Stworzyć szansę
Opublikowano:
22 lutego 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Wszystkie spektakle Wikingów w pewnym sensie są autotematyczne, bo życie samo przynosi sprawy, którymi chcemy się zajmować. Z Dorotą Abbe – aktorką Teatru Nowego w Poznaniu i założycielką grupy teatralnej Wikingowie rozmawia Agata Wittchen-Barełkowska.
AGATA WITTCHEN-BAREŁKOWSKA: Jak trafiłaś do ośrodka w Szczepankowie i poznałaś Wikingów?
DOROTA ABBE: Teatr społeczny od dawna mnie interesował. Kiedy pracowałam we Wrocławiu, moja koleżanka z teatru, Ela Golińska, opowiadała o swojej pracy z więźniami. Słuchałam z wypiekami na twarzy, bo wydawało mi się to niezwykle fascynujące – teatr, który jest autentyczny, szczery do bólu i w pewien sposób wpływa na życie – zarówno widzów, jak i tych, którzy go robią. Myślę, że czekałam, żeby okazja do tego typu działań pojawiła się w moim życiu.
Zaproszenie z ośrodka w Szczepankowie dostałam, gdy kilka osób postanowiło zrobić spektakl dotyczący wybudowania ogrzewalni w Poznaniu. Zostały na nią przyznane środki z budżetu obywatelskiego, ale nie mogła powstać, ponieważ protestowali przeciwko temu okoliczni mieszkańcy. Zuzanna Fichtner, opiekunka z ośrodka, postanowiła zgromadzić grupę panów i zrobić z nimi spektakl. Poprosili mnie o konsultacje. Kiedy tam przyszłam, właściwie od razu wiedziałam, że zostanę z nimi na dłużej – była to odpowiedź na potrzebę, którą od dawna odczuwałam.
Pracujecie razem już szósty rok. Pamiętasz wasze pierwsze spotkanie?
Pierwsze spotkanie było trochę stresujące, ale myślę, że to szybko się zmieniło, ponieważ od początku traktowałam panów jak partnerów do współpracy. Spektakl, który zrobiliśmy, nosił tytuł „Powrót Wikingów” – można powiedzieć, że był interwencyjny, dotyczył osób żyjących na ulicy. Dyrektor Piotr Kruszczyński zgodził się, żeby premiera odbyła się w Teatrze Nowym w Poznaniu.
Zaangażowanie panów spowodowało, że wkrótce pojawił się pomysł na zrobienie kolejnego spektaklu, który tym razem miał mówić bardziej o nich, o życiu w ośrodku, o wychodzeniu z bezdomności – tak powstała „Nibylandia”.
Potem pomyślałam, że już czas, by otworzyć ich na innych ludzi i inne tematy, zmienić środowisko. Połączyliśmy siły z absolwentami STA, młodymi ludźmi, i zrealizowaliśmy spektakl „Sztama”. Było to świetne doświadczenie, a panom dało poczucie niezależności i tego, że po prostu robimy teatr – nie teatr bezdomnych, tylko spektakl dla wszystkich.
Wasza najnowsza premiera nosi tytuł „Ciąg dalszy”. Czego dotyczy?
Wszystkie spektakle Wikingów w pewnym sensie są autotematyczne, bo życie samo przynosi sprawy, którymi chcemy się zajmować. Pomyślałam, że warto zająć się tematem uniwersalnym – uzależnieniami, przede wszystkim alkoholizmem. Dotyczy to naszej grupy, choć tylko w pewnym stopniu, bo nie wszyscy panowie są uzależnieni od alkoholu. Zaczęliśmy, jak zwykle podczas naszej pracy, od rozmów, które trwały kilka miesięcy. Ostatecznie powstał tekst, napisany przez Kubę Kaprala, będący taką „pigułką” – kondensacją naszych poszukiwań.
Po „Sztamie” przyszedł czas na nowe doświadczenie. Chciałam stworzyć inną formę – nie tylko proste opowiadanie historii, ale teatr pełnowymiarowy, bardziej metaforyczny, symboliczny, operujący różnorodnymi znakami.
W pewnym sensie spełniłam swoje marzenie, bo nie ukrywam, że robię to też dla siebie. Udało się to przede wszystkim dzięki współpracy z Kubą Kapralem i grupą Mixer, która przygotowała scenografię i kostiumy. Nowym doświadczeniem dla Wikingów i dla mnie była również współpraca z Piotrem Dąbrowskim z Teatru Polskiego, który jest wspaniałym aktorem i wspaniałym człowiekiem.
Wiele pomysłów i formę spektaklu podsunął świętej pamięci Leszek Furmanek – członek naszej grupy, niesamowity człowiek, który w trakcie tej pracy zmarł. Zasugerowaliśmy się jego opowieścią o przeszłości i użyliśmy magnetofonów szpulowych w spektaklu. Są one symbolem mechanizmu zapamiętywania, a Leszek miał również swój magnetofon na scenie, podobnie jak pozostali bohaterowie przedstawienia.
W jaki sposób pracujecie nad kolejnymi spektaklami? Czy zawsze punktem wyjścia są rozmowy na wybrany temat?
Zauważyłam, że panowie mają dużą potrzebę mówienia o sobie i że są to bardzo różne historie. Kiedy zaczęliśmy pracę nad pierwszym spektaklem – „Powrotem Wikingów” – zrobiliśmy kilka nagrań. Chciałam wybrać tylko dwa – na początek i na koniec, ale gdy zaczęliśmy rozmawiać, gdy panowie zaczęli opowiadać, okazało się, że tego materiału jest bardzo dużo i projekcje stały się ważną częścią spektaklu – właściwie nie wiem, czy nie najważniejszą.
Później, kiedy zetknęliśmy się z publicznością, panowie byli bardzo zaskoczeni, że ludzie przychodzili do nich ze łzami w oczach i dziękowali.
Trudno im było zrozumieć, o co chodzi, dlaczego widzowie się tak wzruszają. Nagle okazało się, że ich życie, ich historie mogą być dla kogoś nie tylko ciekawe, ale też poruszające.
Wtedy zobaczyłam, że oni tego naprawdę potrzebowali. Bardzo często później powtarzali, że teatr dał im poczucie własnej wartości i że po raz pierwszy dali innym coś od siebie – to było dla nich najważniejsze. Nasza praca dała im niesamowitego kopa do zrobienia czegoś ze swoim życiem.
Czy działania teatralne przełożyły się również na codzienne życie Wikingów?
Rzeczywiście to się udało. W tej chwili panowie, którzy zostali w grupie, nie mieszkają już w ośrodku. Nie jest tak, że wszyscy się wyprowadzili i żyli długo i szczęśliwie – mają natomiast silną motywację, żeby ich życie wyglądało inaczej, i większość spraw sobie poukładali. Wszyscy pracują. Kilku panów zrezygnowało z teatru, ponieważ są zajęci innymi sprawami. W pewnym sensie to jest wymarzona sytuacja – kiedyś im powiedziałam, że chciałabym usłyszeć, że już nie mają czasu na grę w teatrze, bo po prostu są zajęci pracą i swoim życiem – i rzeczywiście tak się dzieje. Ci, którzy zostali, też pracują, w związku z tym czasu na próby jest niewiele. Znajdujemy go pomiędzy różnymi zajęciami.
Po kilku latach działalności z grupą teatralną Wikingowie założyłaś z Izabellą Nowacką Fundację na Marginesie. Czy realizujecie również inne projekty?
Ponieważ Grupa Teatralna Wikingowie jest grupą nieformalną, to zawsze, gdy starałam się o dofinansowanie, musiałam prosić o pomoc jakąś znajomą organizację, co w pewnym momencie stało się uciążliwe. Chciałam już pracować na własny rachunek, ale trochę się bałam, czy udźwignę to od strony formalnej. Kiedy Iza Nowacka zaproponowała, że możemy razem prowadzić fundację, poczułam ogromną ulgę i radość.
Mamy dużo pomysłów, ale na razie skupiamy się na działaniach dotyczących Wikingów. Odbył się wyjazd do Bratysławy, dostaliśmy małe granty z Wydziału Zdrowia i Polityki Społecznej, wyprodukowaliśmy „Ciąg dalszy”. Chcemy też zorganizować festiwal Wikingów – zagrać wszystkie spektakle, które do tej pory zrealizowaliśmy.
Mamy również plany dotyczące współpracy z innymi grupami. Zamierzamy skupić się na realizacji projektów przeciwdziałających różnego rodzaju wykluczeniom, ponieważ aktualnie w Polsce zdecydowanie jest co robić w tej dziedzinie.
Zawsze miałaś tak dużą wrażliwość na los osób wykluczonych, marginalizowanych?
Myślę, że tak zostałam wychowana i jestem na to uwrażliwiona. Mam pochodzenie żydowskie, wiem, że część mojej rodziny zginęła w Holokauście. To jest piętno, które zostaje na zawsze. Wydaje mi się, że stąd wzięła się potrzeba mówienia o tematach związanych z wykluczeniem. Natomiast praca z Wikingami otworzyła mi oczy na pewne marginesy, których nie znałam albo nie miałam z nimi wcześniej do czynienia.
Wszystko jedno, czy patrzę na bezdomnych, ludzi z niepełnosprawnościami, osoby LGBT – widzę, że w naszym kraju jest im trudno. Nie zdajemy sobie sprawy, z iloma problemami na co dzień muszą się borykać. W Polsce ciągle jest przyzwolenie na dyskryminację. Do zupełnie normalnych spraw mamy podejście, które normalne nie jest – i myślę, że trzeba próbować to zmienić. Wydaje mi się, że teatr ma taką moc, ponieważ działa na emocje i daje możliwość bezpośredniego spotkania.
Większość uprzedzeń wynika z lęku przed nieznanym. Ludzie tak naprawdę nienawidzą tego, o czym nie mają pojęcia.
W momencie kiedy mogą się z tym zetknąć, zobaczyć, spotkać się, po prostu pogadać – to już jest inny poziom pojmowania. Trzeba tworzyć takie szanse.
To nie jest tak, że teatr załatwi wszystko – raczej mówimy o rozwiązywaniu problemów w mikroskali. Wydaje mi się jednak, że jeśli ta mikroskala będzie się rozszerzać na kolejne osoby – wiele osób mówiło nam po spektaklach Wikingów, że zmieniło swoje spojrzenie na ludzi bezdomnych – to możemy zmienić myślenie, a za tym mogą iść działania.
DOROTA ABBE – z wykształcenia aktorka i romanistka. W 2000 roku ukończyła wydział aktorski na PWSFTviT w Łodzi. Przez 11 lat związana była z Wrocławskim Teatrem Współczesnym. Od października 2011 jest aktorką Teatru Nowego w Poznaniu. Spełnia się również jako pedagog i reżyser. Prowadzi zajęcia w poznańskim studio aktorskim STA, pracuje z licealistami oraz z dziećmi niepełnosprawnymi. Współpracuje również z Centrum Sztuki Dziecka i Sceną Wspólną.
W 2013 roku z kilkorgiem rezydentów Ośrodka dla Bezdomnych w Szczepankowie stworzyła Grupę Teatralną Wikingowie, z którą zrealizowała cztery spektakle, „Powrót Wikingów” (2013), „Nibylandia” (2014), „Sztama” (2017) oraz „Ciąg dalszy” (2019).
Założyła Fundację Na Marginesie, której celem jest propagowanie ideałów tolerancji i poszanowania godności osobistej oraz ideologicznej, przeciwdziałanie dyskryminacji i wykluczeniom za pośrednictwem sztuki i edukacji.
CZYTAJ TAKŻE: Teatr bez prób. Improwizacje w Teatrze Nowym w Poznaniu
CZYTAJ TAKŻE: Rzeczy o nas („Rzeczy, których nie wyrzuciliśmy”). Teatr Fredry w Gnieźnie
CZYTAJ TAKŻE: Nowe role instytucji. Rozmowa z Andrzejem Pakułą