowiek na tyle interesujący, by się w nim zakochać. Poznajemy go w scenie pogrzebu ojca, kiedy po oficjalnej ceremonii sika na jego grobowiec. Z trudem powstrzymuje radość z tego, iż od teraz to on będzie nosił tytuł hrabiowski.

Z wypowiedzi jego kompana Parollesa (Jakub Łopatka) wiemy, że kobiety to jego słabość. Jak wiadomo jednak, miłość jest ślepa, a ta, na którą zapadła Helena, jest jeszcze beznadziejnie głupia. Helena nie jest w interpretacji Brych postacią, z którą można się identyfikować lub jej współczuć. Jej działaniami rządzi wyłącznie determinacja, by osiągnąć swój cel, bez liczenia się z uczuciami, wyborami Bertrama czy konsekwencjami własnych działań.

Gdybyśmy sytuację odwrócili i na miejscu Heleny postawili mężczyznę, zostałby on słusznie odebrany – szczególnie w epoce #metoo – jako molestant i gwałciciel. Kaczmarek, traktując fabułę serio, wydaje się zadawać pytanie o kryteria, jakimi oceniamy kobiety i mężczyzn. Przeprowadza widzów przez całą akcję, nie starając się w żaden sposób usprawiedliwić Heleny – korzystając z życiowej wiedzy, jakby na zimno obserwuje jej działania.

Bertram jest beznadziejny, ale czy ona jest od niego lepsza? Jej głupkowaty uśmiech w finale spektaklu, kiedy kurczowo przytula się do ramienia skamieniałego Bertrama, świadczy, iż ta przygoda nie skłoniła jej do żadnej refleksji.

fot. K. Bieliński

fot. K. Bieliński

Równie racjonalnie Kaczmarek traktuje inne postacie i wydarzenia opisane przez Szekspira. Na czym miałby polegać zły wpływ Parollesa (Łopatka to znakomity nabytek kaliskiej sceny) na Bertrama? Inscenizator widzi w nim raczej nieświadomego kozła ofiarnego, na którego wszyscy zrzucają postępki jego pana. Scena, w której Parolles zostaje przez swoich towarzyszy – żołnierzy wciągnięty w pułapkę, co ma być dowodem jego nielojalności, jest jedną z najmocniejszych w całym przedstawieniu.

Trudno nie współczuć człowiekowi pobitemu, z twarzą zalaną krwią, który został tak potraktowany tylko dlatego, by coś udowodnić jego panu. Łopatka swoją grą bardzo dobrze broni swojej postaci, dzięki czemu – mimo tego, co mówią o niej inni – Parolles wydaje się być wyjęty z którejś z szekspirowskich tragedii. Poprowadzenie dwóch scen z jego udziałem sugeruje, że tak naprawdę jedynym nieszczęśliwie zakochanym w tej historii jest właśnie on.

Po pogrzebie hrabiego to on jako jedyny traktuje szlochającą Helenę po ludzku, przychodzi do niej z winem i przynosi kieliszki dla obojga. Chce z nią porozmawiać, i choć ta wymiana zdań ma wyraźny podtekst erotyczny, Parolles nie występuje tu w roli przekraczającego jakiekolwiek granice wobec kobiety. Drugą taką sceną jest ta, w której Bertram przychodzi mu powiedzieć o ślubie, a on śmiechem przykrywa płacz. Parolles Łopatki to znakomita rola.

Natomiast jedynym rzeczywiście komediowym momentem spektaklu była scena, w której Helena przeprowadza z Dianą próbę przez występem przed królem. Nie chodzi tu wyłącznie o przerysowany sposób gry Aleksandry Lechocińskiej, której Diana będąca żeńską odmianą blokersa ma prezentować się jako uciśniona dziewica. Być może ten rodzaj żartu nie będzie czytelny dla każdego widza, ale Helena wchodzi w tej scenie w rolę współczesnego reżysera, rzucając np. uwagi o energii Diany-aktorki porczas próby występu.

Spektakl kaliskiego teatru wspaniale się ogląda, a logiczna, racjonalna interpretacja działań opisanych przez Szekspira bohaterów przeprowadzona przez twórców sprawia, że daje on dużo do myślenia. Czy jest męskim głosem w świecie, który przyjmuje – nieraz bezrefleksyjnie – optykę kobiet jako permanentnych ofiar? Nie wiem. Może po prostu jest głosem w sprawie włączenia myślenia w miejsce plasowania się w gotowych narracjach?

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
3
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0