Z pędzlem w mikroświecie
Opublikowano:
14 listopada 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Nanostruktury mogą być nie tylko przedmiotem badań naukowych, ale także obiektem zachwytu i twórczej inspiracji. Można się będzie o tym przekonać 15 listopada podczas wystawy prac Anny Kołackiej „Nano” w poznańskiej Galerii Ego.
Barbara Kowalewska: Możemy zaczynać?
Anna Kołacka: Proszę dać mi kilka minut, przestawię sztalugi z obrazem, będę w czasie rozmowy malować, to mi często pomaga.
BK: Proszę powiedzieć więcej o tym, jak to się dzieje, że rozmowa pomaga pani w procesie tworzenia.
AK: Oczywiście kiedy przystępuję do realizacji projektu, wiem już, jak ma wyglądać kompozycja i jaki efekt chcę uzyskać. Ale podczas procesu malowania, zależnie od etapu, nie zawsze jest dobrze, gdy racjonalnie za bardzo kontroluję ten proces. W trakcie pracy zwykle nie muszę myśleć, jakie farby mieszać, ciało jakby samo wie, ręka „pamięta”. A rozmowa pomaga mi nie myśleć za dużo, ale po prostu czuć i działać intuicyjnie. Podobnie działają na mnie audiobooki.
BK: Interesuje panią świat materii organicznej i syntetycznej w ich powiększeniu, gdy widać ich skomplikowaną fakturę. Skąd się wzięła ta fascynacja?
AK: Zafascynowała mnie skomplikowana natura rzeczywistości, w liceum byłam laureatką olimpiady filozoficznej, ale nie poszłam w kierunku nauki, bo nie jestem dobra z matematyki.
Moje przyglądanie się światu jest – jak by to nazwać? – naiwne, dyletanckie, nie patrzę w gwiazdy przez teleskop, a słuchając wykładów o mechanice kwantowej, odbieram to bardziej na poziomie zachwytu, afirmacji, a nie poprzez ciągłe dążenie do pogłębiania wiedzy naukowej. Pewnych terminów używam w funkcji metafor, na przykład przy nanocząsteczkach dowiedziałam się od kogoś, że między cząsteczkami jest biel, pustka, a po jakimś czasie okazało się, że istnieją zdjęcia nanostruktur, których nie widziałam, realizując cały cykl.
Przyglądam się materii i pracuję tak, jak widzę świat. Bo gdy patrzę na jakiś przedmiot, widzę kolory rozbite na cząsteczki, drobiny, dużo odcieni kolorystycznych. Potem to się realizuje w mieszaniu kolorów i w rozwibrowaniu farb na obrazie.
BK: Myślała pani, jakie to może mieć podłoże: wypracowane czy czysto fizjologiczne, na przykład dużej wrażliwości na kolor?
AK: Zastanawiam się, czy to z powodu problemów ze wzrokiem. Bywają takie okresy, że widzę mroczki, kropeczki, a okulista zastanawiał się nad niespecyficzną reakcją soczewki na światło. Przypomniała mi pani, że zlecił różne badania. Muszę wrócić do sprawy, bo nie chcę konfabulować…
BK: Są hipotezy, że żółć tak bardzo obecna na obrazach van Gogha mogła też być wynikiem jakiegoś schorzenia, co nie odbiera przecież jego pracom wartości.
AK: Podobnie było prawdopodobnie z El Greco, może w tym trochę mitu, a trochę prawdy.
BK: W jednym ze swoich artykułów pisze pani, że wobec trudności pojęcia istoty czarnej dziury w kosmosie i wobec bezradności umysłu czarna dziura jawi się pani jako „miejsce szczególnej aktywności wyobraźni”. Tajemnica prowokuje pytania twórcze?
AK: Dla humanistki jest w tym pewnego rodzaju uporczywość, kiedy trudno mi coś pojąć, sięgam faktycznie do wyobraźni. Fascynowała mnie na przykład geometria naprzemienna, którą można by podsumować tak, że dwa plus dwa nie równa się wcale cztery. Chodzi o to, że nasza rzeczywistość nie jest taka, jak my ją widzimy, nasza skala widzenia jest ograniczona. Możemy oczywiście wziąć aparat, mikroskop, soczewki, zobaczyć podczerwienie, ale to nie wyczerpuje tematu, nie oddaje sensu i głębi doświadczenia. Intryguje mnie nauka, ale z poczucia bezradności, granic rozumienia powstają w mojej głowie pomysły, a potem tworzę kompozycje, które mają to jakoś wyrazić. To jest trochę ucieczka od świata, którego nie da się kontrolować.
BK: Twierdzi pani, że świadomość niewiedzy bywa bardziej inspirująca niż zadowolenie z posiadanych kompetencji. Czy to oznacza, że ważniejszy jest proces twórczych poszukiwań niż manifestacja jakiegoś gotowego konceptu?
AK: Nie mam sztywnych założeń, ale jak wspomniałam, kiedy przystępuję do malowania, wiem już, jak ma wyglądać obraz, mam jego ogólną wizję. Jednak w trakcie tego procesu zdarzają się różne nieprzewidziane rzeczy, które sprawiają, że muszę odkrywać, jak coś zrobić, zostawiam więc „otwarte drzwi”. Pomysły czerpię z eksperymentów, tworzę „ulotne makiety” z elementów rzeczywistości, zarówno organicznych, jak i syntetycznych, na przykład farbuję spożywczą galaretkę i podpalam ją albo zamrażam różne produkty. Staram się, żeby te makiety nie zostawiały śladu węglowego, stąd korzystanie z już posiadanych przedmiotów, śmieci, a także wybór organicznych/biorozkładalnych produktów.
BK: Malarstwo abstrakcyjne definiuje się jako nieprzedstawiające realnych obiektów czy postaci, w przeciwieństwie do malarstwa figuratywnego. W pani obrazach mamy do czynienia z paradoksem, istniejąca materia fizyczna nie jest abstrakcyjna, a oglądanie tej materii w skali makro pozwala pani na tworzenie czegoś w rodzaju nowych obiektów.
AK: W mojej twórczości przyglądam się różnym strukturom fizycznym: geologicznym, polimerowym, molekularnym, biologicznym, miksuję je, modyfikuję i staram się, by powstawały nowe światy utkane z fragmentów nam znanych. Malarstwo abstrakcyjne, jak u Marcina Zawickiego, może mieć taką postać, w której widać konkretny przestrzenny obiekt na ciemnym tle. Ja ten konkret staram się „gubić”.
Istnieje nurt zwany abstrakcją aluzyjną, jak w twórczości Irminy Staś, która syntetyzuje elementy z rzeczywistości, odnosi się do nich poprzez sugestię, aluzję wizualną. U mnie to bardziej abstrakcja organiczna, ale jednak tworzę moje obrazy zgodnie z zasadami budowania przestrzeni w obrazie, tak, że sprawiają wrażenie realnych, wiarygodnych. Nie interesuje mnie sam przedmiot, przetwarzam go.
Odbiorca może jednak czasem mieć wrażenie, że jest na nich coś, co znamy z rzeczywistości, ale jest trudne do rozpoznania i nazwania, choć zdarza się, że fragment obrazu kojarzy się z jakimś przedmiotem lub zwierzęciem. To zresztą bywa charakterystyczne dla abstrakcji organicznej, nie jest jednak moim celem.
BK: Używa pani projekcji, które sprawiają, że obrazy zaczynają żyć, dają wrażenie ruchu tkanki malarskiej…
AK: Obraz jest materią nieorganiczną, a projekcje sprawiają, że zanika podział na ożywione i nieożywione. Poprzez projekcje wprawiam materię w ruch – np. w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara, podając w wątpliwość to, co wiemy o świecie.
BK: Odwołuje się pani też do duchowości poprzez medytacyjny charakter procesu tworzenia i odbierania sztuki.
AK: Twórczość jest dla mnie jednocześnie procesem uwrażliwiania na otaczającą nas tajemniczą rzeczywistość materii, w której nie ma miejsca na binarny podział na naturalne i sztuczne (nawiązuję w ten sposób do Donny Harraway). Obraz jest dla mnie trochę jak żywy organizm, dlatego właśnie niektóre z prac rozszerzam o projekcje, odnoszące nas do różnych procesów biologicznych i fizjologicznych. Podczas malowania często towarzyszy mi stan flow, więc chciałabym, by jak ja, odbiorca został wciągnięty w proces oglądania obrazu i np. rytm oddechu/projekcji.
BK: W cyklu „Stany rzeczy” ważne są dychotomie: ciemność – światło, wklęsłe – wypukłe, wyraźny kształt – niewyraźne, rozmyte pola. Jakie znaczenie mają te przeciwieństwa?
AK: To była moja praca doktorska, zajmowałam się w niej opozycjami i zestawiałam je ze sobą, np. obrazy duże i bardzo małe, partie ostre i nieostre, jasne i ciemne, ogólne i szczegółowe. W bieli na przykład jest więcej lekkości, więcej pustki, ciemniejsze barwy mają więcej ciężaru. Te metafory lekkości i ciężaru to inspiracje z książek Milana Kundery czytanych w młodości, jak „Nieznośna lekkość bytu” i „Nieśmiertelność”.
BK: Czy wchodzi pani w dialog z reakcjami widzów na swoje obrazy? Na ile są dla pani ważne?
AK: Zdarza się, że biorę je pod uwagę, ale pod warunkiem, że przefiltruję ich uwagi przez siebie. Przez dłuższy czas traktowałam opinie innych bardzo emocjonalnie, miałam małą odporność na ocenę. Zaczynam jednak coraz bardziej ją cenić. Chociaż głównie chodzi o tych, którzy dobrze znają mnie i moją sztukę. Kiedy jestem zmęczona obrazem i nie widzę czegoś, mój przyjaciel mówi mi, co dostrzega, i to mi pomaga, czasami uaktywnia. Ale muszę najpierw sprawdzić, czy to jest „moje”. Przez lata byłam na takie uwagi zamknięta, teraz wiem, że może to być impuls do tego, by stworzyć kolejny, inny obraz.
Anna Kołacka – absolwentka UAP (dyplom w pracowni prof. Janusza Marciniaka), zajmuje się malarstwem. Adiunkt w XVII Pracowni Rysunku na UAP, prowadzonej przez prof. Tomasza Bukowskiego. Obroniła doktorat na Wydziale Malarstwa i Rysunku. Nominowana w Konkursie im. Eugeniusza Gepperta, finalistka konkursów, m.in. Zakłócenia/Apoptoza, Nowy Obraz/Nowe Spojrzenie, IV Piotrkowskie Biennale, III Konkurs im. Leona Wyczółkowskiego, laureatka Grand Prix im. Franciszki Eibisch, stypendystka MKiDN oraz Miasta Poznania. Bierze udział w wystawach w Polsce i za granicą.